listopad 2018

House of Cards – o co tu chodzi?

Hause_of_Cards

     Czy oglądaliście kiedyś w telewizji dyskusję z udziałem profesorów tak zwanych nauk społecznych? Dyskutując na temat tego samego zdarzenia każdy z nich inaczej szuka przyczyn, inne widzi skutki, a przy tym każdy z nich uważa, że rządzą w tym przypadku różne prawa i zasady. Proponują też diametralnie różne rozwiązania tego samego problemu. Znaleźć taką dyskusję można bez trudu na wielu kanałach telewizyjnych. A czy widzieliście kiedyś dyskusję dwóch profesorów nauk technicznych, z których każdy ma swoje i różniące się mocno od innych wyjaśnienie dlaczego działa telefon komórkowy lub silnik spalinowy w samochodzie? Nikt takiej dyskusji nie widział i nie zobaczy. Można dojść do wniosku, że tym pierwszym wydaje się, że wiedzą o czym mówią, podczas gdy ci drudzy dokładnie wiedzą i nic im się nie wydaje. Czy tak jest rzeczywiście? Odpowiedź, przynajmniej częściową, na to pytanie można znaleźć w książce Robyna M. Dawesa „House of Cards. Psychologia i psychoterapia zbudowane na micie” (Wydawnictwo CeDeWe, 2017). Autor był uznanym amerykańskim psychologiem i naukowcem. I właśnie jako naukowiec starał się bardzo rzetelnie przykładać naukową miarę do powszechnie znanych i przyjętych w psychologii poglądów.

    Psychologia jest dziedziną, która ma poważny wpływ na zachowania jednostek i całego społeczeństwa. W oparciu o podawane nam do wierzenia, ponoć obiektywne i naukowo potwierdzone prawdy, staramy się modyfikować nasze zachowania w celu uzyskania lepszych relacji z innymi i zmierzania ku szczęściu. Szereg instytucji społecznych, jak również model edukacji i wychowania młodych ludzi bazuje na zaleceniach psychologów i pedagogów. W trudnych przypadkach coraz więcej ludzi korzysta z pomocy różnych psychoterapeutów będą przekonanym o dobrze ugruntowanej naukowo metodzie terapii. Przy rekrutacji do pracy często w rozmowach uczestniczą psychologowie, a przynajmniej korzysta się z wypracowanych przez nich ankiet mających obiektywnie ocenić naszą przydatność. W sytuacjach spraw sądowych to często właśnie psycholog poprzez swoją opinie wydaje ostateczny wyrok. Z psychologami i ich propozycjami spotykamy się w dzisiejszym świecie na każdym kroku. Powinniśmy więc być pewni, że to co nam proponują jest wiarygodne i sprawdzalne. Jak jest w rzeczywistości? Dawes nie zostawia złudzeń już w tytule swojej książki – znacząca część tego, co nam się przedstawia jako naukowe to są mity, półprawdy lub całkowite kłamstwa. Autor dokładnie opisuje rozwój psychologii w USA i rozwój mitów, które są dzisiaj wszechobecne. Analizuje badania oceniające skuteczność psychoterapii i przedstawia wyniki badań, które jasno pokazują, że wykwalifikowany i mający wieloletnie doświadczenie psycholog lub psychoterapeuta nie ma większej skuteczności niż minimalnie przeszkolona osoba. Nie ma też związku pomiędzy skutecznością i rodzajem terapii oraz jej długością. Duża część terapii obecnie się pojawiających to efekt mody lub oparcia terapii o ideologię Autor opisuje też bulwersujące przypadki, w których opinie psychologów w sprawach sądowych, decydujące o czyimś życiu, opierane były na intuicji i doświadczeniu psychologa. I pomimo że nie miały żadnych podstaw naukowych sąd kierował się tymi opiniami przy wydawaniu skazujących wyroków.
Spośród wielu opisywanych mitów przedstawię jeden, mocno już zakorzeniony w świadomości społecznej, żeby pokazać jak szkodliwe może być zaufanie, jakie okazujemy naukom społecznym. Wszyscy są dzisiaj obecnie przekonani o wielkim wpływie doświadczeń z dzieciństwa na funkcjonowanie w wieku dorosłym. A oto, co Dawes na podstawie badań naukowych pisze: „Dowody, że doświadczenia z dzieciństwa ograniczają funkcjonowanie w wieku dorosłym w naszej kulturze określa się terminem „romans dzieciństwa”. Ja sugeruję bardziej dramatyczny zwrot: „tyrania dzieciństwa”. Amerykanie dziwią się, jak ludzie z „prymitywnych” kultur akceptują poglądy oparte na niewielkich dowodach, i jak Niemcy w „zaawansowanej” kulturze mogli uwierzyć w nonsens „wyższości rasy aryjskiej”. Jednak nasza wiara w tyranię dzieciństwa ma niewiele więcej fundamentów niż wiara w górskie bóstwa. Owszem, specjaliści od zdrowia psychicznego propagują ten pogląd, ale autorytety od górskiego bóstwa propagują wiarę w górskie bóstwo.”
To jeden z bardzo wielu mitów – o całej liście innych przy okazji opisu kolejnej książki już niedługo. Na podstawie takich i podobnych mitów uruchamia się całe programy społeczne, zatrudnia rzesze psychologów i nakazuje rodzicom określone zachowania. A ich niespełnienie w wielu krajach powoduje pozbawienie praw rodzicielskich. I to na podstawie przekonania podobnego do wiary w górskie bóstwo!

