Alarm dla Kościoła.

Alarm_dla_Kościoła_Antychryst

Alarm dla Kościoła! Te słowa słychać coraz częściej w mediach katolickich prowadzonych przez świeckich. Alarmu tego nie słychać raczej w mediach kościelnych. Czy alarm jest uzasadniony? 

Odpowiedź na to pytanie starali się udzielić w książce „Alarm dla Kościoła. Nowa reformacja?” współpracownicy wydawnictwa Christianitas: Paweł Milcarek i Tomasz Rowiński.  
Książka jest zapisem czternastu wywiadów, jakie autorzy przeprowadzili ze księżmi i publicystami katolickimi. Poruszono szereg tematów związanych zarówno z tym, co do nas dochodzi za pontyfikatu obecnego papieża z Watykanu, jak i w z tym, co się dzieje w Kościele w Polsce. Wyłaniający się z tych rozmów obraz sytuacji moim zdaniem dobrze oddaje tytuł książki – alarm dla Kościoła powinien być głośny i docierać do każdego. Przyczyny obecnego kryzysu są dosyć dobrze znane, ale chyba przez większość trochę za mało rozumiane, a często lekceważone. Autorzy przywołują skandale pedofilskie i homoseksualne, problem turbopapiestwa, przechodzenie z liturgią w stronę show i gubieniem jej prawdziwej wartości, kapitulację przed islamem czy niszczenie dotychczasowego katolickiego rozumienia wartości i nierozerwalności małżeństwa. Z wielu wątków chciałbym zwrócić uwagę na jeden – „hybrydową inwazję” czyli podmianę pobożności katolickiej na zielonoświątkową. Sam mam problem z jednoznacznym odniesieniem się do tego tematu. Z jednej strony to, co dla mnie jest ważne w katolicyzmie to jego bardzo „rozumowe” podejście do wiary. Z drugiej strony oczywiste są dla mnie możliwe nadzwyczajne przejawy łaski (chyba dla każdego katolika powinno być to oczywiste!). Przeczytanie wywiadu z księdzem Andrzejem Kobylińskim spowodowało jednak, że większą uwagę będę zwracał na powszechne obecnie w Kościele działania w stylu „nowej religijności”. Od lat nurtuje mnie w tym kontekście pytanie: Dlaczego Kościół tak mało pokazuje swoje skarby przeszłości, takie jak chrześcijańska medytacja czy mistyka? Może czas wyciągnąć je ze skarbca i przekazać dużo szerzej wiernym. 

Oddzielnym, a przy tym niezmiernie przykrym tematem poruszanym w „Alarmie dla Kościoła” jest ocena polskiej hierarchii kościelnej w wywiadzie zatytułowanym „Płycizna, bezguście i zarozumiałość. Czas kiepskich?”.  Już sam tytuł mówi sporo, jaka jest ta ocena. Dla czytelnika nieznającego szczegółów funkcjonowania kurii biskupich, zasad doboru kandydatów na biskupów i priorytetów w działalności wielu biskupów informacje podawane w tym tekście nie są optymistyczne. Urzędnicza bylejakość, oportunizm i skupienie się na karierze wielu pasterzy nie wróżą dobrze w czasach coraz większego zamętu. Jest to też jakieś wyjaśnienie, dlaczego media kościelne nie biją na alarm. Dopasowują się po prostu do świata i „postępowego” nurtu w Kościele.  Nikt zdaje się nie pamiętać, co Jezus mówił o zwietrzałej soli (Mt 5,13).

A dlaczego na zdjęciu dzisiaj dwie książki? Druga, mała książka do przeczytania w jeden wieczór, jest swoistym komentarzem do omawianych czternastu wywiadów. Napisana ponad sto lat temu przez Rosjanina Włodzimierza Sołowiowa „Krótka opowieść o Antychryście” zadziwiająco dokładnie pasuje do widocznych dzisiaj wydarzeń. Zmiana w nauczaniu Kościoła, dopasowywanie się do świata, budowa uniwersalnej religii dla wszystkich czy coraz częstsze w nauce Kościoła zwracania uwagi nie na grzech, a na elementy ziemskiego „zbawienia”. Pacyfista, ekolog i zwolennik ekumenizmu to cechy przypisane przez Sołowiowa Antychrystowi. Książka ta przywoływana była przez Benedykta XVI w jego „Jezusie z Nazaretu”. Pisze Benedykt XVI: „A Antychryst, z miną wielkiego uczonego, mówi nam, że egzegeza, która czyta Biblię w duchu wiary w żywego Boga i wsłuchuje się przy tym w Jego słowo, jest fundamentalizmem”. Czy nie słyszycie często tego słowa w stosunku do katolików trwających przy Tradycji? Czy autorzy Listu Pasterskiego Episkopatu Polski na ostatnią Niedzielę Miłosierdzia martwiący się o „nawrócenie ekologiczne” wiernych znają słowa Benedykta XVI i wizję Sołowiowa?  
Polecam obydwie książki – alarm dla Kościoła jest faktem.   

Przy okazji: Warto posłuchać rozmowy z Tomaszem Terlikowskim, wywiad z którym też znajdziemy w książce „Alarm dla Kościoła”. Sporo z tego, co się dzieje wyjaśnia przekonywująco.  

Co mają nam do powiedzenia głupcy, oszuści i podżegacze?

Głupcy_oszuści_podżegacze

Kim są tytułowi głupcy, oszuści i podżegacze? Wybitny brytyjski myśliciel konserwatywny sir Roger Scruton jednoznacznie odpowiada już w tytule swojej książki: „Głupcy, oszuści i podżegacze. Myśliciele nowej lewicy.” (Wyd. Zysk i s-ka. Poznań 2018). Określenie mocne i jednoznaczne. Czy jest rzeczywiście tak, że można najbardziej znanych lewicowych filozofów określić jednoznacznie mianem głupców, oszustów i podżegaczy? Po przeczytaniu książki trudno mieć jakiekolwiek wątpliwości, że autor wybrał właściwe określenia. W swojej książce opisuje Scruton poglądy tak znanych postaci jak Hobsbawm, Galbraith, Sartre, Foucault, Lacan, Habermas, Rorty czy Zizek. A w zasadzie nie opisuje, ale skutecznie obnaża bezsensowność tych poglądów oraz jawne bzdury w nich zawarte. Wszystkie wymienione wcześniej postaci to współtwórcy fundamentu ideologicznego współczesnej lewicy i wszystkich tak zwanych „postępowych” ruchów, w tym ideologii gender i lobby homoseksualnego. Materiał w książce jest zbyt obfity, żeby go przywoływać w krótkiej recenzji. Gorąco zachęcam do przeczytania i zapoznania się samemu z pracą Scrutona. Ja chciałbym zwrócić uwagę na rzecz zwykle pomijaną – jak żyli ci, których poglądy ukształtowały i dalej kształtują współczesny świat. Zwykło się rozdzielać poglądy głoszone przez filozofów od ich życia. A propozycja zestawienia poglądów filozofa z jego życiem na ogół jest traktowana jako niepoważne podejście do tematu i coś w rodzaju „zaglądania do łóżka”. Moim zdaniem jest to błąd – skoro filozofię, czyli umiłowanie mądrości często określa się także sztuką dobrego życia to jak wygląda lub wyglądało życie lewicowych myślicieli jest istotne. Tym bardziej, że to właśnie oni obecnie narzucają całemu społeczeństwu swoje poglądy na seksualność i „zaglądają nam do łóżka”. 

