Nauka

Cztery działania

Od ponad dwóch lat pandemia koronawirusa jest kluczowym czynnikiem decydującym o tym co robimy i co możemy zrobić, a czego nam zakazują. Lub co nam nakazują. Większość ludzi podporządkowuje się wszystkim poleceniom władz, a tych, którzy kwestionują podejście rządzących do sposobu walki z koronawirusem obrzuca się coraz częściej oblegami oskarżając o najgorsze rzeczy. Elementem napędzającym strach są podawane codziennie wiadomości o ilości zmarłych. Według rządzących codziennie umiera na covid mała wioska, a co miesiąc małe miasto. Dane o śmiertelności we wszystkich krajach podawane są na stronie worldometers , a u nas są one wykorzystywane do porównań z Polską. Co prawda sam minister zdrowia (?) podaje, że nie można porównywać danych z różnych krajów, bo są w bardzo różny sposób zbierane, ale mimo to dane są porównywane i są podstawą do napędzania strachu. Różnej maści eksperci podają nam, że w stosunku do roku 2019 jako ostatniego roku sprzed pandemii zmarło nadmiarowo w roku 2021 w wyniku pandemii o 100 tys. ludzi więcej. Przyjrzyjmy się więc naszym polskim danym z oficjalnej bazy GUS Zgony według tygodni. W roku 2019 według danych z GUS w Polsce zmarło 407 624 osób. W roku 2021 do 49 tygodnia włącznie zmarło 475 047 osób. Kolejne trzy tygodnie roku podniosły według rządu tą liczbę do 500 000 osób. Czyli zgadza się nam – umarło w 2021 roku prawie 100 tys. osób więcej niż w 2019.

Sięgnijmy jednak do innych oficjalnych danych GUS. 

Po 1945 roku, po zakończeniu II Wojny Światowej, w Polsce rozpoczął się powojenny wyż demograficzny. Każdego kolejnego roku przez dwanaście lat rodziło się coraz więcej ludzi. W efekcie tego w 2021 roku struktura wiekowa ludności Polski wyglądała jak na grafice ze strony GUS Piramida wieku

Przyjmujmy na potrzeby tej bardzo uproszczonej analizy następujące założenia:

– średnie trwanie życia mężczyzn i kobiet sprzed pandemii wynoszące wg GUS odpowiednio 74 lata i 82 lata

– do analizy na najbliższe lata bierzemy pod uwagę tylko mężczyzn ze względu na to, że kobiety żyją średnio o ponad 8 lat dłużej

– nie bierzemy pod uwagę mogących się pojawić istotnych zaburzeń.  

Z danych struktury ludności na rok 2021 wynika, że mamy z kolejnych latach powojennego wyżu demograficznego dla każdego kolejnego rocznika znacząco więcej urodzonych mężczyzn. 

Co to oznacza? Przyjmując średnią trwania życia mężczyzn 74 lata każdego roku coraz więcej mężczyzn wchodzi w statystyczny koniec swojego życia. W 2019 roku w statystyczny okres wymierania wszedł rocznik 1945, w 2020 rocznik 1946, w 2021 rocznik 1947 i tak dalej. Co to oznacza w liczbach? 

W roku 2020 weszło w wiek 74 lat 94 550 mężczyzn więcej w porównaniu do roku 2019, w roku 2021 było to już 135 570, a w roku 2022 będzie 171 190. W szczytowym roku 2031 czyli dla rocznika 1957 będzie to aż 330 690 mężczyzn.

Oczywiście nie oznacza to, że każdy dożywający wieku 74 lat jest skazany na śmierć[1] i można w jednoznaczny i prosty sposób dokładnie wyszacować przewidywaną liczbę zgonów. Do szczegółowych obliczeń bardzo dokładnie obrazujących dane o przewidywanych zgonach należy podejść z uwzględnieniem danych o średniej długości życia dla poszczególnych grup wiekowych. Tym niemniej we wszystkich znanych mi alarmistycznych analizach różnych tzw. ekspertów pokazuje się wzrost liczby zgonów odnosząc je do roku 2019 lub na przykład średniej z ostatnich 5 lat. Nie trzeba być ekspertem, żeby wiedzieć, iż zarówno odnoszenie liczy zgonów do jednego roku jak i średnia z ostatnich kliku lat w tym przypadkuj są bez sensu. Wystarczy rzut oka na piramidę wiekową. Czy eksperci o tym nie wiedzą? Dlaczego nikt nie mówi o tym, że wchodzą w wiek odchodzenia z tego świata kolejne roczniki potężnego powojennego wyżu demograficznego i dziesiątki tysięcy osób osiągają statystyczny wiek końca życia? Dlaczego nikt tego dokładnie nie policzył i nie uwzględnił? Czy dlatego, że dokładnie policzone dane nie pasują do oficjalnej narracji i potęgowania strachu?

Wystarczy znajomość czterech działań, żeby stwierdzić, że podawane oficjalnie dane są co najmniej wątpliwej jakości. Dlaczego tak jest? To jedno z wielu pytań dotyczących działań rządu podczas pandemii, na które warto by uzyskać odpowiedź. 


[1] Według danych GUS w 2020 roku mężczyzna, który dożył 75 lat ma statystycznie jeszcze przed sobą 9,2 lat życia. Szanse dożycia kolejnych urodzin wzrastają wraz z wiekiem. Tym niemniej średnia życia pozwala nam oszacować w dużym przybliżeniu liczbę zgonów w danym roku. 