      Wniosek po przeczytaniu tej książki jest jeden – w tak zwanych naukach społecznych trzeba bardzo dokładnie oddzielać ziarno od plew. Smutne jest to, że plew wydaje się być, przynajmniej w świadomości społecznej, znacznie więcej od ziaren. Może stąd też tytuł książki „House of Cards”czyli „Domek z kart”. Czy to oznacza, że cała psychologia nadaje się do wyrzucenia? Stanowczo nie. Jest sporo bardzo wartościowych i ciekawych wyników badań, które mogą być pomocne w naszym codziennym życiu. Trzeba jednak być pewnym, że to co nam proponują jest prawdziwą wiedzą opartą o naukowe metody, a nie ideologicznymi i modnymi pseudonaukowymi bzdurami.

I pytanie na marginesie – czy ktoś z Was oddałby samochód do mechanika, który nie potrafi naprawić swojego samochodu? Zapewne nie. Dlaczego więc tak wielu decyduje się powierzyć swoje życie psychologom, którzy bardzo często nie potrafią poradzić sobie ze swoim własnym życiem?
A dla zainteresowanych polecam link do sprawy Sokala. Wielce pouczający i znaczący przykład wartości tak zwanych nauk społecznych.

Marksista o Jezusie

Jezus ośmieszony

         Pierwszy wpis na blogu w kategorii „Religia” zaczynam od książki Leszka Kołakowskiego „Jezus ośmieszony. Esej apologetyczny i sceptyczny” (Wydawnictwo Znak, Kraków 2014). Czy to nie jest z mojej strony jakaś prowokacja? Czy osoba mocno zaangażowana w latach 50-tych w budowę komunizmu w Polsce, filozof kojarzony z marksizmem to naprawdę autor, od którego warto zaczynać na blogu temat religii? Ocenimy na końcu.
        W trakcie rozmów o przyszłości Europy spotykam się często z problemem oddzielania tego co nazywamy cywilizacją czy kulturą europejską od chrześcijaństwa. Większość osób nie wie i nie chce wiedzieć, że fundamentem cywilizacji europejskiej jest chrześcijaństwo. Najczęściej słyszę o greckich czy rzymskich korzeniach, a na wspomnienie o chrześcijaństwie prawie zawsze słyszę o inkwizycji, stosach, katarach i albigensach. No i oczywiście o pedofilii czy bogactwie Kościoła i jego dostojników. Proste pytania o starożytną Grecję czy Rzym pokazują, że większość z pytanych wie tyle, co zobaczyli w popularnych filmach. Ich zafałszowaną wiedzę i obraz starożytności kształtują scenarzyści z Hollywood. O historii Europy i historii chrześcijaństwa prawie wszyscy wiedzą tyle, co nic. Ale wróćmy do Kołakowskiego. Jednym z jego obszarów zainteresowań była filozofia religii i historia europejskiej kultury. W połowie lat osiemdziesiątych napisał on esej, który opublikowany został po raz pierwszy w Polsce w roku 2014: „Jezus ośmieszony. Esej apologetyczny i sceptyczny” . Podstawowe pytanie, na które starał się w tym eseju odpowiedzieć to: ”Czy nasza kultura przeżyje, jeśli zapomni Jezusa?”. Na to pytanie większość osób odpowiada dzisiaj – moim zdaniem błędnie – jednoznacznie: TAK. Ale najczęściej nikt już nawet takiego pytania nie zadaje. Tak mocno w ostatnich latach zmieniono świadomość społeczną, że mało komu takie pytanie rodzi się w głowie. A jaką odpowiedź znajduje Leszek Kołakowski? Pierwsza, bardzo ciekawa uwaga dotyczy przesłania Jezusa:Chrześcijaństwo traci cały swój sens historyczny, moralny i religijny w momencie, gdy zapomni się o tej najważniejszej idei: że wszystkie wartości doczesne są tylko względne i drugorzędne. Znamy oczywiście w naszej epoce ludzi, którzy usiłują nas przekonać, że rdzeniem przesłania Jezusa jest taki czy inny system polityczny, egalitaryzm, rewolucja, upaństwowienie fabryk, zniesienie własności prywatnej. ….. Nie są oni chrześcijanami w żadnym uznanym sensie i nie ma potrzeby poświęcać im uwagi.” Z jednym w tej wypowiedzi tylko się zgodzić nie mogę – należy poświęcać uwagę takim ludziom, bo takie podejście coraz mocniej jest widoczne także w Kościele. Idąc za myślą Kołakowskiego można by powiedzieć, że mamy coraz mniej chrześcijan w Kościele Katolickim. Co pisze dalej Kołakowski o Jezusie:
Ale my wiemy, że On ma rację. Wiemy, że przynajmniej dla części wielkich problemów ludzkości nie ma rozwiązań czysto technicznych czy organizacyjnych, że wymagają one tego, co Jan Chrzciciel nazwał metanoją, przemianą duchową. ….. Polega ona na uznaniu, że korzenie zła są w nas, zanim wrosną w instytucje i doktryny.” Myśl jak najbardziej słuszna, ale mam wrażenie, że coraz mniej ludzi chce zaakceptować takie podejście, które Kołakowski uważa za oczywiste. Większość z nowoczesnych ludzi nie chce uznawać żadnych swoich działań za złe, a na wspominających o grzechu patrzą z niedowierzaniem. Jak pisze Kołakowski:
Jeżeli wyobrażam sobie, że grzeszę, muszę po prostu pójść do psychoanalityka, a on mnie wyleczy z tych urojeń. …. Wyobrażenie, że zło jest we mnie, w tobie, w nim, w niej, jest godne pogardy i infantylne.” Takie podejście, jak słusznie autor zauważa, to odejście od odróżniania dobra i zła. Czyli koniec moralności.
Jakie skutki „zapominania o Jezusie” Kołakowski prognozuje? Jednoznacznie negatywne. A odpowiedź o braku widocznych skutków (przypominam, że tekst pochodzi sprzed ponad trzydziestu lat) jest prosta i oczywista, chociaż prawie nigdy nie akceptowana przez wojowników o „sprawiedliwość społeczną”: „Ponieważ naprawdę szybki proces tak zwanej „sekularyzacji” czy „dechrystianizacji”, czy „paganizacji” (….) trwał zaledwie około trzech dziesięcioleci, trudno ekstrapolować te tendencje na nieokreśloną przyszłość. Kto wie, jak długo będzie mogło przeżyć, nie ześlizgując się w Hobbesowski „stan natury”, społeczeństwo, które nauczyło się i przyjęło, że nie istnieje żadne dane, gotowe rozróżnienie dobra i zła, a więc poczucie winy jest chorobą lub reliktem starych przesądów?”.
Trzydzieści lat później coraz wyraźniej widać, że społeczeństwo dosyć szybko ześlizguje się w „stan natury”. Zgodnie z założeniami marksizmu kulturowego budującego antykulturę. Dlaczego tak się dzieje? Kołakowski jednoznacznie wyjaśnia:
Prawdziwe korzenie naszej cywilizacji to narracja ewangeliczna i osoba Jezusa, Jego nauczanie jako słowo pochodzące od Niego, a nie wiedza abstrakcyjna, przedestylowana lub skodyfikowana w formie teologii moralnej.” I w innym miejscu: „Dlatego właśnie nieobecność Jezusa zapowiada śmierć cywilizacji, której spadkobiercami wciąż jesteśmy; drugą zaś śmiercią Jezusa byłoby samoukrzyżowanie tej cywilizacji”. Nic dodać, nic ująć.
I na zakończenie bardzo celna uwaga z eseju Kołakowskiego dotycząca rad dla Kościoła, które mają zapewnić mu przetrwanie i rozwój w przyszłości. Jakże aktualna dzisiaj, gdy zbyt często Kościół zaczyna angażować się w doczesne tematy:
Kościołowi udziela się rad: ma energicznie wspierać to czy tamto – feminizm, reformy rolne, rewolucje polityczne, prawa homoseksualistów, rozbrojenie – w ten sposób odzyska to, co stracił. Złudzenie!” I dalej: „Po co nam chrześcijaństwo, jeśli jest tylko politycznym lobby? … Chrześcijaństwo nie ma ani obowiązku, ani prawa angażować się w jakąkolwiek sprawę tylko dlatego, że jest modna, i dlatego, że w przeciwnym razie ryzykuje, iż jeszcze bardziej „wyalienuje się” z życia publicznego; nie ma ani obowiązku, ani prawa utożsamiać się z żadnym świeckim ruchem, nawet całkowicie godnym pochwały z moralnego punktu widzenia. Ma ono obowiązek i prawo wspierać we wszystkich konfliktach to, co odpowiada moralnie jego wymogom, ale jeśli za każdym razem nie kładzie nacisku na nie-absolutny charakter wartości doczesnych, działa samobójczo i traci znaczenie, ponieważ jego obecność w świecie jest ważna o tyle, o ile jest obecnością Jezusa Chrystusa, to znaczy trwaniem ponadczasowego w czasowym” .