Przyjrzyjmy się jednej z ulubionych i najbardziej znaczących postaci lewicowych środowisk, także w Polsce – Michelowi Foucault. Jedna z jego znaczących prac to Historia seksualności. Jest to jeden z szeregu myślicieli nowej lewicy, dla których zmiany w modelu społecznej percepcji seksualności i doprowadzenie do poluzowanie wszelkich ograniczeń w tym zakresie były ważne. Dlaczego? Jak pisze Scruton: „Foucault był nim (obszarem seksualności)w szczególności zainteresowany z uwagi na jego aktywność homoseksualną, która doprowadziła do wielu wybryków z jego udziałem, w tym wizyt w sadomasochistycznych łaźniach w San Francisco, co usprawiedliwiał z zawziętością przypominającą upiorną odę do sadomasochizmu z Bytu i nicości.” Foucault zmarł na AIDS w roku 1984. Kolejna „wielka” postać to „postrzelony psychoanalityk” Jacques Lacan. Odegrał wielki wpływ na studentów francuskich podczas rewolty 1968 roku. Seks był dla niego równie ważny jak dla Foucaulta. Seryjnie uwodził swoje pacjentki, a sam twierdził, że „nie istnieje coś takiego jak związek seksualny”. Materiał z jego biografii wystarcza, „żeby uznać Lacana za kryminalistę i szarlatana”. Kolejny „wielki” to Jean-Paul Sartre – najbardziej znany egzystencjalista. Rozwiązły pisarz żyjący w dziwnym związku z Simone de Beauvoir, pionierką współczesnego feminizmu, która małżeństwo porównywała do prostytucji. Sartre dzielił się z de Beauvoir swoimi kochankami, czasami żyli w czworokącie. 

Takich przykładów jest bardzo dużo i schemat się powtarza. Większość lewicowych myślicieli miała poważne problemy z zapanowaniem nad swoją seksualnością[i]. Nie mogąc sobie z nią poradzić musieli stworzyć uzasadnienie „filozoficzne” dla swojego postępowania odrzucając dotychczasowe normy. Działali w myśl starego powiedzenia: „Jeśli nie żyjesz tak, jak myślisz, zaczynasz myśleć tak, jak żyjesz.” Czy my żyjąc normalnie i chcąc tak żyć, mamy zacząć myśleć tak, jak oni? Ja nie zamierzam. 

A co mają nam do powiedzenia ci, których Scruton nazwał głupcami, oszustami i podżegaczami? Nie mają nic istotnego do powiedzenia. Ale jeżeli nie będziemy zwalczać ich szkodliwych poglądów, to głupcy, oszuści i podżegacze zawładną światem. Już się to dzieje na naszych oczach. 


[i]Warto zapoznać się z życiem i „twórczością” guru rewolucji seksualnej Wilhelma Reicha. Już nawet krótka notka w Wikipedii jest wystarczająco bulwersująca. 

Kto zamknął ludzkie umysły?

Umysł zamknięty


Książka, którą chcę zarekomendować tym razem, to sztandarowe dzieło amerykańskiej myśli konserwatywnej[1]– „Umysł zamknięty. O tym, jak amerykańskie szkolnictwo wyższe zawiodło demokrację i zubożyło dusze dzisiejszych studentów” Allana Blooma. Jak w recenzji do tej książki pisał Leszek Kołakowski: „Umysł zamknięty” to fascynująca, ostra i pełna pasji diagnoza przemian kulturowych, które nastąpiły w ostatnich dziesięcioleciach w obrębie cywilizacji, szczególnie w dziedzinie polityki i moralności. Wielu czytelników tej książki będzie oburzonych, ale nikogo nie pozostawi ona obojętnym.”  
Książka ukazała się w roku 1987 w USA, a pierwszy raz w polskim przekładzie, o ile pamiętam, w roku 1992 (wydawnictwo „Zysk i s-ka”).  Minęło więc ponad trzydzieści lat od jej publikacji. Lata te nie tylko potwierdziły pesymistyczne prognozy Blooma, ale wręcz zdarzenia kulturowe i polityczne w ostatnich latach idą dalej niż większość czytelników Blooma mogła przypuszczać trzydzieści lat temu. 
            Pierwszy raz czytałem „Umysł zamknięty” na początku lat dziewięćdziesiątych. I lektura ta nie pozostawiła mnie obojętnym. Na początku lat dziewięćdziesiątych tezy Blooma wydawały się dla mnie przesadzone, a niektóre wręcz bezsensowne. Kilka lat po roku 1989, trzydziestoparoletniemu  człowiekowi wychowanemu w PRLu i zadowolonemu z upadku marksistowskiej ideologii w Europie Wschodniej, ciężko było przyjąć do wiadomości, że tak zwany „wolny świat” jest zarażony lewicowością oraz marksizmem i podąża w kierunku modelu społeczeństwa, od którego właśnie uciekaliśmy.

Allan Bloom w swojej książce poddaje szczegółowej analizie amerykański model edukacji uniwersyteckiej i jego przemiany w XX wieku. O edukacji pisze: „Nie potrzeba dowodzić, jak ważna jest edukacja. Należy zauważyć, że dla narodów współczesnych, które w większym stopniu niż dawne opierają się na rozumie, kryzys uniwersytetu, siedliska rozumu, jest bodaj najpoważniejszym kryzysem, któremu muszą stawić czoło”. W Polsce słowa te są wyjątkowo aktualne. Jako uzupełnienie słów Blooma w odniesieniu do Polski warto posłuchać komentarzy śp. prof. B. Wolniewicza.

Szerokie opisanie wszystkich poruszanych przez Blooma faktów i zmian kulturowych i cywilizacyjnych nie jest celem tego krótkiego opisu. Zwrócę uwagę tylko na jeden fakt, który Bloom opisuje jako poważny problem na samym początku swojej książki, a co widzę na co dzień w swoim otoczeniu. 
Powszechnie dzisiaj jest artykułowane przekonanie o względności prawdy. Chyba już większość ludzi uważa, że prawda jest względna. Media lansują postmodernistyczne idee i każdy uważa, że ma prawo do swojej własnej narracji i jest ona bez żadnych wątpliwości prawdziwa. Hasło o względności prawdy utożsamiane jest z otwartością, uważaną w dzisiejszych czasach za największą cnotę. Zakwestionowanie takiego poglądu i wskazywanie na obiektywny charakter prawdy jako zgodności opisu z rzeczywistością i jej niezależność od czyjejś „narracji” wywołuje u „postępowo myślących” nerwową reakcję i określanie inaczej myślących różnymi epitetami. W ostatnich latach chyba najbardziej ulubionym epitetem jest „faszysta”.  Bloom pisze: „A przecież różnica poglądów powinna rodzić pytanie, który z poglądów jest prawdziwy, a nie rezygnację z pojęcia prawdy.” Niestety tak nie jest. I w skrajnych przypadkach „postępu” niektórzy twierdzą, że współczesna fizyka jest produktem patriarchatu i białych, heteroseksualnych mężczyzn, a prawa fizyki opisane przez czarne kobiety z Afryki byłyby zupełnie inne. Takie twierdzenia są świadectwem upadku racjonalności. 

            Jak już pisałem niektóre tezy Blooma mocno mnie poruszyły. Najbardziej nie mogłem się pogodzić z rozdziałem poświęconym muzyce i jej roli w promowaniu złych zmian kulturowych. No bo jak wychowany na muzyce rockowej człowiek może zgodzić się z poniższymi słowami autora „Zamkniętego umysłu”: „Muzyka rockowa dostarcza przedwczesnej ekstazy i pod tym względem podobna jest do sprzymierzonych z nią narkotyków. Sztucznie wytwarza uniesienie, które w sposób naturalny łączy ze spełnieniem najwznioślejszych osiągnięć – zwycięstwem w słusznej wojnie, skonsumowaną miłością, twórczością artystyczną, obrządkiem religijnym i odkryciem prawdy. Bez wysiłku, bez talentu, bez męstwa, bez zaangażowania władz umysłowych wszędzie i każdemu przyznane jest równe prawo do korzystania z ich owoców.” Patrząc z perspektywy lat trudno nie zgodzić się z Bloomem. Dzisiaj argumenty Blooma są dla mnie oczywiste i zrozumiałe[2]

            Polecam gorąco wszystkim chcącym zrozumieć zachodzące na świecie zmiany książkę Allana Blooma „Umysł zamknięty”. Lektura obowiązkowa!


[1]Na obwolucie książki pisze się o myśli prawicowej i konserwatywnej, ale dzisiaj pojęcie „prawicowej” wymaga szczegółowego zdefiniowania. W polityce prawie nie ma partii prawicowych, a te które się określają jako prawicowe są może troszkę mniej lewicowe od skrajnie lewicowych. 

[2]Warto zobaczyć wykład ks. prof. Guza na temat muzyki wykład ks. prof. Guza na temat muzyki

„Zakazana psychologia” czyli o bzdurach opanowujących świat ciąg dalszy.

Zakazana psychologia

Psychologiczne bzdury opanowujące świat, a w tym przypadku Polskę, śledzi od lat psycholog dr Tomasz Witkowski. Wydał kilka książek, z których chyba najbardziej znana to dwutomowa publikacja „Zakazana psychologia”. Pierwszy tom ma znaczący podtytuł „Pomiędzy nauką a szarlatanerią”. W ramach swojej walki o naukową i bezpieczną dla ludzi psychologię demaskuje bzdury i szarlatanerię wspierane przez ludzi z naukowymi tytułami. Tomasz Witkowski jest autorem polskiej wersji prowokacji Sokala, którą przypomniałem w jeden z pierwszych recenzji książek. W wersji Witkowskiego prowokacja polegała na wysłaniu artykułu do redakcji najpopularniejszego polskiego popularnego magazynu psychologicznego „Charaktery” pełnego bzdur, ale napisanego na modłę naukową. Oczywiście te bzdury zostały opublikowane, a redakcja wręcz zachęcała do rozwijania tematu. O szczegółach warto poczytać na blogu Tomasza Witkowskiego.

W dwóch tomach „Zakazanej psychologii” autor rzetelnie i w oparciu o udokumentowane źródła pokazuje, jak modne, pseudonaukowe bzdury wpływają na nasze życie. I co ważniejsze pokazuje funkcjonujący w środowisku naukowym mechanizm, bardzo niebezpieczny, który powoduje, że w nauce mogą funkcjonować pseudonaukowe hipotezy i teorie. A co gorsza, te pseudonaukowe teorie są traktowane jako pewne i zweryfikowane oraz stanowią podstawę do budowania w oparciu o nie nowych teorii. W ten sposób powstają piramidalne bzdury. I wygląda na to, że takich przypadków, nie tylko w psychologii, jest bardzo dużo. Warto mieć świadomość istnienia takich zjawisk i że nie zawsze to co jest przedstawiane jako naukowe jest naukowym naprawdę. Tym bardziej warto o tym wiedzieć, ponieważ część tych bzdurnych pomysłów jest wdrażana w życie i wywiera nas bezpośredni, często znaczący wpływ.  

Wracając do psychologii warto wymienić, w uzupełnieniu do przykładów już przytoczonych przy okazji recenzji „50 mitów psychologii popularnej”, co Witkowski wymienił w swojej książce jako pseudonaukowe, a funkcjonuje w powszechnej świadomości i praktyce na co dzień. Pierwszym ważnym tematem jest demistyfikacja postaci Zygmunta Freuda i wartości jego prac. Prac, które wywarły i wciąż wywierają znaczący wpływ na społeczeństwo, a które są najczęściej pseudonauką lub zwykłą szarlatanerią. Ponieważ tej postaci warto się przyjrzeć dokładniej przy innej okazji zacytuję tylko opinię Witkowskiego: „Nikt, kto podchodzi poważnie do nauki, nie traktuje już serio psychoanalizy …”. Czy aby na pewno tak jest? 

Kolejny ciekawy temat to ciągle modne i popularne programowanie neurolingwistyczne, czyli NLP. Na kursy NLP można natknąć się wszędzie. W księgarniach mnóstwo książek o NLP. Większość tak zwanych trenerów rozwoju osobistego przyznaje się do praktykowania tej metody. To, że jest to pseudonaukowa bzdura nie przeszkadza w jej reklamowaniu, powstawaniu organizacji ją promujących i wmawianiu ludziom, że jest to skuteczna droga do zmiany. Jak rozmawiacie z osobami oferującymi Wam pomoc w rozwiązywaniu osobistych problemów, sprawdźcie czy nie są to „czarodzieje” NLP. Szkoda Waszego czasu i pieniędzy. 

Pseudonauka jest obecna w każdej dziedzinie życia. Ale dla mnie przerażające jest to, że pseudonaukowe metody stosuje się w wychowaniu dzieci. Co nie pozostanie bez skutków dla przyszłych pokoleń. Jedną z pseudonaukowych metod, z którą dzieci spotykają się od przedszkola jest kinezjologia edukacyjna Paula Dennisona. Co ciekawe ta pseudonauka ma wsparcie Ministerstwa Edukacji Narodowej i innych znaczących instytucji z obszaru edukacji. To, że cała seria poważnych publikacji jasno określa kinezjologię edukacyjną jako pseudonaukę i wskazuje brak jakichkolwiek dowodów na skuteczność jej działania nie przeszkadza tym instytucjom na jej wspieranie. Takie podejście MEN do pseudonauki powoduje, że w edukacji pseudonaukowych bzdur stosuje się dużo więcej, z pedagogiką krytyczną na czele. Skutki już zaczynają być widoczne, a będzie jeszcze gorzej.

Sporo miejsca w swojej książce poświęcił autor roli psychologów jako biegłych w procesach sądowych. Zebrany materiał jest szokujący i wystarczający do natychmiastowego, znacznego ograniczenia roli psychologów, o ile nie do całkowitego pozbycia się ich z sal sądowych. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a psychologów wszędzie coraz więcej. Na pewno nie ku naszemu pożytkowi. 

Gorąco zachęcam do przeczytania „Zakazanej psychologii” Tomasza Witkowskiego. Warto też oglądnąć jego wykłady na YouTube:

Bzdury opanowują świat

50 mitów psychologii

      W recenzji książki „House of Cards. Psychologia i psychoterapia zbudowane na micie” poruszyłem istotny moim zdaniem temat małej wiarygodności tak zwanych nauk społecznych. Jedną z tych nauk, szczególnie mnie interesującą, jest psychologia. Zainteresowanie to sięga mojej pierwszej lektury „Wstępu do psychoanalizy” Freuda w 1982 roku. Dlaczego uważam, że warto się psychologią interesować? Z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze jest to jakaś forma poznania i możliwości poprawy samego siebie. Po drugie psychologia, zwłaszcza w czasach dzisiejszych, wywiera wielki wpływ na nasze codzienne życie. Przyjrzyjmy się tym razem temu drugiemu powodowi mojego zainteresowania psychologią. Czy naprawdę psychologia wywiera na nas tak wielki i codzienny wpływ? Moim zdaniem tak. Nasze dzieci wychowywane są według zaleceń psychologów. Kształtujemy w ten sposób przyszłość społeczeństw. Nasze codzienne decyzje i wybory często opieramy na wskazaniach wszechobecnych doradców-psychologów. W każdej telewizji w celu wyjaśniania sytuacji trudnych w życiu jednostki lub społeczeństwa możemy spotkać tabuny psychologów gotowych wyjaśnić wszystko i udzielić bezcennych rad. Kioski z gazetami są pełne różnych wyspecjalizowanych periodyków poświęconych psychologii, a w każdej popularnej gazecie są kąciki porad. W naprawdę trudnych dla wielu osób sytuacjach o ich losach decydują psychologowie – o przyznaniu opieki nad dzieckiem po rozwodzie czy tez o pozbawieniu praw rodzicielskich, o stwierdzeniu skłonności do popełnienia przestępstwa i wynikającym z tego wyroku sądu czy też ocenie przydatności do zawodu. Siła oddziaływania psychologów jest bardzo wielka, nawet jak z tego nie zdajemy sobie sprawy. Spróbujmy się przyglądnąć powszechnie uznanym za niepodważalne i funkcjonującym w świadomości społecznej na równi z prawami fizyki stwierdzeniom z dziedziny psychologii. Zapewne każdy z nas zna poniższe sformułowania:
– okresowi dojrzewania nieodłącznie towarzyszą poważne zawirowania psychiczne,
– kryzys wieku średniego to powszechna przypadłość,
– hipnoza pozwala dotrzeć do wypartych wspomnień,
– ludzie zazwyczaj wypierają wspomnienia o traumatycznych przeżyciach,
lepiej wyładować złość, niż ją w sobie tłumić,
– niskie poczucie własnej wartości to główna przyczyna problemów psychicznych,
– większość osób molestowanych seksualnie w dzieciństwie cierpi później na poważne zaburzenia osobowości,
– osoby wychowywane w rodzinach alkoholików mają problemy określane jako zespół DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików – „kreatywni” psychologowie temat rozwinęli i dzisiaj już mówi się o DDD – Dorosłe Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych, przy czym co jest dysfunkcją decydują arbitralnie sami).

     To tylko niewielka cześć sformułowań, z którymi każdy z nas na pewno nie raz miał okazję się zetknąć. Biorąc pod uwagę tak zwany zdrowy rozsądek wydaje się być oczywiste, że dziecko wychowane w złych warunkach i molestowane będzie miało w dorosłym życiu poważne problemy wynikające z doświadczeń z dzieciństwa. Tak samo każdy z nas tak często słyszał w różnych filmach o wypieraniu złych doświadczeń, że uważamy to za coś w zasadzie oczywistego. Podobnie dziesiątki filmów mówiących o buncie nastolatków czy kryzysie wieku średniego spowodowały, że nikt nawet nie kwestionuje istnienia takich zjawisk.
A jaka jest jedna wspólna cecha wszystkich wymienionych wyżej i istniejących w powszechnej świadomości stwierdzeń psychologów? Otóż z naukowego punktu widzenia wszystkie powyższe stwierdzenia to bzdury.
Z tym i szeregiem innych mitów psychologii popularnej możecie się zapoznać w książce „50 wielkich mitów psychologii popularnej. Półprawdy, ćwierćprawdy i kompletne bzdury” wydanej przez Wydawnictwo CiS w 2017 roku. Autorzy – Scott O. Lilinfeld. Steven Jay Lynn, John Ruscio i Barry L. Bernstein,to amerykańscy profesorowie psychologii, którzy widząc niesłychanie duży wpływ psychologii, zwłaszcza jej popularnej wersji istniejącej w medialnym świecie, napisali książkę pokazującą co jest, a co nie jest prawdziwe. Dzięki temu po zapoznaniu się z ich pracą każdy z czytelników ma dobre podstawy do uniknięcia podjęcia złych decyzji opartych o natrętnie szerzoną nieprawdę. Część z opisywanych przez nich tematów jest mocno niepoprawna politycznie. Stwierdzenie, że molestowanie nie powoduje u większości dzieci żadnych problemów w ich dorosłym życiu w dzisiejszych czasach jest traktowane jako wsparcie pedofilii. Warto o tym poczytać i o tym, jak Kongres Stanów Zjednoczonych przegłosował jednogłośnie, że wyniki, że wyniki badań naukowych są nieprawdziwe. To pokazuje jak irracjonalny jest współczesny świat – głosowaniu poddaje się wyniki naukowych badań! Nic dziwnego, że potem można przegłosować wszystkie inne bzdury rodem z lewicowych ideologii.

     Książka, którą każdy powinien dla dobra własnego i bliskich przeczytać, żeby skutecznie oddzielać ziarno od plew. Zwłaszcza, że lista półprawd, ćwierćprawd i kompletnych bzdur, z którymi spotkamy się na co dzień obejmuje poza tytułowymi pięćdziesięcioma co najmniej 100 (!) innych pozycji. Czytajcie i polecajcie innym!

House of Cards – o co tu chodzi?

Hause_of_Cards

     Czy oglądaliście kiedyś w telewizji dyskusję z udziałem profesorów tak zwanych nauk społecznych? Dyskutując na temat tego samego zdarzenia każdy z nich inaczej szuka przyczyn, inne widzi skutki, a przy tym każdy z nich uważa, że rządzą w tym przypadku różne prawa i zasady. Proponują też diametralnie różne rozwiązania tego samego problemu. Znaleźć taką dyskusję można bez trudu na wielu kanałach telewizyjnych. A czy widzieliście kiedyś dyskusję dwóch profesorów nauk technicznych, z których każdy ma swoje i różniące się mocno od innych wyjaśnienie dlaczego działa telefon komórkowy lub silnik spalinowy w samochodzie? Nikt takiej dyskusji nie widział i nie zobaczy. Można dojść do wniosku, że tym pierwszym wydaje się, że wiedzą o czym mówią, podczas gdy ci drudzy dokładnie wiedzą i nic im się nie wydaje. Czy tak jest rzeczywiście? Odpowiedź, przynajmniej częściową, na to pytanie można znaleźć w książce Robyna M. Dawesa „House of Cards. Psychologia i psychoterapia zbudowane na micie” (Wydawnictwo CeDeWe, 2017). Autor był uznanym amerykańskim psychologiem i naukowcem. I właśnie jako naukowiec starał się bardzo rzetelnie przykładać naukową miarę do powszechnie znanych i przyjętych w psychologii poglądów.

    Psychologia jest dziedziną, która ma poważny wpływ na zachowania jednostek i całego społeczeństwa. W oparciu o podawane nam do wierzenia, ponoć obiektywne i naukowo potwierdzone prawdy, staramy się modyfikować nasze zachowania w celu uzyskania lepszych relacji z innymi i zmierzania ku szczęściu. Szereg instytucji społecznych, jak również model edukacji i wychowania młodych ludzi bazuje na zaleceniach psychologów i pedagogów. W trudnych przypadkach coraz więcej ludzi korzysta z pomocy różnych psychoterapeutów będą przekonanym o dobrze ugruntowanej naukowo metodzie terapii. Przy rekrutacji do pracy często w rozmowach uczestniczą psychologowie, a przynajmniej korzysta się z wypracowanych przez nich ankiet mających obiektywnie ocenić naszą przydatność. W sytuacjach spraw sądowych to często właśnie psycholog poprzez swoją opinie wydaje ostateczny wyrok. Z psychologami i ich propozycjami spotykamy się w dzisiejszym świecie na każdym kroku. Powinniśmy więc być pewni, że to co nam proponują jest wiarygodne i sprawdzalne. Jak jest w rzeczywistości? Dawes nie zostawia złudzeń już w tytule swojej książki – znacząca część tego, co nam się przedstawia jako naukowe to są mity, półprawdy lub całkowite kłamstwa. Autor dokładnie opisuje rozwój psychologii w USA i rozwój mitów, które są dzisiaj wszechobecne. Analizuje badania oceniające skuteczność psychoterapii i przedstawia wyniki badań, które jasno pokazują, że wykwalifikowany i mający wieloletnie doświadczenie psycholog lub psychoterapeuta nie ma większej skuteczności niż minimalnie przeszkolona osoba. Nie ma też związku pomiędzy skutecznością i rodzajem terapii oraz jej długością. Duża część terapii obecnie się pojawiających to efekt mody lub oparcia terapii o ideologię Autor opisuje też bulwersujące przypadki, w których opinie psychologów w sprawach sądowych, decydujące o czyimś życiu, opierane były na intuicji i doświadczeniu psychologa. I pomimo że nie miały żadnych podstaw naukowych sąd kierował się tymi opiniami przy wydawaniu skazujących wyroków.
Spośród wielu opisywanych mitów przedstawię jeden, mocno już zakorzeniony w świadomości społecznej, żeby pokazać jak szkodliwe może być zaufanie, jakie okazujemy naukom społecznym. Wszyscy są dzisiaj obecnie przekonani o wielkim wpływie doświadczeń z dzieciństwa na funkcjonowanie w wieku dorosłym. A oto, co Dawes na podstawie badań naukowych pisze: „Dowody, że doświadczenia z dzieciństwa ograniczają funkcjonowanie w wieku dorosłym w naszej kulturze określa się terminem „romans dzieciństwa”. Ja sugeruję bardziej dramatyczny zwrot: „tyrania dzieciństwa”. Amerykanie dziwią się, jak ludzie z „prymitywnych” kultur akceptują poglądy oparte na niewielkich dowodach, i jak Niemcy w „zaawansowanej” kulturze mogli uwierzyć w nonsens „wyższości rasy aryjskiej”. Jednak nasza wiara w tyranię dzieciństwa ma niewiele więcej fundamentów niż wiara w górskie bóstwa. Owszem, specjaliści od zdrowia psychicznego propagują ten pogląd, ale autorytety od górskiego bóstwa propagują wiarę w górskie bóstwo.”
To jeden z bardzo wielu mitów – o całej liście innych przy okazji opisu kolejnej książki już niedługo. Na podstawie takich i podobnych mitów uruchamia się całe programy społeczne, zatrudnia rzesze psychologów i nakazuje rodzicom określone zachowania. A ich niespełnienie w wielu krajach powoduje pozbawienie praw rodzicielskich. I to na podstawie przekonania podobnego do wiary w górskie bóstwo!

      Wniosek po przeczytaniu tej książki jest jeden – w tak zwanych naukach społecznych trzeba bardzo dokładnie oddzielać ziarno od plew. Smutne jest to, że plew wydaje się być, przynajmniej w świadomości społecznej, znacznie więcej od ziaren. Może stąd też tytuł książki „House of Cards”czyli „Domek z kart”. Czy to oznacza, że cała psychologia nadaje się do wyrzucenia? Stanowczo nie. Jest sporo bardzo wartościowych i ciekawych wyników badań, które mogą być pomocne w naszym codziennym życiu. Trzeba jednak być pewnym, że to co nam proponują jest prawdziwą wiedzą opartą o naukowe metody, a nie ideologicznymi i modnymi pseudonaukowymi bzdurami.

I pytanie na marginesie – czy ktoś z Was oddałby samochód do mechanika, który nie potrafi naprawić swojego samochodu? Zapewne nie. Dlaczego więc tak wielu decyduje się powierzyć swoje życie psychologom, którzy bardzo często nie potrafią poradzić sobie ze swoim własnym życiem?
A dla zainteresowanych polecam link do sprawy Sokala. Wielce pouczający i znaczący przykład wartości tak zwanych nauk społecznych.

Marksista o Jezusie

Jezus ośmieszony

         Pierwszy wpis na blogu w kategorii „Religia” zaczynam od książki Leszka Kołakowskiego „Jezus ośmieszony. Esej apologetyczny i sceptyczny” (Wydawnictwo Znak, Kraków 2014). Czy to nie jest z mojej strony jakaś prowokacja? Czy osoba mocno zaangażowana w latach 50-tych w budowę komunizmu w Polsce, filozof kojarzony z marksizmem to naprawdę autor, od którego warto zaczynać na blogu temat religii? Ocenimy na końcu.
        W trakcie rozmów o przyszłości Europy spotykam się często z problemem oddzielania tego co nazywamy cywilizacją czy kulturą europejską od chrześcijaństwa. Większość osób nie wie i nie chce wiedzieć, że fundamentem cywilizacji europejskiej jest chrześcijaństwo. Najczęściej słyszę o greckich czy rzymskich korzeniach, a na wspomnienie o chrześcijaństwie prawie zawsze słyszę o inkwizycji, stosach, katarach i albigensach. No i oczywiście o pedofilii czy bogactwie Kościoła i jego dostojników. Proste pytania o starożytną Grecję czy Rzym pokazują, że większość z pytanych wie tyle, co zobaczyli w popularnych filmach. Ich zafałszowaną wiedzę i obraz starożytności kształtują scenarzyści z Hollywood. O historii Europy i historii chrześcijaństwa prawie wszyscy wiedzą tyle, co nic. Ale wróćmy do Kołakowskiego. Jednym z jego obszarów zainteresowań była filozofia religii i historia europejskiej kultury. W połowie lat osiemdziesiątych napisał on esej, który opublikowany został po raz pierwszy w Polsce w roku 2014: „Jezus ośmieszony. Esej apologetyczny i sceptyczny” . Podstawowe pytanie, na które starał się w tym eseju odpowiedzieć to: ”Czy nasza kultura przeżyje, jeśli zapomni Jezusa?”. Na to pytanie większość osób odpowiada dzisiaj – moim zdaniem błędnie – jednoznacznie: TAK. Ale najczęściej nikt już nawet takiego pytania nie zadaje. Tak mocno w ostatnich latach zmieniono świadomość społeczną, że mało komu takie pytanie rodzi się w głowie. A jaką odpowiedź znajduje Leszek Kołakowski? Pierwsza, bardzo ciekawa uwaga dotyczy przesłania Jezusa:Chrześcijaństwo traci cały swój sens historyczny, moralny i religijny w momencie, gdy zapomni się o tej najważniejszej idei: że wszystkie wartości doczesne są tylko względne i drugorzędne. Znamy oczywiście w naszej epoce ludzi, którzy usiłują nas przekonać, że rdzeniem przesłania Jezusa jest taki czy inny system polityczny, egalitaryzm, rewolucja, upaństwowienie fabryk, zniesienie własności prywatnej. ….. Nie są oni chrześcijanami w żadnym uznanym sensie i nie ma potrzeby poświęcać im uwagi.” Z jednym w tej wypowiedzi tylko się zgodzić nie mogę – należy poświęcać uwagę takim ludziom, bo takie podejście coraz mocniej jest widoczne także w Kościele. Idąc za myślą Kołakowskiego można by powiedzieć, że mamy coraz mniej chrześcijan w Kościele Katolickim. Co pisze dalej Kołakowski o Jezusie:
Ale my wiemy, że On ma rację. Wiemy, że przynajmniej dla części wielkich problemów ludzkości nie ma rozwiązań czysto technicznych czy organizacyjnych, że wymagają one tego, co Jan Chrzciciel nazwał metanoją, przemianą duchową. ….. Polega ona na uznaniu, że korzenie zła są w nas, zanim wrosną w instytucje i doktryny.” Myśl jak najbardziej słuszna, ale mam wrażenie, że coraz mniej ludzi chce zaakceptować takie podejście, które Kołakowski uważa za oczywiste. Większość z nowoczesnych ludzi nie chce uznawać żadnych swoich działań za złe, a na wspominających o grzechu patrzą z niedowierzaniem. Jak pisze Kołakowski:
Jeżeli wyobrażam sobie, że grzeszę, muszę po prostu pójść do psychoanalityka, a on mnie wyleczy z tych urojeń. …. Wyobrażenie, że zło jest we mnie, w tobie, w nim, w niej, jest godne pogardy i infantylne.” Takie podejście, jak słusznie autor zauważa, to odejście od odróżniania dobra i zła. Czyli koniec moralności.
Jakie skutki „zapominania o Jezusie” Kołakowski prognozuje? Jednoznacznie negatywne. A odpowiedź o braku widocznych skutków (przypominam, że tekst pochodzi sprzed ponad trzydziestu lat) jest prosta i oczywista, chociaż prawie nigdy nie akceptowana przez wojowników o „sprawiedliwość społeczną”: „Ponieważ naprawdę szybki proces tak zwanej „sekularyzacji” czy „dechrystianizacji”, czy „paganizacji” (….) trwał zaledwie około trzech dziesięcioleci, trudno ekstrapolować te tendencje na nieokreśloną przyszłość. Kto wie, jak długo będzie mogło przeżyć, nie ześlizgując się w Hobbesowski „stan natury”, społeczeństwo, które nauczyło się i przyjęło, że nie istnieje żadne dane, gotowe rozróżnienie dobra i zła, a więc poczucie winy jest chorobą lub reliktem starych przesądów?”.
Trzydzieści lat później coraz wyraźniej widać, że społeczeństwo dosyć szybko ześlizguje się w „stan natury”. Zgodnie z założeniami marksizmu kulturowego budującego antykulturę. Dlaczego tak się dzieje? Kołakowski jednoznacznie wyjaśnia:
Prawdziwe korzenie naszej cywilizacji to narracja ewangeliczna i osoba Jezusa, Jego nauczanie jako słowo pochodzące od Niego, a nie wiedza abstrakcyjna, przedestylowana lub skodyfikowana w formie teologii moralnej.” I w innym miejscu: „Dlatego właśnie nieobecność Jezusa zapowiada śmierć cywilizacji, której spadkobiercami wciąż jesteśmy; drugą zaś śmiercią Jezusa byłoby samoukrzyżowanie tej cywilizacji”. Nic dodać, nic ująć.
I na zakończenie bardzo celna uwaga z eseju Kołakowskiego dotycząca rad dla Kościoła, które mają zapewnić mu przetrwanie i rozwój w przyszłości. Jakże aktualna dzisiaj, gdy zbyt często Kościół zaczyna angażować się w doczesne tematy:
Kościołowi udziela się rad: ma energicznie wspierać to czy tamto – feminizm, reformy rolne, rewolucje polityczne, prawa homoseksualistów, rozbrojenie – w ten sposób odzyska to, co stracił. Złudzenie!” I dalej: „Po co nam chrześcijaństwo, jeśli jest tylko politycznym lobby? … Chrześcijaństwo nie ma ani obowiązku, ani prawa angażować się w jakąkolwiek sprawę tylko dlatego, że jest modna, i dlatego, że w przeciwnym razie ryzykuje, iż jeszcze bardziej „wyalienuje się” z życia publicznego; nie ma ani obowiązku, ani prawa utożsamiać się z żadnym świeckim ruchem, nawet całkowicie godnym pochwały z moralnego punktu widzenia. Ma ono obowiązek i prawo wspierać we wszystkich konfliktach to, co odpowiada moralnie jego wymogom, ale jeśli za każdym razem nie kładzie nacisku na nie-absolutny charakter wartości doczesnych, działa samobójczo i traci znaczenie, ponieważ jego obecność w świecie jest ważna o tyle, o ile jest obecnością Jezusa Chrystusa, to znaczy trwaniem ponadczasowego w czasowym” .

Teraz chyba jest jasne, dlaczego uznałem, że warto przedstawić esej Kołakowskiego. Nie jest to człowiek Kościoła, ma za sobą długą drogę od zaangażowania w marksizm i komunizm chyba do wiary – na jego nagrobku umieszczony został krzyż. Tym bardziej wykorzystanie jego przemyśleń dotyczących wagi osoby Jezusa dla przetrwania europejskiej cywilizacji w rozmowach z nastawionymi lewicowo osobami może być pożyteczne. Przeczytajcie i polecajcie tą książkę innym.

 

Coś o niepokojącej przyszłości. Co naprawdę nadchodzi?

Nadchodzi osobliwość

Wydawało mi się, że ludzie zawsze interesowali się przyszłością. Stąd popularność literatury opisującej przyszłość, w naszych czasach w szczególności science-fiction. Czy jednak naprawdę tak wielu z nas interesuje się przyszłością? Naprawdę ważne informacje dotyczące przyszłości, które pojawiają się od czasu do czasu w różnych mediach lub książki poruszające tematykę bliskiej, a niepokojącej przyszłości nie wywołują praktycznie nigdy żadnej szerszej dyskusji. Większe zainteresowanie budzą plotkarskie newsy i wątpliwej jakości informacje serwowane przez główne media. Nie mam przy tym nadziei, że całe nasze społeczeństwo z duża uwagą poświęci się studiowaniu problemów, jakie się już pokazują tuż za dostępnym dla nas horyzontem wydarzeń. Jak świat światem przeciętni ludzie bardziej skupiali się na dniu dzisiejszym i zapewnieniu bytu rodzinie. I nic w tym dziwnego. Dlaczego jednak na plotkarskim poziomie pozostają tak zwane elity? I myślę tu zarówno o tak zwanych elitach politycznych, jak i naukowych. Odpowiedź nasuwa się sama. Te niby elity nie mają żadnych zdolności rozumienia ważnych problemów, bo tak mierny jest ich poziom. Rzadko kiedy myślą w kategoriach pokoleń, skupiając się na następnych wyborach lub doraźnych tematach. Co skłoniło mnie do takich słów? Kiedy zaczynałem wybierać książki, o których warto napisać na blogu na mojej liście pojawiły się tytuły gorących zwolenników transhumanizmu. Jedną z tych książek jest opublikowana w 2005 roku książka „Nadchodzi osobliwość” Raya Kurzweila (pierwsze polskie wydanie w roku 2013). Autor to nie byle kto. Doradca amerykańskich prezydentów, współtwórca nowych technologii i od wielu lat jeden z głównych specjalistów od przyszłości w Google. Co takiego jednak znalazłem w tej książce, co moim zdaniem powinno wywołać dyskusję i uruchomienie działań wynikających z tej dyskusji?