Pranie mózgu

Pranie mózgu

Dzisiaj „pranie mózgu”! Tytuł wpisu bezpośrednio zapożyczony z tytułu książki, do przeczytania której chciałbym zachęcić. Ta książka to „Pranie mózgu. Uwodzicielska moc (bezmyślnych) neuronauk” autostwa Sally Sattel i Scotta O. Lilienfedla wydana w 2017 roku przez wydawnictwo CIS Stare Groszki. Sally Sattel jest profesorem psychiatrii, a Scott O. Lilienfeld profesorem psychologii. Autorzy poruszają znany także w Polsce problem mody na określanie wielu sfer aktywności z dodatkiem magicznego słówka „neuro”. Mamy więc teraz wysyp różnych teorii neurodydaktycznych , mamy neuromarketing, neuroprzywództwo, neurokosmetykę i neurodrinki. Co chcecie może być neuro. Do odkryć w badaniach nad mózgiem zaczynają się odwoływać co rusz nowi „wynalazcy”. Modzie na neuro poświęcona była pierwsza część opisywanej już przeze mnie książki „Psychopedagogiczne mity”, w której Tomasz Garstka zdemistyfikował popularne i nie mając oparcia w dowodach, a znane w edukacji zajęcia z Kinezjologii Edukacyjnej, terapii integracji sensorycznej SIT, NLP (neurolingwistycznego programowania) czy neurodydaktyki. Warto do tamtej książki wracać.

Przyjrzyjmy się jednak paru kwestiom poruszanym w „Praniu mózgu”. Niekwestionowany szybki rozwój metod badania mózgu, głównie dzięki technologiom tomografii PET pozytronowej tomografii emisyjnej (połowa lat 80-tych) czy funkcjonalnego rezonansu magnetycznego fMRI (od połowy lat 90-tych) spowodował znaczący przyrost wiedzy i rozumienia tego, co się w naszej głowie dzieje. Kolorowe obrazy mózgu pojawiły się w środkach masowego przekazu, co spowodowało przekonanie u znacznego odsetka ludzi o odkryciu tajemnic mózgu. Przekonanie, często z czysto finansowych względów, podtrzymywane przez wielu naukowców. Nic tak dobrze nie działało na decydentów przyznających środki na badania, jak piękny, kolorowy obraz mózgu. Ale jak wygląda naprawdę nasza obecna wiedza o mózgu? Chociaż jest rzeczywiście bardzo dużo ciekawych danych, to tak naprawdę nie dokonała się żadna rewolucja w tej dziedzinie. Część odkryć tylko potwierdziło to, co od dawna wiadomo. Część to tylko wstęp, do dalszych badań nie przesądzająca jednoznacznie o niczym. Nic dziwnego, że autorzy piszą: „TAK więc ilekroć widzimy w gazecie nagłówek Badania mózgu pokazały, że … warto zachować zdrowy sceptycyzm”. Niezależnie jednak od tego, jak oceniamy to, co już jest wiadome, a co nie, warto zwrócić uwagę na kilka opisanych w książce kwestii.

Pierwszą ważną sprawą jest walka z uzależnieniami. W ostatnich latach uzależnienia zostały dosyć powszechnie zdefiniowane jako choroba mózgu. Stwierdzono, że „Uzależnienie wiąże się ze zmianami w budowie i funkcjonowaniu mózgu, co oznacza, że w sposób oczywisty jest to choroba mózgu” Autorzy jednoznacznie stwierdzają, że nie jest to prawda. Każde doświadczenie zmienia mózg. W taki wypadku nauka języka obcego zmieniająca mózg też powinna być uznana za stan chorobowy mózgu. Dlaczego jest to takie ważne, aby właściwie mówić o uzależnieniach? Otóż rozpoczęto na szeroką skalę poszukiwania lekarstwa na chorobę! I nie bierze się pod uwagę, że najskuteczniejsze w walce z uzależnieniami są czynniki psychologiczne, społeczne i przede wszystkim osobista zmiana zachowań uzależnionych. Także w oparciu o system kar i nagród. Autorzy przywołują zapomniany program walki z nałogiem narkotykowym wśród żołnierzy amerykańskich wracających z Wietnamu. Najskuteczniejszy ze znanych do tej pory, ale nie wpisujący się w modne obecnie koncepcje i dogmaty. Nie korzystając z doświadczeń, a podążając za modą skazuje się wielu ludzi na poważne cierpienia. 

Za zdefiniowaniem uzależnień, ale też innych zachowań ludzi jako choroby mózgu idą kolejne konsekwencje. Człowiek chory to człowiek, który nie ma wyboru, bo stracił kontrolę nad swoim życiem. I musimy go usprawiedliwić. Podobne kryteria zaczęto stosować wobec przestępców. Jakiekolwiek zmiany w mózgu, pomimo braku dowodów na ich rzeczywisty wpływ na zachowanie danej osoby, były wykorzystywane do oczyszczenia z zarzutów.  Badania pokazały, że „kiedy ludzie słyszą „fizjologiczne” wyjaśnienia zachowań, takie jak „nierównowaga chemiczna w mózgu”, są bardziej skłonni oczyścić sprawcę z zarzutów…”. Bardzo ciekawie stan wiedzy o rozwoju mózgu zadziałał w stosunku do oceny młodocianych przestępców(przed 18 rokiem życia). Dzisiaj wiadomo, że mózg rozwija się jeszcze w pierwszych latach po 20 roku życia i dopiero wtedy osiągamy kompletną dojrzałość. Uznano więc, że wszyscy młodzi ludzie, czyli też przestępcy „młodociani zawsze pozostają w „naturalnym stanie” ograniczonej poczytalności”. I za tym w USA poszła linia ustawodawcza i orzecznicza. Autorzy na podstawie przypadku brutalnego i zaplanowanego mordu dokonanego przez nastolatków pokazują słabości tego rozumowania – przy szczegółowym planowaniu nie wchodziły w grę emocje i nawet niezrównoważony nastolatek rozumie, co robi. Dla mnie ciekawsze jest jednak co innego. Do liberalizacji prawa, tak jak w tym przypadku, dążą zawsze lewicowe kręgi. Przyjmijmy zgodnie z naukową argumentacją, że można mówić o „naturalnie ograniczonej poczytalności” młodych ludzi. Logicznym byłoby w takim razie, aby przesunąć w górę wiek, od którego młodzi ludzie mają możliwość samodzielnego decydowania o ważnych sprawach. Ale te same lewicowe kręgi na całym świecie dążą do obniżenia wieku uprawniającego do głosowania, umożliwiają i zachęcają do wczesnego rozpoczynania współżycia seksualnego, proponują nastolatkom tabletkę wczesnoporonną bez recepty i zgody rodziców czy umożliwiają samodzielne decydowanie przez nastolatków o zmianie płci. Akceptują i przyjmują na politycznych salonach niezrównoważone nastolatki nagłaśniając ich kontrowersyjne poglądy i nominując do prestiżowych nagród (przykład „klimatycznej aktywistki z zespołem Aspergera” Grety Thunberg – na końcu wpisu film, który warto oglądnąć). Dlaczego chcą stworzyć albo już stworzyli takie możliwości ludziom pozostającym w „naturalnym stanie ograniczonej poczytalności”? Ja mogę to wytłumaczyć tylko w jeden sposób – najwyraźniej w stanie, tym razem nienaturalnym, „ograniczonej poczytalności” pozostają lewicowe elity Zachodu. 

Kolejny ciekawy punkt, to wykorzystywanie coraz większej wiedzy o mózgu przeciw nam. Wszystkie rządy, coraz bardziej totalitarne niezależnie od tego, co mówią, dostają lub mogą dostać narzędzia do sterowania ludźmi. Pomimo krytyki i dowodów na nienaukowość na świecie stosuje się nową wersję aparatów do wykrywania kłamstwa – takie mózgowe wariografy. I już są więzieniach ludzie skazani tylko na podstawie takich pseudonaukowych badań. Szykowane są aparaty, które mają umożliwić wejście nam w głowę. Jak to określi szef jednej z firm: „Ostatnią twierdzą prywatności jest twój mózg. Ale TO nam pozwoli do niego zajrzeć.” W USA na poważnie rozpatruje się, czy nie narusza to praw wynikających z prawa do milczenia i prawa do prywatności.  Wszystko to nie uwzględnia tego, że nikt nie ma najmniejszego pojęcia, jak powiązać mózg i procesy w nim zachodzące z umysłem czy wolną wolą. Ale żądza władzy nad ludźmi jest silniejsza, a ofiary na drodze „postępu” są dla wyznawców nowego, lewicowego świata konieczne dla szczęścia ludzkości. 

            Badań nad mózgiem nikt nie zatrzyma. Jaka więc rada po przeczytaniu książki? 

Na dziś – jak zobaczycie gdzieś słówko „neuro” to zachowujcie duży sceptycyzm. Dzisiaj bowiem większość tak określanych rzeczy to nadużycie albo wręcz oszustwo. Nie dajcie się nabierać na super „neuro” techniki nauczania dzieci i dorosłych, „neuro” zarządzanie, „neuro” marketing czy „neuro” cokolwiek.

 A na przyszłość? Patrzmy uważnie co nam może zagrozić. I to pewnie nie będzie miało w nazwie „neuro”, chociaż będzie wykorzystywało najnowsze osiągnięcia neuronauk.

I małe post scriptum. 

Użyłem w tekście słowa „postęp”. Bardzo często spotykam się z tym słowem. Trzeba być „postępowym”, nie można zatrzymywać „postępu”, ty jesteś taki „niepostępowy”,  „postęp” dla dobra ludzkości, … .I w małe zakłopotanie wprawiam zadając pytanie: Co to jest postęp? Jakie są kryteria oceny postępu i czy każdy postęp jest dobry? Przecież choroby też mają swój „postęp”. Wygląda na to, że wszyscy mówią o „postępie”, ale mało kto potrafi wyjaśnić co pod tym pojęciem rozumie. Co dla Was oznacza postęp? 

Marna przyszłość naszej wolności

Marna przyszłość nasze wolności

            Jedną z pierwszych książek przedstawionych przeze mnie na tym blogu była książka guru transhumanizmu Raya Kurzweila zatytułowana „Nadchodzi osobliwość” LINK. Do Kurzweila i jego pomysłów odwołują się kilkukrotnie Jean-Herve Lorenzi i Mickael Berrebi w książce „Przyszłość naszej wolności. Czy należy rozmontować google’a i kilku innych?” (Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019). Autorzy skupiają się na zagrożeniach jakie niesie ze sobą gwałtowny rozwój technologii w zakresie informatyki, biologii czy nanotechnologii. Pozycja ta zainteresowała mnie, bo moim zdaniem, stanowczo za mało się mówi i pisze na temat poważnych zagrożeń dla naszej wolności, a nawet przyszłości gatunku homo sapiens. Więcej na ten temat jest w filmach i serialach science fiction niż w poważnej debacie. Nic więc dziwnego, że przy opisie zagrożeń autorzy odwołują się do seriali z ostatnich lat (Westworld, Czarne lustro). W Polsce opinia publiczna swoją uwagę skupia na sporze pomiędzy PO i Lewicą a PiS, chociaż tak naprawdę obydwie strony sporu nie mają nam nic do zaoferowania w rozwiązaniu problemów przyszłości. I wydaje się, że nikogo nie interesuje, że za 10-20 lat obecny spór będzie oceniany jako bezsensowny z punktu widzenia znanych i zdefiniowanych już dzisiaj poważnych zagrożeń.  

Autorzy już w tytule książki definiują zagrożenie – uderzenie w naszą wolność. Jaki piszą: „Zbyt szybko zapomniano, że przez większość swego istnienia świat przeżywał okresy niewolnictwa i poddaństwa”.  Co zdaniem autorów może zrobić z nas niewolników?

Pierwszy obszar, dobrze znany i opisany to rozwój informatyki, w szczególności internetu i mediów społecznościowych oraz technologii śledzenia nas na każdym kroku. Opisany przez Orwella, ale przez większość ludzi lekceważony Wielki Brat już patrzy, „nawet jeśli nadajemy mu bardziej atrakcyjne oblicze technologii na usługach człowieka”. A przez władze rozwój Wielkiego Brata wspierany jest na każdym kroku. Z jednej strony rządom pasuje coraz większa kontrola nad obywatelami, z drugiej wydaje się, że część rządzących jest przekonana o wielkich dobrodziejstwach cyfrowej rewolucji. Lorenzi i Berrebi na podstawie twardych danych ekonomicznych udowadniają, że wbrew powszechnej opinii w ostatnich latach średni wzrost produktywność środków produkcji raczej spada niż rośnie. Ale to wątek poboczny. 

To co ważne, to to, że już dzisiaj wielkie koncerny są w stanie sterować ludzkimi zachowaniami dzięki zgromadzonej o nas wiedzy. Każdy posiadacz telefonu komórkowego, każdy korzystający z internetu, nawet jeżeli nie korzysta z mediów społecznościowych, jest dokładnie opisany, zdefiniowany i śledzony każdego dnia. Technologiczni giganci i rządy wiedzą o nas więcej, niż my sami. Stwierdzenia, że nie mam nic do ukrycie i niech sobie wiedzą,  świadczą raczej o naiwności. Dzisiaj zgromadzona wiedza będzie lub już jest wykorzystywana praktycznie przeciw nam lub naszym bliskim.  Obecny polski rząd coraz szerzej wykorzystuje technologie informatyczne do śledzenia obywateli i firm – co planuje można się dowiedzieć od obecnego ministra finansów z filmu dostępnego w internecie (LINK) . Dodajmy do tego zaawansowane prace nad sztuczną inteligencją, przed rozwojem której ostrzegali i ostrzegają najwybitniejsi naukowcy, między innymi zmarły już Stephen Hawking. Gigantyczne ilości danych o nas oddane do dyspozycji sztucznej inteligencji oraz wykorzystanie jej do sterowania kluczowymi procesami w skali całego świata, to zagrożenie dla ludzkości większe niż bomba atomowa. 

Kolejne zagrożenie, które mamy za progiem to modyfikacje człowieka i chęć stworzenia człowieka-boga. Ja piszą autorzy: „Po raz pierwszy od oświecenia świat zaczyna żywić ogromną, naiwną, irracjonalną – a zatem niebezpieczną – nadzieję, że nauka jest w stanie przezwyciężyć wszystkie ludzie ograniczenia”.  O planach transhumanistów pisałem przy okazji książki „Nadchodzi osobliwość” i nie będę ich powtarzał. Warto tylko zauważyć, że eksperymenty z modyfikacjami genetycznymi ludzi już są robione. Oficjalnie wiemy o tego typu działaniach zrealizowanych już w Chinach. Co się dzieje w tajnych laboratoriach możemy się tylko domyślać.  Może już przekroczyliśmy moment, po którym nie ma odwrotu? Na pewno zgadzam się z autorami, że nie wyciągamy nauk z mądrości znanej do wieków.  Wieża Babel czy podobne mity z innych kultur nic nas nie nauczyły i dzisiaj „technologiczni profeci, po raz kolejny przyjmują tę butną postawę i mówią nam, że są w stanie odbudować zaufanie, przywrócić wolność, osiągnąć doskonałość i nieśmiertelność”. 

Jakie perspektywy widzą przed nami autorzy? Kreślą tylko dwa scenariusze. Pierwszy to mieszanina totalitarnych rozwiązań opisanych w Roku 1984 Georga Orwella, Nowym wspaniałym świecie Aldousa Huxleya czy Pozytronowym człowieku Isaaca Asimowa.  To wizja okrutnego totalitaryzmu i wpędzenia ludzie w niewolę, z której ciężko się będzie wyzwolić. Bohater Nowego wspaniałego świata znalazł tylko jedno wyjście – samobójstwo. Ktoś, kto nie zna powyższych książek powinien je jak najszybciej przeczytać – nie jako science fiction, ale jako plan działania architektów widocznego już na horyzoncie „Prawdziwego, Nowego Wspaniałego Świata”.  Świata, jak to określają autorzy, „technologicznego komunizmu”. 

Czy druga wersja przyszłości jest bardziej optymistyczna? Zdaniem autorów – tak. To wizja „rehumanizacji świata”. Zaprojektowane na nowo, w oparciu o myśli największych myślicieli, społeczeństwo mądrych i dobrych ludzi rządzonych przez mądrych i dobrych przywódców. Świat władzy pilnującej interesów i prywatności jednostki.  Świat powszechnej zgody, przestrzegania porozumień i kontroli zastosowań technologii. Świat, o którym sami autorzy piszę, że jest utopijny. Moim zdaniem tym bardziej utopijny, że główne zadania na drodze do jego osiągnięcia jakie definiują autorzy, to rozmontowanie Google i podobnych mu technologicznych monopoli oraz wprowadzenie nowej, globalnej etyki.  Naiwność w podejściu do rozwiązania arcytrudnego problemu jest zadziwiająca. Przy czym realizacja pomysłu wprowadzenia i egzekwowania globalnej etyki wymagałaby wprowadzenia rządu światowego, który używał by technologii do totalnej kontroli wszystkiego. Lekarstwo gorsze od choroby. 

Dodatkowo autorzy w swoich pomysłach nie biorą pod uwagę kilku ważnych czynników. Po pierwsze mocno pomijają w analizach i propozycjach Chiny, Rosję i inne kraje, ciężar budowy świata według ich pomysłu opierając na Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej. I jeszcze gorzej – w swoich analizach i pomysłach nie biorą wcale pod uwagę panujących dzisiaj na świecie ideologii i ich stosunku do totalitarnych rozwiązań. A wystarczy zauważyć, że głosiciele tych ideologii z wielką chęcią już dzisiaj wykorzystują technologie do wprowadzenia powszechnego nadzoru, ograniczania wolności słowa i wolności osobistej ludzi. Na Zachodzie marksiści kulturowi, dominujący na scenie politycznej, skutecznie wprowadzają swoje rozwiązania, a technologia służy do urabiania opinii publicznej i uciszania głosów im nieprzychylnych. Algorytmy wyszukują i kasują w sieci treści uznane przez lewicowych aktywistów za „mowę nienawiści” blokując tym samym głosy prawicowe i chrześcijańskie. W Chinach działa skutecznie system totalnej inwigilacji i klasyfikacji punktowej każdego obywatela SCS (LINK). A kolejne kraje, teoretycznie demokratyczne, przymierzają się do wprowadzenia takiego systemu (LINK – przykład Australia). I podobnych przykładów można by podać więcej. Jeżeli siły rządzące dzisiaj, są za rozwojem rozwiązań totalitarnych, to kto je zatrzyma? Moim zdaniem na razie nie widać dobrego rozwiązania. Tym bardziej, że jak pisałem na początku tego tekstu, przeciętny człowiek nie interesuje się nadchodzącymi zagrożeniami, a politycy to najczęściej egoistyczni, kłótliwi, głupi i żałośni ludzie małego formatu. 
Warto jednak przeczytać książkę, bo jest w niej sporo ciekawych informacji. A wnioski wyciągajcie sami. Moim zdaniem, autorzy nie udźwignęli zadania, którego się podjęli.

I na sam koniec – jako autor tego bloga zapewne jestem już zakwalifikowany przez algorytmy szpiegujące różnych firm i instytucji do grupy osób przeznaczonych do bieżącego monitorowania jako „niepoprawny politycznie”. Czytelnicy pewnie też. Czy już się boicie? 

Dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak źle?

Factfulness

            Na świecie jest coraz gorzej! Przeludnienie jest coraz większe i zabraknie zasobów naturalnych i żywności! W większości krajów świata zwiększa się skala ubóstwa, kobiety w wielu krajach nie mają dostępu do edukacji, rośnie przestępczość, w biedniejszych krajach jest zastraszająca śmiertelność wśród dzieci. Znikają na zawsze gatunki zwierząt znajdujące się na liście gatunków zagrożonych. I do tego wszystkiego postępujące zmiany klimatyczne były i są przyczyną niespotykanych dotąd pożarów lasów! Słowem – hiperkatastrofy, zwłaszcza ekologiczne, stoją u progu. Jaką wspólną cechę mają wszystkie powyższe przekonania? Wszystkie są nieprawdziwe. W oparciu o dostępne powszechnie dane statystyczne obala większość z nich Hans Rosling w książce „Factfullness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą” wydanej w 2018 roku przez poznańskie wydawnictwo Media Rodzina. Autor był znanym szwedzkim lekarzem i miał za sobą lata pracy w krajach Afryki, był doradcą WHO i UNICEF, a w swojej pracy naukowej skupiał się na problematyce zdrowia publicznego. Impulsem do napisania omawianej książki było uświadomienie sobie przez niego powszechnie panującej ignorancji w sprawach kluczowych dla właściwego postrzegania świata. I to ignorancji obejmującej wszystkie grupy społeczne i zawodowe. Jeżeli laureaci nagrody Nobla czy politycy decydujący o losach świata uzyskują uzyskują wyniki dużo gorsze od szympansa dokonującego przypadkowego wyboru odpowiedzi, to rzeczywiście jest się czym martwić. Przyjrzyjmy się kilku nośnym hasłom, które funkcjonują w powszechnej świadomości i stanowią często jedyne uzasadnienie dla działań różnych ekologów i obrońców „Matki Ziemi” przed rakiem – tak bowiem bardzo często określają człowieka lewicowi ekolodzy.

Pierwszym i często słyszanym mitem jest przekonanie o przeludnieniu i katastrofie demograficznej. Na Ziemi żyje dzisiaj około 8 miliardów ludzi. Przyrost liczby ludności w XX wieku był niesamowity, a do roku 2100 przybędzie według prognoz kolejne 4 miliardy ludzi. Co dalej? Nic. To koniec wzrostu. 12 miliardów to maksimum, jakie ludzkość może osiągnąć. Po tym okresie nastąpi według jednych prognoz stabilizacja, według kolejnych spadek do około 9 mld i dopiero przy tym poziomie pojawi się stan równowagi. Co w tych prognozach jest ciekawego i dlaczego są one mocno wiarygodne? Otóż cały prognozowany przyrost liczny ludzi będzie miał praktycznie jedną przyczynę – wydłużanie przeciętnej długości życia. Liczba dzieci na świecie już się ustabilizowała od wielu lat na poziomie trochę poniżej 2 mld. Jeżeli nie nastąpi prognozowany wzrost średniej długości życia to nie będzie nawet prognozowanych 12 mld. To naprawdę koniec wzrostu. Pomimo tego hasło przeludnienia funkcjonuje w powszechnej świadomości i jedynie kilka do kilkanastu procent respondentów na całym świecie udziela poprawnej odpowiedzi. 

Przywołajmy kilka kolejnych fałszywych przekonań powszechnie uznawanych za prawdziwe i oczywiste.
Rosnące ubóstwo na świecie. Większość ludzi nie wie, że w tylko w ostatnich 20 latach liczba ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie zmniejszyła się o połowę, a średnia długość życia wynosi 72 lata! Klęski żywiołowe, tak chętnie pokazywane w telewizji, powodują dzisiaj około 45 razy mniej ofiar niż w połowie XX wieku! I to pomimo znacząco większej gęstości zaludnienia. Często epatowani jesteśmy widokiem umierających i wymierających gatunków zwierząt. Słynnym przykładem jest schorowany niedźwiedź polarny stojący na topiącej się krze – takie zdjęcie często jest publikowane jako dowód na skutki ocieplenia klimatu. Tymczasem populacja niedźwiedzi polarnych w ostatnich latach wzrosła. Podobnie jak umieszczonych na liście gatunków zagrożonych wyginięciem tygrysów, nosorożców czarnych czy pand wielkich. Analogicznie jest z fałszywymi przekonaniami na tematy społeczne. Na przykład wbrew powszechnemu przekonaniu nie tylko w krajach rozwiniętych dziewczynki nie uczęszczają do szkół rzadziej i dużo krócej niż chłopcy. Do edukacji jest praktycznie równy dostęp niezależnie od płci na całym świecie. Tak można by tu przykłady mnożyć, ale lepiej wejść na stronę fundacji Gapminder ( Test Gapminder ) i sprawdzić samemu, jak wypadniecie w teście. Zachęcam. 

Przyjrzyjmy się też tematom nie opisanym w książce, a obecnym dzisiaj na co dzień w mediach. Powszechnie przedstawia się jako wielką i niespotykaną dotychczas klęskę pożary w Australii. W zeszłym roku analogicznie przedstawiano pożary w Brazylii. Oczywiście według mediów i lewicowych ekologów przyczyną jest globalne ocieplenie na skutek zwiększania poziomu CO2 w atmosferze. A jak wyglądają fakty? W trwających wciąż pożarach w Australii zniszczeniu uległo około 10 mln hektarów lasów. Takie pożary nie są nowością w historii Australii, a w latach 1974-75 spaleniu uległo ponad 110 mln hektarów! Pożary te są oczywiście wielkim problemem i dla wielu ludzi wielką tragedią i w żadnym wypadku nie należy ich lekceważyć. Należy jednak oddzielić prawdę od propagandy. Wiadomości podawane przez główne media są mocno przekłamane zgodnie z polityczną linią „religii globalnego ocieplenia” (patrz [Link1] [Link2] ). Warto przeczytać też o zeszłorocznych pożarach w Brazylii, które ogłaszane były jako „zniszczenie płuc Ziemi”, a były jednymi z mniejszych w ostatnich 20 latach (przeczytaj [Link]).

A jakie wnioski można wyciągnąć z przedstawionych powyżej danych? Powszechnie i w sposób dosyć trwały większość ludzi na świecie ma kompletnie fałszywy obraz rzeczywistości. Hans Rosling pyta się: ”W jaki   sposób decydenci i politycy mogą rozwiązywać światowe problemy, skoro opierają się na błędnych faktach?” Zauważając wagę problemu stara się wyjaśnić, dlaczego ci, którzy mają dostęp do prawidłowych danych też podają błędne odpowiedzi. Wyjaśnienia szuka w naszej ludzkiej naturze i ułomnościach naszego myślenia. I pewnie trochę racji w tym ma. Każdy z nas ulega różnym pułapkom myślowym i uproszczeniom w myśleniu. Może jednak prawda jest bardziej skomplikowana? Skrajnie lewicowa Alexandria Ocasio-Cortez reprezentująca Nowy Jork z ramienia Partii Demokratycznej w Kongresie USA, w jednej ze swoich wypowiedzi powiedziała: „Czy wy sądziliście, że to naprawdę chodzi o klimat? Tu chodzi o przebudowę całej gospodarki”. I ta wypowiedź dobrze uzasadnia, dlaczego fakty nie są ani brane pod uwagę, ani propagowane należycie w społeczeństwie przez lewicowych polityków, dominujących na światowej scenie politycznej. Rewolucjonistów nie interesują fakty, a prawda jest dla nich najczęściej niewygodna – ich interesuje przebudowa świata za każdą cenę. Ludzie zajęci urojonymi problemami i nie mający prawdziwego oglądu rzeczywistości nie będą zwracali uwagi na faktyczne zmiany, które ich dotkną w sferze społecznej i ograniczą radykalnie ich wolność. Oczywiście, jak zwykle przy lewicowych pomysłach, nasza wolność będzie ograniczona dla naszego dobra, bez pytania nas o zdanie. 

Polecam przeczytanie książki Hansa Roslinga i wyciągnięcie własnych wniosków. Jeżeli nie macie czasu na czytanie, to gorąco rekomenduję wysłuchanie Tomasza Wróblewskiego poruszającego analogiczny temat na kanale YouTube „Wolność w remoncie”. [Link1] [Link2]. Warto wiedzieć, jak jest naprawdę. Oraz warto wyrobić sobie nawyk krytycznego myślenia!

Nowoczesna edukacja?

Psychopedagogiczne mity

            Od wielu lat w Polsce reformuje się edukację pod hasłem „nowoczesna i przyjazna uczniom szkoła”. A tymczasem badania efektywności nauczania robione od lat pokazują ciągły spadek poziomu edukacji. Nie trzeba nawet specjalnie czytać wyników badań – wystarczy porozmawiać z pracodawcami, wielu z których bez ogródek mówi o tym, że absolwenci szkół z roku na rok są coraz głupsi. Coraz gorzej jest też z dyscypliną w szkole. Agresja jest na porządku dziennym[1]

Jak to więc jest z edukacją i dlaczego nowoczesne metody nauki i wychowania jakoś nie dają pożądanych rezultatów. Częściową odpowiedź na to pytanie można znaleźć w książce Tomasza Garstki „Psychopedagogiczne mity. Jak zachować naukowy sceptycyzm w edukacji i wychowaniu” wydanej w roku 2016 przez wydawnictwo Wolters Kluwer. Autor jest członkiem Klubu Sceptyków Polskich i ma spore doświadczenie zawodowe w dziedzinie edukacji i szkoleń nauczycieli. W książce przeanalizował szereg modnych metod nauczania i to, jak jest w edukacji stosowana perspektywa naukowa. Na kilka z istotnych informacji zawartych w tej książce chciałbym zwrócić uwagę. 
Pierwszą informację, która może zadziwić to to, że dopiero w roku 2009 pojawiły się postulaty stworzenia pedagogiki opartej na dowodach! Do dzisiaj więc praktycznie wszystkie teorie nauczania to pedagogika nie oparta o żadne dowody. Krótko mówiąc dotychczasowa pedagogika nie spełnia kryteriów naukowości i znane teorie pedagogiczne, w tym te, które są wprowadzane w ramach „nowoczesnej szkoły”, nie mają podstaw naukowych. Więcej wartości mają więc chyba wielowiekowe doświadczenia, od Platona począwszy niż modne pomysły. Jakie to pseudonaukowe pomysły funkcjonujące w polskich szkołach opisuje Tomasz Garstka? Oto lista niektórych omawianych pseudonaukowych metod, z którymi możecie się zetknąć w polskich szkołach: kinezjologia edukacyjna, NLP czyli Neuro-Lingwistyczne Programowanie, Integracja Sensoryczna, neurodydaktyka, piramida uczenia Dale’a, style uczenia, inteligencje wielorakie czy wzmacnianie samooceny ucznia (psychologia własnej wartości).

Przeglądnąłem ofertę lokalnej poradni psychologiczno-pedagogicznej i oczywiście są tam oferowane działania z powyższej listy. Przeglądnąłem parę księgarni internetowych i możecie w działach dla nauczycieli znaleźć pozycje opisujące metody wymienione wyżej. Pseudonauka jest obecna wszędzie. 

Wspomniałem na początku o agresji w szkole. Według jednego z pseudonaukowych mitów pedagogicznych omawianych w książce należy budować poczucie własnej wartości u uczniów. Ma to być lekarstwo na sukces życiowy, a zgodnie z tym mitem osoby o niskim poczuciu własnej wartości są bardziej agresywne. A co na to wyniki badań naukowych? Otóż badania wykazują „brak związku między poczuciem własnej wartości a ocenami w szkole i osiągnięciami zawodowymi dorosłych”.  Jest raczej odwrotnie – to dobre wyniki w szkole są po części odpowiedzialne za wysokie poczucie wartości. Wysiłki, by podwyższyć samoocenę uczniów, nie wpływają na polepszenie osiągnięć edukacyjnych, a czasem mogą przynosić odwrotne skutki. Według mitu dzieci o niskim poczuciu własnej wartości są agresywne. A tymczasem: „Dowiedziono czegoś przeciwnego: to dzieci o wysokim poczuciu własnej wartości są częściej bardziej agresywne i bardziej narcystyczne.” No to może mamy jakąś odpowiedź skąd wzrastająca agresja w szkołach? 

Warto zapoznać się ze wszystkimi mitami opisanymi w książce. Trzeba mieć jednak świadomość, że Tomasz Garstka pokazuje tylko czubek góry lodowej.  Zaznacza w swojej książce problem dużo poważniejszy, ale opisuje go bardzo skrótowo. Mam na myśli wchodzące szeroką falą do szkół motywowane ideologią lewicową i oparte o postmodernizm i marksizm teorie. Mam tu na myśli między innymi pedagogikę krytyczną i antypedagogikę, która rujnuje umysły młodych ludzi. Wchodzi też do szkół i poradni psychologiczno-pedagogicznych odrzucona przez naukową psychologię post-freudowska psychoanaliza. Dotyka ona szczególnie dzieci, które podlegają terapii. A co ma do powiedzenia o dziecku w szkole psychoanaliza? Pozwolę sobie przywołać wypowiedź Hanny Segal cytowaną w książce: „Dla wielu dzieci budynek szkoły stanowi symboliczne ciało matki, podczas gdy nauczyciel wewnątrz symbolizuje ojca. Z tego punktu widzenie cała aktywność szkolna może być doznawana jako penetrowanie ciała matki, a sama nauka nabierać symbolicznego znaczenia: na przykład liczby i litery będą podówczas reprezentować genitalia, z literą „l” symbolicznie przedstawiającą męskie genitalia oraz literą „o” reprezentującą żeńskie; podobnie grupy dwóch liter lub liczb mogą reprezentować stosunek seksualny”. Ciekaw jestem, czy przeciętni nauczyciele szczerze zaangażowani w swoją pracę i poznający na szkoleniach różne „nowoczesne” metody wiedzą, o jaki fundament są one oparte. 

            Jaka będzie polska edukacja w przyszłości? Moim zdaniem jeszcze gorsza niż dzisiaj. Pomimo ukazywania w takich książkach jak „Psychopedagogiczne mity” bzdur i pseudonaukowości różnych „nowoczesnych” metod edukacji i wychowania mają się one dobrze, wspierane są przez MEN i coraz bardziej agresywną lewicę, w tym na uniwersytetach. I nikomu nie przeszkadza pseudonaukowość, bo dla lewicy postmodernistycznej to zaleta. Zdaniem zbyt wielu mających wpływ na system edukacji szkoła nie ma dawać wiedzy, a ma budować poczucie własnej wartości – może być fałszywe –  i tworzyć z uczniów bojowników o marksistowską sprawiedliwość społeczną. A bojownicy nie muszę dużo wiedzieć, mają realizować rozkazy. 

Gorąco zachęcam do lektury!


[1]Ostatni akt agresji to zabicie kolegi przez 15-latka w dniu 10 maja 2019 r. w szkole w Marysinie Wawerskim.

House of Cards – o co tu chodzi?

Hause_of_Cards

     Czy oglądaliście kiedyś w telewizji dyskusję z udziałem profesorów tak zwanych nauk społecznych? Dyskutując na temat tego samego zdarzenia każdy z nich inaczej szuka przyczyn, inne widzi skutki, a przy tym każdy z nich uważa, że rządzą w tym przypadku różne prawa i zasady. Proponują też diametralnie różne rozwiązania tego samego problemu. Znaleźć taką dyskusję można bez trudu na wielu kanałach telewizyjnych. A czy widzieliście kiedyś dyskusję dwóch profesorów nauk technicznych, z których każdy ma swoje i różniące się mocno od innych wyjaśnienie dlaczego działa telefon komórkowy lub silnik spalinowy w samochodzie? Nikt takiej dyskusji nie widział i nie zobaczy. Można dojść do wniosku, że tym pierwszym wydaje się, że wiedzą o czym mówią, podczas gdy ci drudzy dokładnie wiedzą i nic im się nie wydaje. Czy tak jest rzeczywiście? Odpowiedź, przynajmniej częściową, na to pytanie można znaleźć w książce Robyna M. Dawesa „House of Cards. Psychologia i psychoterapia zbudowane na micie” (Wydawnictwo CeDeWe, 2017). Autor był uznanym amerykańskim psychologiem i naukowcem. I właśnie jako naukowiec starał się bardzo rzetelnie przykładać naukową miarę do powszechnie znanych i przyjętych w psychologii poglądów.

    Psychologia jest dziedziną, która ma poważny wpływ na zachowania jednostek i całego społeczeństwa. W oparciu o podawane nam do wierzenia, ponoć obiektywne i naukowo potwierdzone prawdy, staramy się modyfikować nasze zachowania w celu uzyskania lepszych relacji z innymi i zmierzania ku szczęściu. Szereg instytucji społecznych, jak również model edukacji i wychowania młodych ludzi bazuje na zaleceniach psychologów i pedagogów. W trudnych przypadkach coraz więcej ludzi korzysta z pomocy różnych psychoterapeutów będą przekonanym o dobrze ugruntowanej naukowo metodzie terapii. Przy rekrutacji do pracy często w rozmowach uczestniczą psychologowie, a przynajmniej korzysta się z wypracowanych przez nich ankiet mających obiektywnie ocenić naszą przydatność. W sytuacjach spraw sądowych to często właśnie psycholog poprzez swoją opinie wydaje ostateczny wyrok. Z psychologami i ich propozycjami spotykamy się w dzisiejszym świecie na każdym kroku. Powinniśmy więc być pewni, że to co nam proponują jest wiarygodne i sprawdzalne. Jak jest w rzeczywistości? Dawes nie zostawia złudzeń już w tytule swojej książki – znacząca część tego, co nam się przedstawia jako naukowe to są mity, półprawdy lub całkowite kłamstwa. Autor dokładnie opisuje rozwój psychologii w USA i rozwój mitów, które są dzisiaj wszechobecne. Analizuje badania oceniające skuteczność psychoterapii i przedstawia wyniki badań, które jasno pokazują, że wykwalifikowany i mający wieloletnie doświadczenie psycholog lub psychoterapeuta nie ma większej skuteczności niż minimalnie przeszkolona osoba. Nie ma też związku pomiędzy skutecznością i rodzajem terapii oraz jej długością. Duża część terapii obecnie się pojawiających to efekt mody lub oparcia terapii o ideologię Autor opisuje też bulwersujące przypadki, w których opinie psychologów w sprawach sądowych, decydujące o czyimś życiu, opierane były na intuicji i doświadczeniu psychologa. I pomimo że nie miały żadnych podstaw naukowych sąd kierował się tymi opiniami przy wydawaniu skazujących wyroków.
Spośród wielu opisywanych mitów przedstawię jeden, mocno już zakorzeniony w świadomości społecznej, żeby pokazać jak szkodliwe może być zaufanie, jakie okazujemy naukom społecznym. Wszyscy są dzisiaj obecnie przekonani o wielkim wpływie doświadczeń z dzieciństwa na funkcjonowanie w wieku dorosłym. A oto, co Dawes na podstawie badań naukowych pisze: „Dowody, że doświadczenia z dzieciństwa ograniczają funkcjonowanie w wieku dorosłym w naszej kulturze określa się terminem „romans dzieciństwa”. Ja sugeruję bardziej dramatyczny zwrot: „tyrania dzieciństwa”. Amerykanie dziwią się, jak ludzie z „prymitywnych” kultur akceptują poglądy oparte na niewielkich dowodach, i jak Niemcy w „zaawansowanej” kulturze mogli uwierzyć w nonsens „wyższości rasy aryjskiej”. Jednak nasza wiara w tyranię dzieciństwa ma niewiele więcej fundamentów niż wiara w górskie bóstwa. Owszem, specjaliści od zdrowia psychicznego propagują ten pogląd, ale autorytety od górskiego bóstwa propagują wiarę w górskie bóstwo.”
To jeden z bardzo wielu mitów – o całej liście innych przy okazji opisu kolejnej książki już niedługo. Na podstawie takich i podobnych mitów uruchamia się całe programy społeczne, zatrudnia rzesze psychologów i nakazuje rodzicom określone zachowania. A ich niespełnienie w wielu krajach powoduje pozbawienie praw rodzicielskich. I to na podstawie przekonania podobnego do wiary w górskie bóstwo!

      Wniosek po przeczytaniu tej książki jest jeden – w tak zwanych naukach społecznych trzeba bardzo dokładnie oddzielać ziarno od plew. Smutne jest to, że plew wydaje się być, przynajmniej w świadomości społecznej, znacznie więcej od ziaren. Może stąd też tytuł książki „House of Cards”czyli „Domek z kart”. Czy to oznacza, że cała psychologia nadaje się do wyrzucenia? Stanowczo nie. Jest sporo bardzo wartościowych i ciekawych wyników badań, które mogą być pomocne w naszym codziennym życiu. Trzeba jednak być pewnym, że to co nam proponują jest prawdziwą wiedzą opartą o naukowe metody, a nie ideologicznymi i modnymi pseudonaukowymi bzdurami.

I pytanie na marginesie – czy ktoś z Was oddałby samochód do mechanika, który nie potrafi naprawić swojego samochodu? Zapewne nie. Dlaczego więc tak wielu decyduje się powierzyć swoje życie psychologom, którzy bardzo często nie potrafią poradzić sobie ze swoim własnym życiem?
A dla zainteresowanych polecam link do sprawy Sokala. Wielce pouczający i znaczący przykład wartości tak zwanych nauk społecznych.