Teraz chyba jest jasne, dlaczego uznałem, że warto przedstawić esej Kołakowskiego. Nie jest to człowiek Kościoła, ma za sobą długą drogę od zaangażowania w marksizm i komunizm chyba do wiary – na jego nagrobku umieszczony został krzyż. Tym bardziej wykorzystanie jego przemyśleń dotyczących wagi osoby Jezusa dla przetrwania europejskiej cywilizacji w rozmowach z nastawionymi lewicowo osobami może być pożyteczne. Przeczytajcie i polecajcie tą książkę innym.

 

Coś o niepokojącej przyszłości. Co naprawdę nadchodzi?

Nadchodzi osobliwość

Wydawało mi się, że ludzie zawsze interesowali się przyszłością. Stąd popularność literatury opisującej przyszłość, w naszych czasach w szczególności science-fiction. Czy jednak naprawdę tak wielu z nas interesuje się przyszłością? Naprawdę ważne informacje dotyczące przyszłości, które pojawiają się od czasu do czasu w różnych mediach lub książki poruszające tematykę bliskiej, a niepokojącej przyszłości nie wywołują praktycznie nigdy żadnej szerszej dyskusji. Większe zainteresowanie budzą plotkarskie newsy i wątpliwej jakości informacje serwowane przez główne media. Nie mam przy tym nadziei, że całe nasze społeczeństwo z duża uwagą poświęci się studiowaniu problemów, jakie się już pokazują tuż za dostępnym dla nas horyzontem wydarzeń. Jak świat światem przeciętni ludzie bardziej skupiali się na dniu dzisiejszym i zapewnieniu bytu rodzinie. I nic w tym dziwnego. Dlaczego jednak na plotkarskim poziomie pozostają tak zwane elity? I myślę tu zarówno o tak zwanych elitach politycznych, jak i naukowych. Odpowiedź nasuwa się sama. Te niby elity nie mają żadnych zdolności rozumienia ważnych problemów, bo tak mierny jest ich poziom. Rzadko kiedy myślą w kategoriach pokoleń, skupiając się na następnych wyborach lub doraźnych tematach. Co skłoniło mnie do takich słów? Kiedy zaczynałem wybierać książki, o których warto napisać na blogu na mojej liście pojawiły się tytuły gorących zwolenników transhumanizmu. Jedną z tych książek jest opublikowana w 2005 roku książka „Nadchodzi osobliwość” Raya Kurzweila (pierwsze polskie wydanie w roku 2013). Autor to nie byle kto. Doradca amerykańskich prezydentów, współtwórca nowych technologii i od wielu lat jeden z głównych specjalistów od przyszłości w Google. Co takiego jednak znalazłem w tej książce, co moim zdaniem powinno wywołać dyskusję i uruchomienie działań wynikających z tej dyskusji?

Pierwszym istotnym tematem jest podejście do nowoczesnych technologii, w szczególności inżynierii genetycznej, robotyki i teleinformatyki. Zachwyt nad możliwościami tych technologii w zakresie modyfikacji ciała ludzkiego, w tym mózgu jest prawie bezgraniczny. Autor pisze wręcz o możliwej do osiągnięcia w perspektywie najbliższych 20-30 lat praktycznej nieśmiertelności. Głośno wybrzmiewa tu echo idei alchemików, którzy poszukiwali kamienia filozoficznego. Odwieczne pragnienie wiecznego życia ma szanse, według Kurzweila, być zrealizowane już niedługo. Autor uważa, że można przekonstruować człowieka oraz, że będzie to na pewno dla jego dobra. Załóżmy, że możemy począwszy od roku 2030 żyć wiecznie. Czy niezmodyfikowany umysł ludzki jest w stanie wytrzymać życie wieczne? Niech na początku wieczność oznacza 400-500 lat. Jak zmieni to myślenie ludzi i relacje pomiędzy nimi? Co to dla nas oznacza? A czy wyobrażacie sobie żyjącego 500 lat Hitlera, Stalina lub innego satrapę? Dzisiaj naukowcy określają granicę długości życia ludzkiego na 120 lat. Jest to związane ze zjawiskiem telomerazy i wynikającej z tego zjawiska ograniczonej ilości podziałów komórek w ciele człowieka. Długość życia ludzkiego na 120 lat określona została też w Księdze Rodzaju (6.3) . Zbieżność jest zastanawiająca, ale ważniejsze jest biblijne uzasadnienie: ”Nie może pozostawać duch mój w człowieku na zawsze, gdyż człowiek jest istotą cielesną: niechaj wiec żyje tylko sto dwadzieścia lat.” Zapis z Biblii mówi nam jasno, ze ludzie od tysięcy lat wiedzą o ograniczeniach długości życia związanych z naszą psychiką i duchowością. Oczywiście transhumaniści nie widzą żadnego problemu. Całość „zawartość” naszego mózgu zostanie niedługo wytransferowana do komputerów i nasze „ja” znajdzie się w chmurze. Tam połączy się z innymi „ja” i powstanie super-świadomość. Rozprzestrzeni się na cały wszechświat w błyskawicznym tempie i spełni się utopijne marzenie – człowiek stanie się bogiem. Czy to, co po transhumanistycznej rewolucji powstanie, będzie jeszcze człowiekiem, wydaje się nie martwić autora książki. I co stanie się z każdym z nas, oddzielną od innych jednostką zmierzającą do swojego celu?

Druga istotna sprawa to opisane dosyć dokładnie i rzetelnie zagrożenia. A jest ich sporo, przy czym te realnie mogące się niedługo pojawić oznaczają koniec naszego świata. I to zupełny! Lista zagrożeń jest dosyć obszerna i przerażająca, ale zdaniem autora nie da się zatrzymać postępu technologicznego. I chyba ma w tym rację – jak coś może być zrobione, to w końcu zawsze się znajdzie ktoś, kogo nie będą interesowały zagrożenia i konsekwencje. Warto też zwrócić uwagę na jedno z podstawowych „lekarstw”, jakie Kurzweil proponuje. Jak przystało na lewicowego transhumanistę jednoznacznie zaleca, aby dla dobra ludzi pozbawić, a przynajmniej radykalnie ograniczyć, wolność każdego z nas. W zamian za iluzoryczne bezpieczeństwo mamy być niewolnikami. I tak już się powoli dzieje w różnych dziedzinach życia – ten plan jest realizowany.

Po zapoznaniu się z książką chyba wielu czytelników doszło do wniosku, ze projektowany i budowany jest świat, w którym nieliczni, najbogatsi będą żyli po kilkaset lat i rządzili masą niewolników. Do pomocy będą mieli androidy i sztuczną inteligencję. Kurzweil podaje, całkiem realną niestety, receptę na budowę świata rodem z apokaliptyki science fiction. Świata, w którym nikt z nas nie chciałby żyć. 1

O politykach i tak zwanych „elitach” już pisałem. Martwi mnie jednak, że ze strony jedynej instytucji, która istnieje prawie 2000 lat też nie ma obecnie żadnej refleksji. Kościół Katolicki pod przewodnictwem obecnego biskupa Rzymu dostosowuje się do świata w zastraszającym tempie, a patrząc na propozycje Franciszka nie należy spodziewać się żadnego znaczącego głosu w sprawie zagrażającej wszystkim transhumanistycznej przyszłości. Jeżeli już się wypowie, to na temat mitycznego globalnego ocieplenia czy praw mniejszości seksualnych (?) bez przypominania im, co jest grzechem.

Czy zbliżamy się do końca?

Ciekawa książka opisująca taki świat: Jacek Dukaj, „Perfekcyjna niedoskonałość”