Pierwszym istotnym tematem jest podejście do nowoczesnych technologii, w szczególności inżynierii genetycznej, robotyki i teleinformatyki. Zachwyt nad możliwościami tych technologii w zakresie modyfikacji ciała ludzkiego, w tym mózgu jest prawie bezgraniczny. Autor pisze wręcz o możliwej do osiągnięcia w perspektywie najbliższych 20-30 lat praktycznej nieśmiertelności. Głośno wybrzmiewa tu echo idei alchemików, którzy poszukiwali kamienia filozoficznego. Odwieczne pragnienie wiecznego życia ma szanse, według Kurzweila, być zrealizowane już niedługo. Autor uważa, że można przekonstruować człowieka oraz, że będzie to na pewno dla jego dobra. Załóżmy, że możemy począwszy od roku 2030 żyć wiecznie. Czy niezmodyfikowany umysł ludzki jest w stanie wytrzymać życie wieczne? Niech na początku wieczność oznacza 400-500 lat. Jak zmieni to myślenie ludzi i relacje pomiędzy nimi? Co to dla nas oznacza? A czy wyobrażacie sobie żyjącego 500 lat Hitlera, Stalina lub innego satrapę? Dzisiaj naukowcy określają granicę długości życia ludzkiego na 120 lat. Jest to związane ze zjawiskiem telomerazy i wynikającej z tego zjawiska ograniczonej ilości podziałów komórek w ciele człowieka. Długość życia ludzkiego na 120 lat określona została też w Księdze Rodzaju (6.3) . Zbieżność jest zastanawiająca, ale ważniejsze jest biblijne uzasadnienie: ”Nie może pozostawać duch mój w człowieku na zawsze, gdyż człowiek jest istotą cielesną: niechaj wiec żyje tylko sto dwadzieścia lat.” Zapis z Biblii mówi nam jasno, ze ludzie od tysięcy lat wiedzą o ograniczeniach długości życia związanych z naszą psychiką i duchowością. Oczywiście transhumaniści nie widzą żadnego problemu. Całość „zawartość” naszego mózgu zostanie niedługo wytransferowana do komputerów i nasze „ja” znajdzie się w chmurze. Tam połączy się z innymi „ja” i powstanie super-świadomość. Rozprzestrzeni się na cały wszechświat w błyskawicznym tempie i spełni się utopijne marzenie – człowiek stanie się bogiem. Czy to, co po transhumanistycznej rewolucji powstanie, będzie jeszcze człowiekiem, wydaje się nie martwić autora książki. I co stanie się z każdym z nas, oddzielną od innych jednostką zmierzającą do swojego celu?

Druga istotna sprawa to opisane dosyć dokładnie i rzetelnie zagrożenia. A jest ich sporo, przy czym te realnie mogące się niedługo pojawić oznaczają koniec naszego świata. I to zupełny! Lista zagrożeń jest dosyć obszerna i przerażająca, ale zdaniem autora nie da się zatrzymać postępu technologicznego. I chyba ma w tym rację – jak coś może być zrobione, to w końcu zawsze się znajdzie ktoś, kogo nie będą interesowały zagrożenia i konsekwencje. Warto też zwrócić uwagę na jedno z podstawowych „lekarstw”, jakie Kurzweil proponuje. Jak przystało na lewicowego transhumanistę jednoznacznie zaleca, aby dla dobra ludzi pozbawić, a przynajmniej radykalnie ograniczyć, wolność każdego z nas. W zamian za iluzoryczne bezpieczeństwo mamy być niewolnikami. I tak już się powoli dzieje w różnych dziedzinach życia – ten plan jest realizowany.

Po zapoznaniu się z książką chyba wielu czytelników doszło do wniosku, ze projektowany i budowany jest świat, w którym nieliczni, najbogatsi będą żyli po kilkaset lat i rządzili masą niewolników. Do pomocy będą mieli androidy i sztuczną inteligencję. Kurzweil podaje, całkiem realną niestety, receptę na budowę świata rodem z apokaliptyki science fiction. Świata, w którym nikt z nas nie chciałby żyć. 1

O politykach i tak zwanych „elitach” już pisałem. Martwi mnie jednak, że ze strony jedynej instytucji, która istnieje prawie 2000 lat też nie ma obecnie żadnej refleksji. Kościół Katolicki pod przewodnictwem obecnego biskupa Rzymu dostosowuje się do świata w zastraszającym tempie, a patrząc na propozycje Franciszka nie należy spodziewać się żadnego znaczącego głosu w sprawie zagrażającej wszystkim transhumanistycznej przyszłości. Jeżeli już się wypowie, to na temat mitycznego globalnego ocieplenia czy praw mniejszości seksualnych (?) bez przypominania im, co jest grzechem.

Czy zbliżamy się do końca?

Ciekawa książka opisująca taki świat: Jacek Dukaj, „Perfekcyjna niedoskonałość”

Średniowieczne „wieki ciemne”. Czy aby na pewno?

Kobieta w czasach katedr

Co wiecie o średniowieczu w Europie? Moje pojęcie o średniowieczu kształtowały w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku lekcje historii w liceum, prowadzone przez nauczycielkę zawsze odnosząca się do średniowiecznych scholastyków liczących, ile aniołów może zmieścić się na łebku od szpilki. Ciemnota, zabobon, brud i smród oraz powszechny upadek każdej dziedziny działalności ludzkiej. Taki nam przekazywano obraz. I taki obraz średniowiecza do dzisiaj jest obowiązujący w powszechnej świadomości. Jak ktoś chce kogoś obrazić, to mówi mu, że reprezentuje poglądy rodem z „ciemnogrodu średniowiecza”.

Argument o propagowaniu „średniowiecznych poglądów” na rolę kobiety często wykorzystują feministki. Czy mają rację? Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w książce francuskiej autorki Regine Pernoud „Kobieta w czasach katedr” wydanej w 1990 roku przez Państwowy Instytut Wydawniczy.

Autorka chcąc prześledzić miejsce kobiety w społeczeństwie zaczyna od starożytności. W starożytnej Grecji czy w Cesarstwie Rzymskim kobiety nie miały żadnych praw. Ich pozycja była w zasadzie równa , a często gorsza, z pozycją niewolników. To, co widzimy w filmach określanych jako historyczne to wymysły scenarzystów skutecznie fałszujących prawdziwy obraz. Momentem przełomowym dla roli kobiety było rozpowszechnienie Ewangelii. Nie przypadkiem kobiety były w pierwszych wiekach chrześcijaństwa tak ważnymi postaciami. Chrześcijaństwo, dzisiaj główny wróg lewicowych feministek, dało prawdziwe wyzwolenie kobietom. W ślad za tym wyzwoleniem Pernaud przeprowadza czytelnika przez historię obejmowania przez kobiety coraz większej ilości ról społecznych. A także wzrostu znaczenia społecznego kobiet we wszystkich obszarach życia. W „średniowiecznym ciemnogrodzie” w wielu miejscach Europy do szkół uczęszczało co drugi dziecko, chłopcy i dziewczynki. Dziewczynki zniknęły ze szkół wraz ze „wspaniałym” Renesansem.

W średniowieczu kobiety aktywnie uczestniczą w życiu gospodarczym, a mąż bez zgody żony nie mógł dysponować swobodnie majątkiem. Kobiety najczęściej korzystały z takich samych praw własności jak mężczyźni. Jest rzeczywista równość pomiędzy kobietami a mężczyznami w sferze zarządzania majątkiem i często kobiety składają lub odbierają hołdy lenne. Aktywność w gospodarce kobiet obrazuje dobrze fakt, że wykonywały samodzielnie około 150 zawodów, często nawet dzisiaj uważanych za męskie. Ciekawostką jest, że we Francji w XIII wieku było w użyciu słowo określające lekarza-kobietę, a brak go było w XX wieku!

Oddzielnym tematem jest władza polityczna kobiet. Wszyscy znamy z historii carycę Katarzynę czy Marię Teresą austriacką z XVIII wieku. Ale były to wyjątki potwierdzające regułę męskiego władania królestwami. Tymczasem w średniowieczu rządy kobiet nie były wyjątkiem, a wręcz regułą. Nie było w tym nic dziwnego i Pernaud przytacza cały szereg przykładów.
Także w Kościele kobiety odgrywały niepoślednią rolę. Przykładów jest mnóstwo, ale warto przywołać chociażby doktor Kościoła św. Hildegardę z Bingen czy św. Katarzynę ze Sieny. Ta druga w czasach zamętu w Kościele wskazuje właściwą drogę i koresponduje z wielkimi ówczesnego świata. Pewnie i dzisiaj, w dobie potężnego zamętu w Kościele Katolickim, przydałaby się taka wielka postać!

Kobiety zaczęły szybko tracić swoje prawa wraz z nadejściem Renesansu, a kompletnie praw zostały pozbawione w czasie tak zwanego Oświecenia i epoce rządów burżuazji. Czy tak Was uczono w szkołach?

Podsumowując swoją książkę Regine Pernaud pisze, adresując najwyraźniej swoje uwagi do współczesnych kobiet: „Tymczasem świat, w którym dominowali mężczyźni, a takim było społeczeństwo w dobie klasycyzmu i społeczeństwo burżuazyjne, wydaje się nam mocno kontrowersyjnym i faktycznie takim był, Czyż nie jest paradoksem, że ze spuścizny, której bogactwo jest bezsporne, pragniemy zachować właśnie ów zapis najzgubniejszy: tendencje totalitarne, polegające na dążeniu do ujednolicenia wszystkich osobników, akceptujące równość w jednakowości? Czy kobiety na długo zadowolą się odgrywaniem, niejako z musu, roli niedoszłych mężczyzn – chyba, że nastąpiłaby jakaś wspaniała odmiana ludzkości, która też miałaby swój kres?”

Słowa te napisane zostały blisko 40 lat temu. Czy feministki znają historię? I czy potrafią wyciągać logiczne wnioski z doświadczeń przeszłości? Moim zdaniem na obydwa pytania odpowiedź brzmi – nie.

Gorąco polecam lekturę książki „Kobieta w czasach katedr”. Świat nie był taki, jak nas uczyli i jak dzisiaj mówią!

Pozytywne myślenie – pożyteczne czy szkodliwe?

Pozytywne myślenie

Chcesz byś szczęśliwy? To zacznij pozytywnie myśleć i wszystko się w twoim życiu zmieni. Wszystko jest dla ciebie możliwe i osiągniesz to, co sobie zamarzysz. Takie obietnice można znaleźć w setkach książek na księgarskich półkach. W książce „Obudź w sobie olbrzyma” Anthonego Robbinsa, jednego z najbardziej rozpoznawanych guru pozytywnego myślenia i rozwoju osobistego, obrazowo to pokazano na ilustracji w rozdziale drugim. W stadzie owiec jedna z nich stojąc na tylnych kończynach i wyciągając przednie do nieba krzyczy do stada: ”Zaraz, zaraz! Słuchajcie! Przecież nie musimy być tylko owcami!”. Obietnice łatwego sukcesu kuszą wielu i coraz więcej osób zaczyna korzystać z recept ideologii „pozytywnego myślenia”. Doświadczeniom takich ludzi poświęcona jest książka Guentera Scheicha „Pozytywne myślenie. Czy może szkodzić.” wydana w roku 2000 przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne. Autor na co dzień pracuje jako psychoterapeuta i coraz częściej trafiają do niego z poważnymi problemami osoby, którym ideologia „pozytywnego myślenia” zaszkodziła. W książce autor odnosi się do wyników badań naukowych, ale opisuje też dokładnie siedem przypadków swoich pacjentów oraz podaje inne przykłady z bogatej praktyki. Scheich opisuje historie owiec, które uwierzyły, że nie muszą być owcami. I wtedy na swojej drodze spotkały wilka.

Jakie główne zastrzeżenia do ideologii „pozytywnego myślenia” wysuwa autor?
Pierwszy to myślenie magiczne.
Autor nie używa co prawda słowa magia, ale pisze o używaniu przez ideologów „pozytywnego myślenia” słów i sformułowań mających mieć moc sprawczą czyli tak jak zaklęcia w magii. „Jesteś takim, jak o sobie myślisz” to główna maksyma ideologów „pozytywnego myślenia”. Pomimo wątpliwej wartości tego sformułowania jest ono powszechnie propagowane. Scheich pisze , słusznie moim zdaniem, że samym myśleniem nic nie zmienimy – trzeba świadomie działać naprawiając przez ciężką pracę to, co w nas jest złe lub niewystarczająco dobre. Słusznie zauważa coś, co wydawało mi się zawsze oczywiste:” Wyobrażenia, które nie są ukierunkowane na cel, na osobowość i zdolności pojedynczej osoby, nie wywołają prawie żadnych skutków. W najlepszym wypadku pomogą, ale na krótko. Nigdy jednak nie zmienią człowieka i nie uczynią z niego innej osoby, jak chcieliby tego przedstawiciele „pozytywnego myślenia””. Czytając tego typu sformułowania zawsze mam problem ze zrozumieniem, co się stało, że tak oczywiste stwierdzenia muszą być przypominane?
Drugie zastrzeżenie to podejście propagatorów „pozytywnego myślenia” do ludzkich problemów i cierpień. Joseph Murphy, niezmiennie bardzo popularny w Polsce, twierdzi, że „choroba i cierpienie to nic innego, jak fizyczne objawy destruktywnych nawyków myślowych”. Wynika z tego, że jak zachorujesz na raka, masz wypadek samochodowy lub zmarł ktoś bliski to skutek twoich destruktywnych nawyków myślowych. Prawda, że to oczywiste?!
Trzecim słabym punktem jest twierdzenie proroków „pozytywnego myślenia”, że sukces to działanie wyłącznie naszych własnych sił. Jest chyba dla wszystkich oczywiste, że „bez pracy nie ma kołaczy”, jednak nieprzewidywalność czynników niezależnych od nas jest tak duża, że często pomimo naszych wysiłków nie osiągamy tego, co chcemy.
Oddzielny wątek w książce związany jest z weekendowymi spotkaniami, w Polsce zgodnie z modą nazywane eventami. Co pisze Scheich:” Pewne jest jedno: im większy „sukces dzięki pozytywnemu myśleniu”, „rozwoju osobowości” i „zmiany światopoglądu” obiecuje uczestnikom, tym bardziej niepoważne, z naukowego punktu widzenia, jest seminarium. Obiecanych celów z pewnością nie można osiągnąć podczas sporadycznych, organizowanych w czasie weekendu seminariów, dzięki samej tylko, niezindywidualizowanej pracy grupowej.” Na spotkania weekendowe przyjeżdża bardzo dużo ludzi. Przy całkiem wysokim poziomie opłat za jednego uczestnika jedno jest pewne – sukces finansowy ma organizator. Nie uczestnicy.

Krótko podsumowując przesłanie książki. Osobom, które mają z natury pozytywne nastawienie stosowanie recept zalecanych przez ideologów „pozytywnego myślenia” raczej nie zaszkodzi, ale też najczęściej niewiele pomoże. Stąd też nie mamy wysypu milionerów i „olbrzymów” wśród nas, pomimo ciągle wzrastającej liczby książek obiecujących sukces. Jednak z tego typu publikacji najczęściej korzystają ci, którzy mają jakiś problem ze sobą, często bardzo poważny. I  jak pisze Scheich :””Pozytywne myślenie” jest więc w takich wypadkach niewskazane i doprowadza do tego, czego wyraźnie chciałoby się uniknąć: pogłębienia depresji”. Dla mnie ciekawa jest zależność, nie przytaczana w książce, wprost proporcjonalnego wzrostu liczby osób chorujących na depresję do ilości publikacji o rozwoju osobistym i pozytywnym myśleniu. Podlane pseudonaukowym sosem recepty na szczęście wiodą prostą nogą na manowce. Coś złego się z ludźmi stało, że tak masowo ulegają złudzeniom i fałszywym ideom. Ale jak pisał G.K.Chesterton: „Kiedy człowiek przestaje wierzyć w Boga, może uwierzyć we wszystko”.