Chcesz byś szczęśliwy? To zacznij pozytywnie myśleć i wszystko się w twoim życiu zmieni. Wszystko jest dla ciebie możliwe i osiągniesz to, co sobie zamarzysz. Takie obietnice można znaleźć w setkach książek na księgarskich półkach. W książce „Obudź w sobie olbrzyma” Anthonego Robbinsa, jednego z najbardziej rozpoznawanych guru pozytywnego myślenia i rozwoju osobistego, obrazowo to pokazano na ilustracji w rozdziale drugim. W stadzie owiec jedna z nich stojąc na tylnych kończynach i wyciągając przednie do nieba krzyczy do stada: ”Zaraz, zaraz! Słuchajcie! Przecież nie musimy być tylko owcami!”. Obietnice łatwego sukcesu kuszą wielu i coraz więcej osób zaczyna korzystać z recept ideologii „pozytywnego myślenia”. Doświadczeniom takich ludzi poświęcona jest książka Guentera Scheicha „Pozytywne myślenie. Czy może szkodzić.” wydana w roku 2000 przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne. Autor na co dzień pracuje jako psychoterapeuta i coraz częściej trafiają do niego z poważnymi problemami osoby, którym ideologia „pozytywnego myślenia” zaszkodziła. W książce autor odnosi się do wyników badań naukowych, ale opisuje też dokładnie siedem przypadków swoich pacjentów oraz podaje inne przykłady z bogatej praktyki. Scheich opisuje historie owiec, które uwierzyły, że nie muszą być owcami. I wtedy na swojej drodze spotkały wilka.
Jakie główne zastrzeżenia do ideologii „pozytywnego myślenia” wysuwa autor?
Pierwszy to myślenie magiczne. Autor nie używa co prawda słowa magia, ale pisze o używaniu przez ideologów „pozytywnego myślenia” słów i sformułowań mających mieć moc sprawczą czyli tak jak zaklęcia w magii. „Jesteś takim, jak o sobie myślisz” to główna maksyma ideologów „pozytywnego myślenia”. Pomimo wątpliwej wartości tego sformułowania jest ono powszechnie propagowane. Scheich pisze , słusznie moim zdaniem, że samym myśleniem nic nie zmienimy – trzeba świadomie działać naprawiając przez ciężką pracę to, co w nas jest złe lub niewystarczająco dobre. Słusznie zauważa coś, co wydawało mi się zawsze oczywiste:” Wyobrażenia, które nie są ukierunkowane na cel, na osobowość i zdolności pojedynczej osoby, nie wywołają prawie żadnych skutków. W najlepszym wypadku pomogą, ale na krótko. Nigdy jednak nie zmienią człowieka i nie uczynią z niego innej osoby, jak chcieliby tego przedstawiciele „pozytywnego myślenia””. Czytając tego typu sformułowania zawsze mam problem ze zrozumieniem, co się stało, że tak oczywiste stwierdzenia muszą być przypominane?
Drugie zastrzeżenie to podejście propagatorów „pozytywnego myślenia” do ludzkich problemów i cierpień. Joseph Murphy, niezmiennie bardzo popularny w Polsce, twierdzi, że „choroba i cierpienie to nic innego, jak fizyczne objawy destruktywnych nawyków myślowych”. Wynika z tego, że jak zachorujesz na raka, masz wypadek samochodowy lub zmarł ktoś bliski to skutek twoich destruktywnych nawyków myślowych. Prawda, że to oczywiste?!
Trzecim słabym punktem jest twierdzenie proroków „pozytywnego myślenia”, że sukces to działanie wyłącznie naszych własnych sił. Jest chyba dla wszystkich oczywiste, że „bez pracy nie ma kołaczy”, jednak nieprzewidywalność czynników niezależnych od nas jest tak duża, że często pomimo naszych wysiłków nie osiągamy tego, co chcemy.
Oddzielny wątek w książce związany jest z weekendowymi spotkaniami, w Polsce zgodnie z modą nazywane eventami. Co pisze Scheich:” Pewne jest jedno: im większy „sukces dzięki pozytywnemu myśleniu”, „rozwoju osobowości” i „zmiany światopoglądu” obiecuje uczestnikom, tym bardziej niepoważne, z naukowego punktu widzenia, jest seminarium. Obiecanych celów z pewnością nie można osiągnąć podczas sporadycznych, organizowanych w czasie weekendu seminariów, dzięki samej tylko, niezindywidualizowanej pracy grupowej.” Na spotkania weekendowe przyjeżdża bardzo dużo ludzi. Przy całkiem wysokim poziomie opłat za jednego uczestnika jedno jest pewne – sukces finansowy ma organizator. Nie uczestnicy.
Krótko podsumowując przesłanie książki. Osobom, które mają z natury pozytywne nastawienie stosowanie recept zalecanych przez ideologów „pozytywnego myślenia” raczej nie zaszkodzi, ale też najczęściej niewiele pomoże. Stąd też nie mamy wysypu milionerów i „olbrzymów” wśród nas, pomimo ciągle wzrastającej liczby książek obiecujących sukces. Jednak z tego typu publikacji najczęściej korzystają ci, którzy mają jakiś problem ze sobą, często bardzo poważny. I jak pisze Scheich :””Pozytywne myślenie” jest więc w takich wypadkach niewskazane i doprowadza do tego, czego wyraźnie chciałoby się uniknąć: pogłębienia depresji”. Dla mnie ciekawa jest zależność, nie przytaczana w książce, wprost proporcjonalnego wzrostu liczby osób chorujących na depresję do ilości publikacji o rozwoju osobistym i pozytywnym myśleniu. Podlane pseudonaukowym sosem recepty na szczęście wiodą prostą nogą na manowce. Coś złego się z ludźmi stało, że tak masowo ulegają złudzeniom i fałszywym ideom. Ale jak pisał G.K.Chesterton: „Kiedy człowiek przestaje wierzyć w Boga, może uwierzyć we wszystko”.
Poruszasz temat bardzo istotny, a przy tym problematyczny. Rzeczywiście, samo pozytywne myślenie nie wystarczy, aby osiągnąć upragnione cele. Niestety, wielu ludzi nie chce przyjąć tej prostej prawdy. Część młodych ludzi uzależnia się od eventów „łykając” zwodnicze strategie (np. w postaci banalnych afirmacji), Czerpie dobre samopczucie i przyjemne nastawienie, ale zdolność pozytywnego myślenia utrzymuje się jednak zbyt krótko. Bierze więc udział w następnym evencie i następnym. „Piją i piją”, ale nadal są spragnieni. gorzej sytuacja się przedstawia, gdy w końcu pojawia się „kac”. A stara, prosta prawda mówi: W życiu nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli.