admin

Cztery działania

Od ponad dwóch lat pandemia koronawirusa jest kluczowym czynnikiem decydującym o tym co robimy i co możemy zrobić, a czego nam zakazują. Lub co nam nakazują. Większość ludzi podporządkowuje się wszystkim poleceniom władz, a tych, którzy kwestionują podejście rządzących do sposobu walki z koronawirusem obrzuca się coraz częściej oblegami oskarżając o najgorsze rzeczy. Elementem napędzającym strach są podawane codziennie wiadomości o ilości zmarłych. Według rządzących codziennie umiera na covid mała wioska, a co miesiąc małe miasto. Dane o śmiertelności we wszystkich krajach podawane są na stronie worldometers , a u nas są one wykorzystywane do porównań z Polską. Co prawda sam minister zdrowia (?) podaje, że nie można porównywać danych z różnych krajów, bo są w bardzo różny sposób zbierane, ale mimo to dane są porównywane i są podstawą do napędzania strachu. Różnej maści eksperci podają nam, że w stosunku do roku 2019 jako ostatniego roku sprzed pandemii zmarło nadmiarowo w roku 2021 w wyniku pandemii o 100 tys. ludzi więcej. Przyjrzyjmy się więc naszym polskim danym z oficjalnej bazy GUS Zgony według tygodni. W roku 2019 według danych z GUS w Polsce zmarło 407 624 osób. W roku 2021 do 49 tygodnia włącznie zmarło 475 047 osób. Kolejne trzy tygodnie roku podniosły według rządu tą liczbę do 500 000 osób. Czyli zgadza się nam – umarło w 2021 roku prawie 100 tys. osób więcej niż w 2019.

Sięgnijmy jednak do innych oficjalnych danych GUS. 

Po 1945 roku, po zakończeniu II Wojny Światowej, w Polsce rozpoczął się powojenny wyż demograficzny. Każdego kolejnego roku przez dwanaście lat rodziło się coraz więcej ludzi. W efekcie tego w 2021 roku struktura wiekowa ludności Polski wyglądała jak na grafice ze strony GUS Piramida wieku

Przyjmujmy na potrzeby tej bardzo uproszczonej analizy następujące założenia:

– średnie trwanie życia mężczyzn i kobiet sprzed pandemii wynoszące wg GUS odpowiednio 74 lata i 82 lata

– do analizy na najbliższe lata bierzemy pod uwagę tylko mężczyzn ze względu na to, że kobiety żyją średnio o ponad 8 lat dłużej

– nie bierzemy pod uwagę mogących się pojawić istotnych zaburzeń.  

Z danych struktury ludności na rok 2021 wynika, że mamy z kolejnych latach powojennego wyżu demograficznego dla każdego kolejnego rocznika znacząco więcej urodzonych mężczyzn. 

Co to oznacza? Przyjmując średnią trwania życia mężczyzn 74 lata każdego roku coraz więcej mężczyzn wchodzi w statystyczny koniec swojego życia. W 2019 roku w statystyczny okres wymierania wszedł rocznik 1945, w 2020 rocznik 1946, w 2021 rocznik 1947 i tak dalej. Co to oznacza w liczbach? 

W roku 2020 weszło w wiek 74 lat 94 550 mężczyzn więcej w porównaniu do roku 2019, w roku 2021 było to już 135 570, a w roku 2022 będzie 171 190. W szczytowym roku 2031 czyli dla rocznika 1957 będzie to aż 330 690 mężczyzn.

Oczywiście nie oznacza to, że każdy dożywający wieku 74 lat jest skazany na śmierć[1] i można w jednoznaczny i prosty sposób dokładnie wyszacować przewidywaną liczbę zgonów. Do szczegółowych obliczeń bardzo dokładnie obrazujących dane o przewidywanych zgonach należy podejść z uwzględnieniem danych o średniej długości życia dla poszczególnych grup wiekowych. Tym niemniej we wszystkich znanych mi alarmistycznych analizach różnych tzw. ekspertów pokazuje się wzrost liczby zgonów odnosząc je do roku 2019 lub na przykład średniej z ostatnich 5 lat. Nie trzeba być ekspertem, żeby wiedzieć, iż zarówno odnoszenie liczy zgonów do jednego roku jak i średnia z ostatnich kliku lat w tym przypadkuj są bez sensu. Wystarczy rzut oka na piramidę wiekową. Czy eksperci o tym nie wiedzą? Dlaczego nikt nie mówi o tym, że wchodzą w wiek odchodzenia z tego świata kolejne roczniki potężnego powojennego wyżu demograficznego i dziesiątki tysięcy osób osiągają statystyczny wiek końca życia? Dlaczego nikt tego dokładnie nie policzył i nie uwzględnił? Czy dlatego, że dokładnie policzone dane nie pasują do oficjalnej narracji i potęgowania strachu?

Wystarczy znajomość czterech działań, żeby stwierdzić, że podawane oficjalnie dane są co najmniej wątpliwej jakości. Dlaczego tak jest? To jedno z wielu pytań dotyczących działań rządu podczas pandemii, na które warto by uzyskać odpowiedź. 


[1] Według danych GUS w 2020 roku mężczyzna, który dożył 75 lat ma statystycznie jeszcze przed sobą 9,2 lat życia. Szanse dożycia kolejnych urodzin wzrastają wraz z wiekiem. Tym niemniej średnia życia pozwala nam oszacować w dużym przybliżeniu liczbę zgonów w danym roku. 

Faszyzm – czy nadchodzi?

Lewicowy faszyzm

Ostatni wpis na blogu kończyłem słowami Benito Mussoliniego „Wszystko dla państwa, nic przeciw państwu!”. Nie przypadkiem przywołałem słowa twórcy faszyzmu. Oskarżanie o bycie faszystą jest dziś często słyszane. Zarówno w Polsce, jak i za granicami naszego kraju lewicowe środowiska używają często tego określenia w stosunku do oponentów politycznych. Czy słusznie? W rozstrzygnięciu tego dylematu pomoże nam książka napisana przez Jonah Goldberga „Lewicowy faszyzm” wydana w roku 2013 przez wydawnictwo „Zysk i S-ka. Nie sposób przywoływać bogatej argumentacji zawartej na ponad 650 stronach książki. Korzystając z uwag autora przyjrzyjmy jednak się zjawisku faszyzmu od strony jego źródeł i powiązań z innymi ideologiami, bo w tym zakresie jest poważny mętlik pojęciowy. Hasło faszyzm w Wikipedii jest też dobrym przykładem celowego pomieszania z poplątaniem. Dzisiaj mało kto potrafi opisać faszyzm zgodnie z prawdziwym znaczeniem tego pojęcia i jego historycznymi źródłami ideowymi. Autor cytuje jednego z najbardziej znanych badaczy faszyzmu Stanleya G. Payne’a, który twierdził, że „… słowo faszyzm pozostaje prawdopodobnie najmniej precyzyjnym określeniem spośród najważniejszych pojęć politycznych”. Nie przypadkiem więc pierwszy rozdział książki Goldberga ma tytuł „Wszystkie twoje przekonania na temat faszyzmu są błędne”. O jakich błędnych przekonaniach pisze Goldberg? Historia zamieszanie pojęciowego ma już długą historię, a jej przyczyną są prawdziwe korzenie faszyzmu i nazimu. Przed drugą wojną światową faszyzm powszechnie uważany był za ruch postępowy. Popierany był przez przedstawicieli lewicy, zarówno w Europie jak i Stanach Zjednoczonych. Nie przypadkiem Mussolini i Lenin darzyli siebie szacunkiem – podstawą do tego była wspólnota poglądów. Mussolini był przez całe lata aktywistą socjalistycznym i główny trzon jego poglądów pozostawał bez zmian. Hitler także był osobą o poglądach lewicowych. Podobnie jak inne ruchy lewicowe faszyzm odwoływał się do matki wszystkich ruchów lewicowych – krwawej rewolucji francuskiej 1789 roku. We wszystkich lewicowych ideologiach stwierdzenie Robespierra „Lud zawsze jest więcej warty od jednostek. […] Lud jest bytem najwyższym, a jednostki są słabe” to podstawa organizacji społeczeństwa.

Goldberg szczegółowo, na wielu przykładach pokazuje lewicowe korzenie faszyzmu. Opisuje zachwyty amerykańskich elit nad Mussolinim i jego ideologią (progresywiści z lat I wojny światowej i liberalny faszyzm prezydenta Wilsona czy faszystowski model Nowego Ładu F.D. Roosvelta z lat 30-tych XX wieku przypominający jako żywo politykę gospodarczą Mussoliniego czy Hitlera). Podobnie z uznaniem faszyzm był przyjmowanym w Europie. U nikogo w tamtych latach nie budziły się wątpliwości do co lewicowości faszyzmu. Podobnie było z nazizmem, twórcy którego bezpośrednio definiowali siebie jako ludzi lewicy – narodowi socjaliści. Warto pamiętać, że do inwazji nazistowskich Niemiec na ZSRR także komuniści w tym kraju nie określali faszyzmu czy nazizmu ideologiami prawicowymi, a wręcz przeciwnie – były te ideologie postrzegane jako pokrewne komunizmowi. Skąd więc dzisiaj powszechne przyporządkowywanie faszyzmu i nazimu do prawicy? W przedmowie do książki Godberga napisanej przez Leszka Balcerowicza mamy jasne wyjaśnienie, które zacytuję w całości: „Zdecydowany propagandowy zwrot nastąpił po inwazji hitlerowskich Niemiec na Związek Radziecki. Śmiertelnego wroga nie można było uważać za członka tej samej lewicowej rodziny. Nazizm – i szerzej faszyzm – stały się w machinie propagandowej Stalina przejawami skrajnej „prawicy”, co miało sugerować, że są na krańcu przeciwstawnym do „lewicy”. Ta propaganda została nie tylko upowszechniona w „obozie socjalistycznym”, ale i podchwycona z wielkim sukcesem w Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza w kręgach lewicowych”.  Lewica z chęcią przystała na taką zmianę zwłaszcza w momencie, gdy wyszły na jaw zbrodnie ludobójstwa i Holokaust – za wszelką cenę chcieli i chcą dalej zrzucić z siebie odium ideologicznego pokrewieństwa z mordercami. Pomimo ujawniania kolejnych lewicowych zbrodni idących w dziesiątki milionów ofiar (ZSRR, Chiny, Kambodża, …) ich działania okazują się być skuteczne. Propaganda stalinowska wspierana przez lewicowe kręgi na Zachodzie była tak skuteczna, że już w 1946 roku George Orwell pisał: „Słowo faszyzm nie ma obecnie żadnego znaczenia oprócz tego, że oznacza coś niepożądanego”. W ciągu ostatnich lat słowo faszyzm używane jest powszechnie przez lewicę jako pejoratywne określenia na osobę o innych niż lewicowe poglądy – współczesnego heretyka. Służy ono w zdominowanych przez lewicę mediach, na uniwersytetach zdominowanych przez marksistów i debacie społecznej do współczesnej ekskomuniki z działalności społecznej i politycznej. 

Tymczasem prawdziwy faszyzm ma się, moim zdaniem, coraz lepiej. Jak pisze Goldberg „…lewicowcy dostrzegają do wszędzie, nie widzą go tylko wtedy, gdy patrzą w lustro”. Analizując to, co się ostatnio dzieje w krajach europejskich i Stanach Zjednoczonych można dostrzec, że rozwiązania proponowane przez faszyzm są coraz powszechniejsze. Coraz większa rola państwa, zgodnie z życzeniem Mussoliniego przywołanym na początku, jest widoczna wszędzie. Po faszystowsku, nazistowsku i komunistycznie – coraz częściej to obywatel jest dla państwa, a nie państwo dla obywateli. Coraz większa ingerencja – też zgodnie ze wszystkim tymi ideologiami – państwa w rodzinę.  Zabierając prawa rodzicom państwo decyduje o wychowaniu dzieci i tym, czego muszą się uczyć. Protestującym rodzicom w wielu krajach zabiera się prawa rodzicielskie.  Wprowadza się powszechnie cenzurę – pod pretekstem walki z wyimaginowaną „mową nienawiści”.  O tym co jest mową nienawiści decydują współcześni działacze lewicowi. Powszechna jest też totalna inwigilacja i kontrola wszystkich ludzi. Coraz więcej państwa – coraz mniej wolności. Hitler, Stalin i Mussolini z wielkim zadowoleniem patrzyliby na wprowadzane dzisiaj rozwiązania. 

Odpowiedzmy na tytułowe pytanie – czy faszyzm nadchodzi? Tak – jest u naszych bram. Ale nadchodzi z innej strony niż to sugerują lewicowcy. To lewicowy faszyzm, zmodernizowany i częściowo zmodyfikowany oraz oparty o supernowoczesne technologie. Kolejne pokolenie lewicowych progresywistów mówią, że będą nam urządzały życie, bo oni jak zwykle wiedzą najlepiej, co nam jest do szczęścia potrzebne. Lewicowy faszyzm dąży coraz skuteczniej do ograniczania naszej wolności. W tym kontekście i obecnej sytuacji związanej z koronawirusem warto przytoczyć słowa Alexisa de Tocquevilla sprzed ponad 150 lat: „Nie wolno zapominać, że szczególnie niebezpieczne jest zniewalanie ludzi w drobnych sprawach życiowych. Osobiście skłaniałbym się do zdania, że wolność jest mniej konieczna w sprawach wielkich niż w kwestiach drobnych”. 

Patrzmy co się dzieje, włączajmy swoją czujność, jak usłyszymy słowo „faszysta”. Pamiętajmy o obecnie realizowanej polityce Unii Europejskiej opartej o komunistyczny „Manifest z Ventotene” wiedząc, że „pod względem teorii i praktyki różnice między faszyzmem a komunizmem okazują się minimalne”. Patrzmy na wszystkich, którzy chcą nam narzucić swoje rozwiązania siłą, grożąc pozbawieniem prawa do podróżowania, ograniczając możliwości pracy czy decydowania o sobie i naszych dzieciach w różnych sferach życia.  

Gorąco zachęcam do przeczytania książki „Lewicowy faszyzm”. Jest to lektura obowiązkowa dla każdego, któremu miłe są idee wolności i demokracji. 

Poniżej nagranie, które z jednej strony może nas śmieszyć, z drugiej zaś przerażać. Polityk i była minister edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska (kiedyś PiS, teraz PO) mówi o faszyźmie. Komentarz może być jeden – rządzą nami głupcy. Pozostaje pytanie – jak to się stało, że posłem czy ministrem może być ktoś taki? (Oglądajcie od minuty 2:20)

Tutaj trochę rzetelnych wiadomości:

Dokąd prowadzi nas koronawirus?

Demokracja - opium dla ludu

Ostatnie miesiące kryzysu, którego przyczyną jest koronawirus pokazują, że znany nam świat się kończy. Nie zajmując się zbytnio dalekosiężnymi prognozami, przyjrzyjmy się temu, co już widać gołym okiem. I przyjrzyjmy się demokracji liberalnej, czyli dominującemu modelowi politycznemu państw świata zachodniego. Pomocą w tym będzie lektura książki Erika von Kuehnelt-Leddihn Demokracja – opium dla ludu (Wydawnictwo Prohibita, Warszawa 2012 – oryginalny tytuł Demokratie – Eine Analyse, wyd. 1996).  We wprowadzeniu do książki pisze on: „Najbardziej palącym problemem naszych czasów jest ratowanie wolności, byśmy nie doczekali chwili, gdy liberalną demokrację zastąpi totalna tyrania”. Czy to słuszne obawy?  Chyba tak. Już ponad 170 lat temu Alexis de Tocqueville pisał, że demokracji grożą dwa niebezpieczeństwa: „anarchia i zupełnie jej przeciwna forma tyranii, jakiej w przeszłości nigdy jeszcze nie było”. Tocqueville opisał też model państwa opiekuńczego, które „przekształci ludzi w „pilne, bojaźliwe zwierzątka”, ponieważ państwo przejmie opiekę nad wszystkimi dziedzinami życia i będzie je w pełni kontrolowało”. Ale co ma do tego koronawirus i jak analiza demokracji dokonana w książce może nam pomóc w zrozumieniu tego, co nadchodzi? Czy jest szansa na obronę wolności? 
Pierwszym bardzo ważnym faktem związanym z obecnym kryzysem, o którym już zaczyna się mówić, to sprawność działania systemu demokracji liberalnej. Kryzys ten w powszechnym odczuciu został sprawniej rozwiązany przez kraje o ustrojach totalitarnych niż kraje demokratyczne. Dotyczy to zarówno sfery ochrony zdrowia, jak i gospodarki. Zarówno ten kryzys, ale i wcześniejsze dokonania gospodarcze i naukowe Chin uderzają bardzo mocno w powszechne dotąd przekonania, że tylko kraje demokracji liberalnej są w stanie zapewnić rozwój gospodarczy oraz sprawnie poradzą sobie z kryzysami. W obecnej sytuacji już widać, że Chiny wyjdą z obecnego kryzysu wzmocnione. To Chiny dostarczają całemu światu respiratory, leki (około 80-90% środków czynnych do leków pochodzi z Chin!) czy maseczki, o które kłócą się rządy krajów „zjednoczonej Europy”. W tym samym czasie władze Unii Europejskiej apelują obecnie do rządów krajów członkowskich, aby nie pozwalały na  wykupienie firm przez Chińczyków . W krajach demokratycznych zaczyna się wzorem Chin wprowadzać totalitarne rozwiązania ograniczające wolność obywateli. Często bezprawnie. Powszechna inwigilacja rodem z Roku 1984 Orwella zaczyna być standardem. Wiele rządów ingeruje też radykalnie w gospodarkę, z zapowiedziami szerokiej nacjonalizacji przedsiębiorstw. Państwo przejmuje coraz więcej obszarów i przesuwamy się dosyć szybko w kierunku całkowitej kontroli obywateli i gospodarki. 

Drugi fakt, jasno widoczny i opisywany już przeze mnie, to coraz większa bezradność i coraz mniejsza odporność psychiczna ludzi żyjących w państwach demokracji liberalnej. Zaczynają przypominać Tocqueville’owskie „pilne, bojaźliwe zwierzątka” i z chęcią oddają swoją wolność w zamian za złudzenie bezpieczeństwa. Wielu oczekuje z nadzieją na pensję obywatelską należną z faktu samego istnienia na tym świecie, której pomysły wprowadzenia przyspieszyły w obecnym kryzysie. 

Czy rządy dzisiejszych krajów demokracji liberalnej będą szły drogą do totalitaryzmu? Zobaczmy co pisze o przyszłości demokracji Erik von Kuehnelt-Leddihn.  Książka zaczyna się od analizy licznych słabości demokracji, szczególnie widocznych w XX wieku. Narastający populizm i coraz częstsze przejmowanie władzy przez „partie Świętego Mikołaja”, które realizują programy powszechnego rozdawnictwa pieniędzy (patrz PiS w Polsce, ale także na przykład Włochy). Brak mężów stanu myślących kategoriami przyszłości i coraz gorsi politycy, których jedynym celem jest wygranie kolejnych wyborów. Polityków tych nie karze też nikt „choćby miał na sumieniu działania, które zwykłego menedżera zaprowadziłyby przed oblicze sądu.” Kolejny problem to niskie lub całkowity brak kompetencji decydentów. Żeby prowadzić działalność gospodarczą w wielu sytuacjach trzeba mieć odpowiednie wykształcenie, dodatkowe kwalifikacje i uprawnienia. Rządzenie krajem nie wymaga w demokracji liberalnej żadnych kwalifikacji. Rządzi oligarchia polityczna i polityk dzisiaj jest ministrem gospodarki, jutro zdrowia, a pojutrze dowolnego innego ministerstwa. To, że nie ma żadnego wykształcenia i doświadczenia nie jest brane pod uwagę. I tak jest na każdym szczeblu, od prezydenta, przez rząd, senatorów, posłów i radnych wszystkich szczebli. Ponieważ obywatele to widzą, mają coraz gorsze zdanie o politykach i demokracji, a w efekcie w wszystkich krajach spada odsetek osób biorących udział w wyborach

„Demokracja stoi po lewej stronie” to kolejna z uwag autora. Ta uwaga jest szczególnie istotna – w krajach zachodnich ideały równości doprowadzono do absurdu. To właśnie z tej cechy demokracji wynika możliwość prowadzenia polityki multikulti, promocji ideologii LGBT+ i zrównania wszystkiego, co się da. Jak pisze autor: „Lewica opowiada się za jednostajnością i im bardziej jednostajny, monotonny jest państwowo-kulturalny-społeczny „krajobraz” państwa, tym lepiej funkcjonuje w nim liberalna demokracja”. Słowa te wpisz wymaluj pasują do Unii Europejskiej i realizowanego przez nią planu zapisanego w Białej Księdze opartej na komunistycznym Manifeście z Ventotene .

Erik von Kuehnelt-Leddihn odnosząc się do przyszłości demokracji przywołuje Platona, dla którego „ewolucja demokracji w kierunku populistycznej, opartej na masach tyranii, była drogą zupełnie naturalną i logiczną”. Odwołuje się do licznych przykładów z przeszłości pokazujących, jak demokracja otwierała drogę totalitaryzmom, w szczególności podczas kryzysów, zauważa, że „demokracja jest instytucją na piękną pogodę, a nadejście brzydkiej – jak to w przyrodzie bywa – nieuchronne, nie sposób zapobiec kryzysowi demokracji”. Dodając do tego obrazu populistyczne media, w zdecydowanej większości lewicowe, mamy system sprzężenia zwrotnego wzmacniającego tendencje populistyczne w społeczeństwach. 

Pretekstem do przyspieszenia tempa wprowadzania totalitarnych rozwiązań może być dzisiaj koronawirus. Jutro znajdzie się inny powód. Warto wiedzieć, że rozwiązania ograniczające naszą wolność wprowadzana w chwili kryzysu pozostają praktycznie bez istotnych zmian, nawet jak kryzys się skoczył. Tak było z regulacjami wprowadzonymi po ataku na WTC w Nowym Jorku czy regulacjami stanu wyjątkowego w ostatnich latach we Francji. Ideologiczne wsparcie do takich działań jest już przygotowane. Mogą to być pomysły budowy superpaństwa na bazie komunistycznej UE lub przywoływane obecnie propozycje rządu światowego, bez którego ponoć nie poradzimy sobie z problemami współczesności. Mogą to być socjalistyczne państwa narodowe przejmujące wszystkie sfery życia w imię większego bezpieczeństwa. A przykład skutecznych, totalitarnych Chin będzie dodatkowo wzmacniał te tendencje. Wystraszone i bezradne, populistyczne masy, które chcą tylko spokojnie konsumować nie tylko nie będą miały nic przeciwko takim działaniom, ale wręcz będą ich oczekiwać. Technologię totalnej inwigilacji, która jest gotowa i przetestowana rządy już dzisiaj zaczynają masowo wykorzystywać w imię znanej dewizy: „Wszystko dla państwa, nic przeciw państwu!”
Czy ktoś jeszcze pamięta słowa z bajki La Fontaine’a: „Lepszy na wolności kęsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki”.

I tam nas prowadzi koronawirus. Obym się mylił. 


I jak zwykle kilka wartych oglądnięcia filmów na YouTube związanych z poruszanym tematem:

Fałszywa religia w czasach zarazy

Psychologia jako religia

Koronawirus. Powszechna panika na całym świecie. Ograniczenia wolności osobistej, kryzys gospodarczy o nieprzewidywalnych skutkach. I powszechny strach wśród ludzi. Czy słusznie czy nie to oddzielny temat i nie jest przedmiotem tego wpisu. Ale na różnych portalach przy tej okazji coraz więcej ludzi pisze o depresji. O powszechnym syndromie stresu pourazowego całego społeczeństwa. I to nawet z powodu braku możliwości wyjścia z domu na siłownię czy wycieczkę rowerową! Znany psycholog, Jacek Santorski, dosyć bezczelnie obwieścił początek kilku lat tłustych dla psychologów LINK. Ludzie przez tysiące lat radzili sobie bardzo dobrze bez psychologów. Co się stało, że społeczeństwa straciły kompletnie odporność psychiczną? I nawet drobne utrudnienia zaczynają urastać do rangi nierozwiązywalnego problemu? Trochę o tym pisałem przy okazji książki Jean Twenge „iGen” LINK. Zwróciłem wtedy uwagę, że autorka zauważyła, iż pokolenie iGen jest słabsze psychicznie i mniej religijne. Wychowana ona była już w duchu lewicowej psychologii, nie przyszło jej więc na myśl zbadania dokładniej tego powiązania. Przyjrzyjmy się więc za nią zjawisku, które opisywane jest już od kilkudziesięciu lat, czyli psychologii jako religii. Większość ludzi uznających siebie za niewierzących nie zadaje sobie trudu zastanawiania się nad zjawiskiem swojej religijności. Nie dostrzegli więc, że fakt odrzucenia wiary w Boga spowodował, że teraz po prostu wierzą w coś innego. Są wyznawcami innej religii. Zjawisko psychologii jako religii opisał amerykański profesor psychologii Paul C. Vitz w książce „Psychologia jako religia” wydanej przez wydawnictwo „Logos” w 2017 roku. Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w 1977 roku w USA. 

Na początku warto dodać, że nie mówimy o całej psychologii. To, co szeroko znamy jako psychologię można w grubym uproszczeniu podzielić na niezwykle pożyteczną i ważną psychologię naukową i pseudonaukową psychologię humanistyczną, która spełnia obecnie rolę nowej religii[1]. Religii „selfizmu” czyli stawiania własnego „ja” na piedestale, w której „samoaktualizacja”, samospełnienie i temu podobne kategorie są punktem odniesienia, jeżeli chodzi o celowość wszystkiego – od kształcenia się po samo życie”. Do głównych twórców tej nowej religii autor zalicza Carla G. Junga[2], Ericha Fromma, Carla Rogersa czy Abrahama Maslowa. Można do tego grona zaliczyć też takie znane postaci jak Alfred Adler czy Karen Horney. Czy rzeczywiście można mówić o psychologii jako religii? Przyjrzyjmy się najpierw założeniom psychologii humanistycznej i potem zderzmy to z definicją religii według Fromma. 

Co piszą twórcy psychologii humanistycznej? Gdzie lokują najważniejsze ich zdaniem wartości? Zacznijmy od Fromma, marksisty ze szkoły frankfurckiej: „Nie wyparcie się siebie samego ani nie samolubstwo, lecz miłość siebie samego, nie negacja jednostki, ale afirmacja swojej naprawdę ludzkiej istoty są najwyższymi wartościami humanistycznej etyki”.  Rogers, twórca terapii niedyrektywnej, stawia na „stawanie się sobą” poprzez pełną akceptację samego siebie takim, jakim się jest i akceptowanie wszystkich swoich uczuć. Do momentu, aż „osoba staje się jednością strumienia lub ruchu”. Maslow z kolei, oprócz bezwarunkowej akceptacji siebie samego, pisze też o spontaniczności, autonomiczności i twórczości jako cesze osoby idealnej. Podstawowym założeniem wszystkich powyższych psychologów humanistycznych jest to, że człowiek jest z natury dobry. A to co jest w nas złego, to wynik oddziaływania społeczeństwa, w szczególności rodziny. Dlatego też, jako że jesteśmy dobrzy, powinniśmy akceptować siebie, a każde swobodnie wyrażane uczucia nie mogą być złe. Samoaktualizacja w pojęciu Rogersa czy Maslowa jest zawsze procesem dobrym i „jest ona odpowiednim sposobem odkrywania najbardziej zadowalających sposobów zachowania w każdej sytuacji”. Idą nawet dalej: „robienie tego, co „odczuwa się jako słuszne” okazuje się kompetentnym i godnym zaufania przewodnikiem prowadzącym do zachowania, które jest w pełni satysfakcjonujące”. Rogers, stawiając „ja” na pierwszym miejscu pisze wręcz o związkach między kobietami a mężczyznami: „związki między kobietami a mężczyznami są znaczące, ale warto je utrzymywać o tyle, o ile są one doświadczane jako sprzyjające rozwojowi obydwu partnerów”. Czyli jak partner zachoruje, to kończymy związek, bo przeszkadza mi w samorozwoju i wyjeździe na przykład na narty. Małżeństwo według Rogersa to „niewiążące zobowiązanie” – sformułowania samo w sobie sprzeczne dobrze pokazuje logikę twórców psychologii humanistycznej. Co ciekawe, Rogers w swojej podstawowej pracy „O stawaniu się osobą” dużo pisze o uczuciach, pomijając miłość. 

Te kilka cytatów i uwag jasno pokazuje co jest najważniejsze dla psychologów humanistycznych – egoistyczna jednostka, kochająca samą siebie, która ma się samoaktualizować i realizować jakże popularne dzisiaj hasło „rozwoju osobistego” oraz pozytywnego myślenia. Jednostka, która z założenia jest dobra, a co złego to pochodzi z zewnątrz. Treści te przeniknęły do wszystkich dziedzin życia, od szkół począwszy. Zostały mocno zaakceptowane przez społeczeństwo, stąd też dzisiaj niezwykły wysyp podręczników rozwoju osobistego czy popularnych magazynów psychologicznych.  Wszystkie te publikacje przepełnione są treściami psychologii humanistycznej i selfizmu. I coraz więcej ludzi żyje według takiego modelu.

Ale czy można mówić w tym przypadku o religii?  Erich Fromm, jeden z guru „selfizmu” mówił o religii, że „jest to każdy system myśli i działań podzielany przez pewną grupę, który dostarcza jednostce układu orientacji i przedmiotu czci”. Cała koncepcja „selfizmu” doskonale pasuje do tej definicji – przedmiotem czci jest człowiek, który w procesie samoaktualizacji sam ustanawia prawa i sam decyduje, co jest dobrem, a co złem. Sam ustala swój układ orientacji. Religia ta rozszerzając się od kilkudziesięciu lat na całym świecie stała się powszechnie obowiązującą. Ma też cały czas swoich nowych proroków. Ostatnio bardzo znany i modny jest Yuval Noah Harrari, okrzyknięty jednym z najciekawszych myślicieli XXI wieku. Jedna z jego książek ma tytuł „Home deus” czyli człowiek – bóg. W książce tej twierdzi, że dzięki rozwojowi nauki doprowadzimy do tego, że przekształcimy się jako ludzie w nowy gatunek – człowiek-bóg. Jak sam pisze: „Skoro tak wiele już osiągnęliśmy, prawdopodobnie zachcemy sięgnąć po szczęście, boskość i nieśmiertelność – nawet jeśli nas to zabije.” I na tym ostatnim zdaniu warto się skupić – już nas to zabija. Człowiek jako punkt odniesienia, człowiek próbujący stanowić, co jest dobre, a co złe. Człowiek nie chcący zrozumieć, że nie jest Bogiem, że zło jest w każdym z nas, idzie ścieżką wiodącą w przepaść. 

Twenge w „iGen” zastanawia się, co się dzieje z młodzieżą, że straciła odporność i nie chce ponosić za nic żadnej odpowiedzialności. Nie chce się też wiązać z inną osobą, bo to kłopoty i przeszkoda w samorealizacji. Na całym świecie „samoaktualizujący” się ludzie wpadają w depresję i popełniają samobójstwa (warto zobaczyć, jakie są przyczyny zgonów na świecie: Statystyki światowe”  ) .  Nowoczesna technologia tylko wzmacnia negatywne zjawiska wywołane przez nową, powszechną religię – selfizm. To, nad czym, pomijając aspekty nowoczesnych technologii, zastanawia się Twenge szukając przyczyn problemów dobrze opisał ponad 40 lat temu Paul C. Vitz. 

Warto przy okazji zauważyć, że chrześcijaństwo, zakładające, że każdy z nas jest zdolny do popełnienia zła i jest ono częścią naszego ludzkiego charakteru, jest dla nich naturalnym wrogiem. Dekalog też w żaden sposób nie pasuje do „praw” tworzonych samodzielnie przez każdego. Nieszczęściem dla Kościoła jest to, że spora część księży i zakonników jest zafascynowana psychologią. Coraz więcej księży i zakonników psychoterapeutów (sprawdź Deon ), którzy zapomnieli o największym psychologu wszech czasów. A mówił On: „Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale.” (Mt 7,24). A teraz proponują nam budowę domu na piasku – ogólnoświatowej religii selfizmu i pseudonaukowej psychologii humanistycznej.  Budowla ta musi runąć. I to właśnie obserwujemy. 

Przeczytajcie książkę „Psychologia jako religia”. Da wam właściwy obraz tego, co się dzieje.


[1] Odsyłam do opisywanych trzech tomów „Zakazanej psychologii”. 

[2] Carl Jung w jednym z listów do przyjaciela pisał, że w zasadzie jego prace bardziej pasują do pisma typu przegląd teologiczny niż do przeglądu psychologicznego. 

Tutaj sceptycy i niewierzący o psychologii jako religii:

A tutaj osoba wierząca na ten sam temat:

Właśnie sobie przypomniałem!

Oszustwa pamięci

Na fali różnych, a dosyć częstych wypowiedzi różnych osób, które przypomniały sobie po latach jakieś traumatyczne wspomnienia zdecydowałem się przybliżyć książkę „Oszustwa pamięci” autorstwa Julii Shaw (Wydawnictwo Amber, Warszawa 2018). Autorka jest psychologiem i specjalizuje się w poznawaniu procesów pamięciowych, w szczególności fałszywych wspomnień. Lektura książki pozwala poznać najnowszy stan wiedzy na temat pamięci. To ciekawe zagadnienie, zwłaszcza że „wspomnienia tworzą fundament naszej tożsamości”. Czyli fałszywe wspomnienia nadają nam fałszywą tożsamość. 

Większość ludzi jest przekonana o pamięci na wzór taśmy magnetofonowej lub zapisu w dyktafonie. Linearnie uporządkowanego i w miarę trwałego zapisu, z którego poszczególne wspomnienia odtwarzamy, kiedy się do niego odwołujemy. A jak jest naprawdę? Autorka na pierwszej stronie książki przytoczyła wypowiedź Elisabeth Loftus: „Pamięć działa …. Jak strona Wikipedii: możesz na nią wejść i dokonać zmian, ale inni też mogą.” (Polecam ciekawy wykład Elisabeth Loftus na TED z napisami w języku polskim na końcu tego wpisu). Wygląda to niezbyt ciekawie – ktoś może zmieniać nasze wspomnienia?  Niestety tak. Może to robić bez takich intencji, po prostu w trakcie zwykłej rozmowy o wydarzeniach z przeszłości. Bardzo często przyjmujemy punkt widzenia drugiej osoby i staje się „naszym wspomnieniem”. I vice versa – nasze wspomnienia odległych zdarzeń stają się „jego wspomnieniami”. Jest to zjawisko dobrze udokumentowane. Eksperymenty w tym zakresie replikowane były wiele razy i nie ma najmniejszych wątpliwości, że tak jest. Dlaczego się tak dzieje? Najpowszechniej przyjęta teoria działania pamięci stwierdza, „że kiedykolwiek przypominamy, to również zapominamy”. Jeżeli wspomnienie to karta, to wygląda to tak: ”wyciąga się jedną kartę, aby ją przeczytać, wyrzuca się ją, zapisuje się jej nową wersję na świeżej karcie, którą się wkłada na miejsce”. Jednak w związku z ponownym zapisem zdarzenie jest podatne na zniekształcenia i zapominanie. Jeżeli wyciągnęliśmy kartę ze wspomnieniem podczas rozmowy z rodzicami o dzieciństwie, to na nowej karcie możemy dopisać to, co słyszymy. I w ten sposób nasze wspomnienia z dzieciństwa wzbogacają się w miarę, jak je omawiamy z rodziną i znajomymi. I tak jest zawsze. W takich przypadkach „wzbogacanie” pamięci nie jest jednak problemem. Najwyżej przy rodzinnym spotkaniu wywiąże się dyskusja o tym, kto naprawdę 40-50 lat temu jeździł po pokoju na żółtym rowerku. 
Ten sam mechanizm może jednak być dużym problemem w sytuacjach poważnych.  Julie Shaw jest ekspertem wspomagającym pracę policji przy weryfikacji zeznań świadków. Autorka opisuje stosowane przez siebie proste techniki wszczepiania „starych wspomnień”, które powodują, że dorośli, zdrowi psychicznie ludzie są przekonani, że ich całkowicie nieprawdopodobne wspomnienia są prawdziwe.  A od prawdziwości zeznań zależy to, czy ktoś zostanie uznany za winnego czy uniewinniony. Okazuje się, że jakość zeznań świadków jest często bardzo niska (patrz wykład Loftus na TED). Przekłamania są ogromne i tragiczne w skutkach. Skupmy się tylko na najpowszechniejszych dzisiaj w mediach sytuacjach molestowania seksualnego. Myślę o przypadkach molestowania dzieci, jak i o celebrytkach z akcji #metoo. W książce opisano szczegółowo sprawy związane z molestowaniem dzieci i prowadzonymi w tym zakresie śledztwami.  Okazuje się, że często w stosunku do dzieci stosowany „wywiad był wysoce sugestywną procedurą przesłuchania, a jak wynika z naszych badań, w takim kontekście dzieci zmyślają.”  Procedury przesłuchań podobne do technik stosowanych przez Julie Shaw przyczyniają się do pojawiania się nowych „wspomnień” nie mających żadnego związku z prawdą. I dotyczy to dzieci oraz dorosłych. W przypadkach akcji #metoo oraz przypomnienia sobie po latach traumatycznych przeżyć z dzieciństwa część z tych osób powołuje się na to, że podczas pracy z terapeutą przypomniała sobie wyparte wcześniej wspomnienia. Oparte jest to o dawno zdyskredytowane pomysły Freuda. Jak pisze autorka: „… chociaż założenia Freuda dotyczące wypierania wspomnień, nieświadomości i terapii zorientowanej na odzyskiwanie, zostały wszystkie zdyskredytowane, są one wciąż podtrzymywane przez część środowisk terapeutycznych”. Terapie takie są natomiast „warunkami wprost idealnymi do generowania fałszywych wspomnień”. W książce podano przykład skazania ludzi w oparciu o zeznania budzące wiele wątpliwości. Atmosfera powszechnej nagonki, jaka została rozpętana w ostatnich latach na tle nadużyć seksualnych nie sprzyja rzetelnej i uczciwej ocenie faktów. I warto to brać pod uwagę przed wydawaniem pochopnych sądów. I nie chodzi o obronę gwałcicieli i pedofilów – jestem za surowym karaniem. Ale wyobraźcie sobie taką całkiem prawdopodobną sytuację – na podstawie działań jakiegoś psychologa wyznającego bzdurne teorie Freuda nagle się okazuje, że wasze małe dziecko lub wnuk podczas sugestywnej rozmowy w przedszkolu stwierdza fakt molestowania przez rodziców lub dziadków. I nie ma szans, żeby sprawę rzetelnie wyjaśnić, bo pseudonaukowe, psychologiczne teorie są powszechnie uznawane za prawdziwe! Myślicie, że przesadzam? Takich przypadków fałszywych oskarżeń i tragedii niewinnych ludzi było już mnóstwo. Możecie poczytać o takich faktach tutaj: LINK LINK

Bardzo istotny jest fakt, że nasza pamięć podlega także silnemu wpływowi środków masowego przekazu i mediów społecznościowych. Zwłaszcza media społecznościowe powodują, że „rozróżnienie między pamięcią publiczną a prywatną (…) zostało rozmyte do granic zaniku”. Media społecznościowe nie od dziś oskarża się o polaryzację poglądów społecznych. A ponad wszelką wątpliwość wspierają one wszystkie poglądy lewicowe i wizję historii oraz wizję świata promowaną przez lewicę. Konsekwencje takiego rozwoju wydarzeń są poważne – coraz szersze grupy społeczne budują swoją tożsamość o fałszywą wersję społecznej pamięci. Być może dlatego komunizm jest znowu w modzie?  

I jeszcze kilka ciekawostek, które mam nadzieję, zachęcą Was do przeczytania książki. 

– Nikt nie może mieć wiernych wspomnień z okresu niemowlęcego i wczesnego dzieciństwa. Terapie stosujące tak zwaną regresję to terapie, które wszczepiają nieprawdziwe wspomnienia. 

– Nasz pamięć „operacyjna”, krótkotrwała może przechowywać tylko około 4-5 elementów i to przez okres około 30 sekund. Nie możemy pracować wielozadaniowo – to popularny mit.

– Są skuteczne techniki pomagające polepszyć zdolność do zapamiętywania.

– Nie nauczysz się języka obcego podczas snu. Niestety. 

– Pomoc psychologiczna udzielana osobom po wydarzeniach kryzysowych (często o tym słychać w mediach po różnych wypadkach) najczęściej tylko pogarsza sytuację. Nie tylko nie jest potrzebna, ale wręcz szkodliwa. 

Krótka konkluzja po przeczytaniu książki – nie upieraj się, że jesteś czegoś z przeszłości całkowicie pewien. Pewne jest tylko to, że możesz się grubo mylić. I koniecznie przeczytajcie książkę „Oszustwa pamięci”!

Pranie mózgu

Pranie mózgu

Dzisiaj „pranie mózgu”! Tytuł wpisu bezpośrednio zapożyczony z tytułu książki, do przeczytania której chciałbym zachęcić. Ta książka to „Pranie mózgu. Uwodzicielska moc (bezmyślnych) neuronauk” autostwa Sally Sattel i Scotta O. Lilienfedla wydana w 2017 roku przez wydawnictwo CIS Stare Groszki. Sally Sattel jest profesorem psychiatrii, a Scott O. Lilienfeld profesorem psychologii. Autorzy poruszają znany także w Polsce problem mody na określanie wielu sfer aktywności z dodatkiem magicznego słówka „neuro”. Mamy więc teraz wysyp różnych teorii neurodydaktycznych , mamy neuromarketing, neuroprzywództwo, neurokosmetykę i neurodrinki. Co chcecie może być neuro. Do odkryć w badaniach nad mózgiem zaczynają się odwoływać co rusz nowi „wynalazcy”. Modzie na neuro poświęcona była pierwsza część opisywanej już przeze mnie książki „Psychopedagogiczne mity”, w której Tomasz Garstka zdemistyfikował popularne i nie mając oparcia w dowodach, a znane w edukacji zajęcia z Kinezjologii Edukacyjnej, terapii integracji sensorycznej SIT, NLP (neurolingwistycznego programowania) czy neurodydaktyki. Warto do tamtej książki wracać.

Przyjrzyjmy się jednak paru kwestiom poruszanym w „Praniu mózgu”. Niekwestionowany szybki rozwój metod badania mózgu, głównie dzięki technologiom tomografii PET pozytronowej tomografii emisyjnej (połowa lat 80-tych) czy funkcjonalnego rezonansu magnetycznego fMRI (od połowy lat 90-tych) spowodował znaczący przyrost wiedzy i rozumienia tego, co się w naszej głowie dzieje. Kolorowe obrazy mózgu pojawiły się w środkach masowego przekazu, co spowodowało przekonanie u znacznego odsetka ludzi o odkryciu tajemnic mózgu. Przekonanie, często z czysto finansowych względów, podtrzymywane przez wielu naukowców. Nic tak dobrze nie działało na decydentów przyznających środki na badania, jak piękny, kolorowy obraz mózgu. Ale jak wygląda naprawdę nasza obecna wiedza o mózgu? Chociaż jest rzeczywiście bardzo dużo ciekawych danych, to tak naprawdę nie dokonała się żadna rewolucja w tej dziedzinie. Część odkryć tylko potwierdziło to, co od dawna wiadomo. Część to tylko wstęp, do dalszych badań nie przesądzająca jednoznacznie o niczym. Nic dziwnego, że autorzy piszą: „TAK więc ilekroć widzimy w gazecie nagłówek Badania mózgu pokazały, że … warto zachować zdrowy sceptycyzm”. Niezależnie jednak od tego, jak oceniamy to, co już jest wiadome, a co nie, warto zwrócić uwagę na kilka opisanych w książce kwestii.

Pierwszą ważną sprawą jest walka z uzależnieniami. W ostatnich latach uzależnienia zostały dosyć powszechnie zdefiniowane jako choroba mózgu. Stwierdzono, że „Uzależnienie wiąże się ze zmianami w budowie i funkcjonowaniu mózgu, co oznacza, że w sposób oczywisty jest to choroba mózgu” Autorzy jednoznacznie stwierdzają, że nie jest to prawda. Każde doświadczenie zmienia mózg. W taki wypadku nauka języka obcego zmieniająca mózg też powinna być uznana za stan chorobowy mózgu. Dlaczego jest to takie ważne, aby właściwie mówić o uzależnieniach? Otóż rozpoczęto na szeroką skalę poszukiwania lekarstwa na chorobę! I nie bierze się pod uwagę, że najskuteczniejsze w walce z uzależnieniami są czynniki psychologiczne, społeczne i przede wszystkim osobista zmiana zachowań uzależnionych. Także w oparciu o system kar i nagród. Autorzy przywołują zapomniany program walki z nałogiem narkotykowym wśród żołnierzy amerykańskich wracających z Wietnamu. Najskuteczniejszy ze znanych do tej pory, ale nie wpisujący się w modne obecnie koncepcje i dogmaty. Nie korzystając z doświadczeń, a podążając za modą skazuje się wielu ludzi na poważne cierpienia. 

Za zdefiniowaniem uzależnień, ale też innych zachowań ludzi jako choroby mózgu idą kolejne konsekwencje. Człowiek chory to człowiek, który nie ma wyboru, bo stracił kontrolę nad swoim życiem. I musimy go usprawiedliwić. Podobne kryteria zaczęto stosować wobec przestępców. Jakiekolwiek zmiany w mózgu, pomimo braku dowodów na ich rzeczywisty wpływ na zachowanie danej osoby, były wykorzystywane do oczyszczenia z zarzutów.  Badania pokazały, że „kiedy ludzie słyszą „fizjologiczne” wyjaśnienia zachowań, takie jak „nierównowaga chemiczna w mózgu”, są bardziej skłonni oczyścić sprawcę z zarzutów…”. Bardzo ciekawie stan wiedzy o rozwoju mózgu zadziałał w stosunku do oceny młodocianych przestępców(przed 18 rokiem życia). Dzisiaj wiadomo, że mózg rozwija się jeszcze w pierwszych latach po 20 roku życia i dopiero wtedy osiągamy kompletną dojrzałość. Uznano więc, że wszyscy młodzi ludzie, czyli też przestępcy „młodociani zawsze pozostają w „naturalnym stanie” ograniczonej poczytalności”. I za tym w USA poszła linia ustawodawcza i orzecznicza. Autorzy na podstawie przypadku brutalnego i zaplanowanego mordu dokonanego przez nastolatków pokazują słabości tego rozumowania – przy szczegółowym planowaniu nie wchodziły w grę emocje i nawet niezrównoważony nastolatek rozumie, co robi. Dla mnie ciekawsze jest jednak co innego. Do liberalizacji prawa, tak jak w tym przypadku, dążą zawsze lewicowe kręgi. Przyjmijmy zgodnie z naukową argumentacją, że można mówić o „naturalnie ograniczonej poczytalności” młodych ludzi. Logicznym byłoby w takim razie, aby przesunąć w górę wiek, od którego młodzi ludzie mają możliwość samodzielnego decydowania o ważnych sprawach. Ale te same lewicowe kręgi na całym świecie dążą do obniżenia wieku uprawniającego do głosowania, umożliwiają i zachęcają do wczesnego rozpoczynania współżycia seksualnego, proponują nastolatkom tabletkę wczesnoporonną bez recepty i zgody rodziców czy umożliwiają samodzielne decydowanie przez nastolatków o zmianie płci. Akceptują i przyjmują na politycznych salonach niezrównoważone nastolatki nagłaśniając ich kontrowersyjne poglądy i nominując do prestiżowych nagród (przykład „klimatycznej aktywistki z zespołem Aspergera” Grety Thunberg – na końcu wpisu film, który warto oglądnąć). Dlaczego chcą stworzyć albo już stworzyli takie możliwości ludziom pozostającym w „naturalnym stanie ograniczonej poczytalności”? Ja mogę to wytłumaczyć tylko w jeden sposób – najwyraźniej w stanie, tym razem nienaturalnym, „ograniczonej poczytalności” pozostają lewicowe elity Zachodu. 

Kolejny ciekawy punkt, to wykorzystywanie coraz większej wiedzy o mózgu przeciw nam. Wszystkie rządy, coraz bardziej totalitarne niezależnie od tego, co mówią, dostają lub mogą dostać narzędzia do sterowania ludźmi. Pomimo krytyki i dowodów na nienaukowość na świecie stosuje się nową wersję aparatów do wykrywania kłamstwa – takie mózgowe wariografy. I już są więzieniach ludzie skazani tylko na podstawie takich pseudonaukowych badań. Szykowane są aparaty, które mają umożliwić wejście nam w głowę. Jak to określi szef jednej z firm: „Ostatnią twierdzą prywatności jest twój mózg. Ale TO nam pozwoli do niego zajrzeć.” W USA na poważnie rozpatruje się, czy nie narusza to praw wynikających z prawa do milczenia i prawa do prywatności.  Wszystko to nie uwzględnia tego, że nikt nie ma najmniejszego pojęcia, jak powiązać mózg i procesy w nim zachodzące z umysłem czy wolną wolą. Ale żądza władzy nad ludźmi jest silniejsza, a ofiary na drodze „postępu” są dla wyznawców nowego, lewicowego świata konieczne dla szczęścia ludzkości. 

            Badań nad mózgiem nikt nie zatrzyma. Jaka więc rada po przeczytaniu książki? 

Na dziś – jak zobaczycie gdzieś słówko „neuro” to zachowujcie duży sceptycyzm. Dzisiaj bowiem większość tak określanych rzeczy to nadużycie albo wręcz oszustwo. Nie dajcie się nabierać na super „neuro” techniki nauczania dzieci i dorosłych, „neuro” zarządzanie, „neuro” marketing czy „neuro” cokolwiek.

 A na przyszłość? Patrzmy uważnie co nam może zagrozić. I to pewnie nie będzie miało w nazwie „neuro”, chociaż będzie wykorzystywało najnowsze osiągnięcia neuronauk.

I małe post scriptum. 

Użyłem w tekście słowa „postęp”. Bardzo często spotykam się z tym słowem. Trzeba być „postępowym”, nie można zatrzymywać „postępu”, ty jesteś taki „niepostępowy”,  „postęp” dla dobra ludzkości, … .I w małe zakłopotanie wprawiam zadając pytanie: Co to jest postęp? Jakie są kryteria oceny postępu i czy każdy postęp jest dobry? Przecież choroby też mają swój „postęp”. Wygląda na to, że wszyscy mówią o „postępie”, ale mało kto potrafi wyjaśnić co pod tym pojęciem rozumie. Co dla Was oznacza postęp? 

Czas szamanów?

Psychoterapia bez makijażu

Jednym z większych problemów dzisiejszego świata jest pogarszająca się kondycja psychiczna społeczeństw. Depresja stale pnie się w górę na liście najpowszechniejszych chorób WHO i niedługo będzie na 1 miejscu LINK . W Polsce przerażające są statystyki samobójstw wśród dzieci i młodzieży – więcej młodych ludzi popełnia samobójstwo niż ginie w wypadkach samochodowych LINK LINK . Wśród dorosłych, zwłaszcza mężczyzn, nie jest lepiej. Jesteśmy na drugim miejscu w Europie pod względem ilości samobójców. Szacuje się, że 10% młodych ludzi wymaga specjalistycznej pomocy. Także wśród osób starszych coraz częściej można usłyszeć o korzystaniu z psychoterapii. Organizowane są więc kampanie medialne mające zachęcić ludzi do korzystania z psychoterapii. Zagadnienie jest bardzo poważne. Warto więc przyjrzeć mu się dokładniej. Nigdy nie wiadomo, czy w naszym otoczeniu nie znajdzie się osoba, która będzie potrzebowała pomocy psychoterapeutycznej. Psychoterapii przyjrzał się z bliska Tomasz Witkowski w swojej książce „Psychoterapia bez makijażu. Rozmowy o terapeutycznych niepowodzeniach” (Wydawnictwo „Bez maski”, Wrocław 2018). Książka składa się z serii wywiadów z osobami, które w wyniku terapii odniosły poważne szkody na zdrowiu. Po każdym wywiadzie umieszczony jest komentarz w formie rozmowy autora ze znaną w świecie psychiatrii lub psychoterapii osobą. Nie sposób przytoczyć wszystkich przykładów poruszonych w książce. Wspomnę tylko dwa z opisanych przypadków, które skomentowane zostały przez znanych profesorów: Jerzego Aleksandrowicza i Jacka Bombę. Pierwszy przypadek to historia psychoterapii szkoleniowej, której poddał się kandydat na psychoterapeutę. W wielu organizacjach skupiających psychoterapeutów przejście własnej psychoterapii jest obowiązkowe. Osoba ta, normalny i zdrowy człowiek, znający mechanizmy, którym był poddawany i sam pracujący w roli terapeuty, swoją psychoterapię szkoleniową zakończył próbą samobójczą. Uratowano mu życie, ale zniszczenia organizmu są tak wielkie, że do końca życia nie odzyska zdrowia. Drugi przypadek to terapia, której poddała się młoda osoba, raczej z zamiarem drobnej korekty swojego zachowania, bo wydawało się jej, że może to pomóc w karierze w znanej firmie konsultingowej. (Prof. J. Bomba określił w książce taką terapię mianem „psychoterapii kosmetycznej”). Efekt tej „kosmetyki” to 8 lat straconego życia w wyniku prawdziwych problemów, jakie terapia wywołała. I przekonanie, że psychoterapeuci są sektą, a psychologia to religia.  Inne przypadki są nie mniej bulwersujące. Przy czym, co warto dodać, psychoterapeuci w opisywanych przypadkach to ludzie dobrze wykształceni będący członkami stowarzyszeń terapeutów, w tym jeden z tytułem profesorskim.  Od razu narzuca się pytanie – czy terapie są badane pod kątem potencjalnej szkodliwości i czy korzystający z terapii są o możliwych skutkach informowani? Odpowiedź jest dla nieznających wcześniejszych publikacji Witkowskiego szokująca – praktycznie nikt nie bada terapii pod tym kątem. Nie tylko w Polsce, ale i na świecie nie ma rzetelnych badań na dużych próbach! I nikt nikogo o potencjalnych szkodliwych skutkach terapii nie informuje. Wiadomo za to na pewno z badań – przytaczanych przez Witkowskiego w trzytomowej serii „Zakazana psychologia” – że brak jest przekonujących i jednoznacznych dowodów na skuteczność większości rodzajów psychoterapii[i]. Udokumentowane pozytywne oddziaływanie mają na pewno terapie poznawczo-behawioralne (CBT). Wiemy, że wszystkie terapie oddziaływują na człowieka, ale efekty mogą być zupełnie inne od oczekiwanych, co pokazują drastyczne historie opisane w książce. Co na to znani profesorowie? Moją uwagę zwróciło kilka wątków w ich wypowiedziach, które są istotne do oceny psychoterapii i odpowiedzi na tylko na jedno z wielu rodzących się pytań: to nauka czy szamaństwo. Pozwolę sobie kilka wypowiedzi przytoczyć zaczynając od prof. Aleksandrowicza: „… rola doświadczenia życiowego i osobowość terapeuty jest niewątpliwa i chyba większa niż jego wiedza teoretyczna” (str. 59), „Psychoterapeuta musi doświadczyć własnego uczestniczenia w tym procesie…. Wątpię, by można było uzyskać tę wiedzę wyłącznie z książek. Zwłaszcza, że w doświadczeniu psychoterapii napotykamy na wiele zjawisk, których nie potrafimy nazwać.” (str. 60).  A w odpowiedzi na pytanie Witkowskiego czy psychoterapia jest bardziej religią czy nauką profesor odpowiada: „Psychoterapeuci różnie o niej mówią: że jest sztuką, techniką, umiejętnością, wyznaniem, także – chociaż rzadziej – że jest wiedzą naukową.” (str. 62). Na stronie 63 Aleksandrowicz mówi o pojęciach, jakimi się posługują psychoterapeuci: „Na uznawanie przez nich za prawdziwe różnych twierdzeń, a raczej mitów – na temat wglądu, przeniesienia, przymusu powtarzania, determinującego wpływu doświadczeń wczesnodziecięcych” i dodaje, że psychoterapeuci „w niewielkim stopniu korzystają z postępów wiedzy”. Na pytanie autora książki, o podobieństwo działań psychoterapeutów do działań szamanów profesor odpowiada: „Z całą pewnością ma pan rację, są tacy psychoterapeuci, nawet całe grupy czy „szkoły”, często zresztą nabierające charakteru sekt.” (str. 64)

Przejdźmy do drugiego profesora – Jacka Bomby – i kilku jego wypowiedzi. Pan profesor jest przekonany, i zgadzam się z nim całkowicie, że należy postrzegać „… nauki o człowieku, a więc socjologię i psychologię jako nauki o układach złożonych, w których redukcja nie jest dopuszczalna” i „Potraktowanie umysłu ludzkiego i relacji między ludźmi jako układów złożonych, nieredukowalnych dom układów prostych, niesie istotną konsekwencję. A mianowicie tę, że prawdy sprawdzalne w układach prostych są daleko niewystarczające” (str. 281). Na pewno profesor jest konsekwentny, bo chwilę później stwierdza: „… istotą psychoterapii nie jest wgląd intelektualny, a przepracowanie emocjonalne.” i „Lekarz psychoterapeuta powinien wiedzieć o tym, że znajduje się w sytuacji mało poznanej. Psychoterapeuta nie-lekarz, także”. Prof. Bomba uznaje wgląd za ważny (str. 282), w przeciwieństwie do prof. Aleksandrowicza, który umieścił go na liście mitów. Podobnie jest z pojęciami przeniesienia (str. 283) czy wyparcia (str. 284). Na przywołane przez Witkowskiego zarzuty o religijnym charakterze psychoterapii Bomba odpowiada, że nie jest specjalistą od teologii i dodaje: „Modlitwa jest istotnym elementem życia duchowego i może korzystnie wpływać na stan zdrowia, ale nie jest metodą leczenia.” (str. 294). Zgodzę się, że modlitwa nie jest metodą leczenia, ale niezdefiniowane i niemierzalne „przepracowanie emocjonalne” raczej też nie. Jeszcze jedno ciekawe sformułowanie profesora: „Wartość dbania o rozwój psychiczny (umysłowy, uczuciowy, duchowy) nie została odkryta teraz. Nie wiem jednak, czemu teraz mieliby być w modzie psychoterapeuci. A nie filozofowie i duszpasterze.” Hmm…

Z wypowiedzi obydwu profesorów jasno wynika, że psychoterapii nie można uznać za dziedzinę naukową w rozumieniu takim, jakie stosujemy do nauk przyrodniczych.  Bliżej jej niestety do szamaństwa, w którym osobowość terapeuty jest ważniejsza od jego wiedzy. Człowiek nie jest układem redukowalnym i nie da się zdefiniować i opisać procesów psychoterapeutycznych, bo spotykamy zjawiska, których nie potrafimy nazwać. Ale skoro nie potrafimy nazwać, to jak możemy skutecznie oddziaływać? I jak możemy nauczać rzeczy, których nie potrafimy nazwać? Rodzi się naturalne pytanie czy psychoterapeuci wiedzą co robią?  Po przeczytaniu książki „Psychoterapia bez makijażu” można być przekonanym, że większość psychoterapeutów raczej nie wie. Stosują swoją „sztukę”, nieopisywalne metody i autorskie podejścia kompletnie nieweryfikowalne empirycznie. I nie chcą mówić o szkodliwych aspektach psychoterapii. Z pewnością obydwaj cytowani profesorowie mają dobre intencje. Są też dobrze wykształceni, zaangażowani w pomoc ludziom, są „osobowościami” i mogą być dla wielu dobrymi terapeutami. Co jednak z przeciętnymi studentami psychologii, którzy często sami z sobą sobie poradzić nie mogą? Jaka jest więc ich motywacja do działania i na co będą zwracali uwagę?  

Problem jest poważny, bo dużo ludzi rzeczywiście cierpi i oczekuje pomocy. Kilka rad z książki, co robić, gdy mamy problemy. Pierwsza rada przytoczona za książką Raja Persauda „Pozostać przy zdrowych zmysłach. Jak nie stracić głowy w stresie współczesnego życia”.  Przed skorzystaniem z pomocy specjalisty należy zwrócić się do przyjaciół. W drugiej kolejności skorzystanie z grup samopomocowych. Jeśli to nie pomoże Persaud zachęca, aby „łukiem ominąć psychoterapeutów i pójść do lekarza psychiatry.” Z kolei rada byłego psychoterapeuty – jeden z wywiadów w książce to wywiad z nim – to zapytanie o współpracę psychoterapeuty z psychiatrą i możliwość wspierania się lekami.  Jak już musicie skorzystać z terapii to zainteresujcie się terapiami poznawczo-behawioralnymi CBT, a unikajcie pseudonaukowych terapii psychoanalitycznych i ich pochodnych wywodzących się z nurtów tak zwanej psychologii humanistycznej. 

I kolejna rada, którą można wywnioskować z treści książki – nie dajmy się zwariować. W książce pada mocne stwierdzenie, że większość ludzi korzystających z terapii nigdy nie powinna z niej korzystać. Psychologowie dzisiaj na wszystko mają opis w swojej klasyfikacji zaburzeń ICD-10 czy DSM-5. Jesteśmy tylko jeszcze niezdiagnozowani i też nas najchętniej skierowali by na terapię. 

A najlepiej sami przeczytajcie książkę Tomasza Witkowskiego. Poruszyłem tylko jeden, interesujący mnie wątek związany z irracjonalnością współczesnego świata. A w książce poruszonych jest wiele więcej ważnych dla chcących lub wręcz muszących skorzystać z psychoterapii. Przeczytajcie zanim sami albo ktoś z Waszych bliskich będzie myślał o skorzystaniu z terapii. I jak zwykle zachęcam do samodzielnego wyciągania wniosków. Unikajcie szamanów!

Jak nie macie czasu na przeczytanie książki, to posłuchajcie na YouTube Tomasza Witkowskiego 


[i] Ciekawe informacje można też znaleźć w książce „50 mitów psychologii popularnej” opisywanej wcześniej na tym blogu: nie ma znaczenie doświadczenie terapeuty, niewielki odsetek terapeutów stosuje ugruntowane empirycznie terapie, większość ludzi radzi sobie z traumą sama, a terapie tylko im szkodzą. To ostanie zdanie jest szczególnie ciekawie – jako kiepski żart można potraktować informację podaną ostatnio przez media. Po awarii w Warszawie, w wyniku której zginęło sześć psów policyjnych policjantów „otoczono opieką psychologiczną” (sic!) 

Marna przyszłość naszej wolności

Marna przyszłość nasze wolności

            Jedną z pierwszych książek przedstawionych przeze mnie na tym blogu była książka guru transhumanizmu Raya Kurzweila zatytułowana „Nadchodzi osobliwość” LINK. Do Kurzweila i jego pomysłów odwołują się kilkukrotnie Jean-Herve Lorenzi i Mickael Berrebi w książce „Przyszłość naszej wolności. Czy należy rozmontować google’a i kilku innych?” (Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019). Autorzy skupiają się na zagrożeniach jakie niesie ze sobą gwałtowny rozwój technologii w zakresie informatyki, biologii czy nanotechnologii. Pozycja ta zainteresowała mnie, bo moim zdaniem, stanowczo za mało się mówi i pisze na temat poważnych zagrożeń dla naszej wolności, a nawet przyszłości gatunku homo sapiens. Więcej na ten temat jest w filmach i serialach science fiction niż w poważnej debacie. Nic więc dziwnego, że przy opisie zagrożeń autorzy odwołują się do seriali z ostatnich lat (Westworld, Czarne lustro). W Polsce opinia publiczna swoją uwagę skupia na sporze pomiędzy PO i Lewicą a PiS, chociaż tak naprawdę obydwie strony sporu nie mają nam nic do zaoferowania w rozwiązaniu problemów przyszłości. I wydaje się, że nikogo nie interesuje, że za 10-20 lat obecny spór będzie oceniany jako bezsensowny z punktu widzenia znanych i zdefiniowanych już dzisiaj poważnych zagrożeń.  

Autorzy już w tytule książki definiują zagrożenie – uderzenie w naszą wolność. Jaki piszą: „Zbyt szybko zapomniano, że przez większość swego istnienia świat przeżywał okresy niewolnictwa i poddaństwa”.  Co zdaniem autorów może zrobić z nas niewolników?

Pierwszy obszar, dobrze znany i opisany to rozwój informatyki, w szczególności internetu i mediów społecznościowych oraz technologii śledzenia nas na każdym kroku. Opisany przez Orwella, ale przez większość ludzi lekceważony Wielki Brat już patrzy, „nawet jeśli nadajemy mu bardziej atrakcyjne oblicze technologii na usługach człowieka”. A przez władze rozwój Wielkiego Brata wspierany jest na każdym kroku. Z jednej strony rządom pasuje coraz większa kontrola nad obywatelami, z drugiej wydaje się, że część rządzących jest przekonana o wielkich dobrodziejstwach cyfrowej rewolucji. Lorenzi i Berrebi na podstawie twardych danych ekonomicznych udowadniają, że wbrew powszechnej opinii w ostatnich latach średni wzrost produktywność środków produkcji raczej spada niż rośnie. Ale to wątek poboczny. 

To co ważne, to to, że już dzisiaj wielkie koncerny są w stanie sterować ludzkimi zachowaniami dzięki zgromadzonej o nas wiedzy. Każdy posiadacz telefonu komórkowego, każdy korzystający z internetu, nawet jeżeli nie korzysta z mediów społecznościowych, jest dokładnie opisany, zdefiniowany i śledzony każdego dnia. Technologiczni giganci i rządy wiedzą o nas więcej, niż my sami. Stwierdzenia, że nie mam nic do ukrycie i niech sobie wiedzą,  świadczą raczej o naiwności. Dzisiaj zgromadzona wiedza będzie lub już jest wykorzystywana praktycznie przeciw nam lub naszym bliskim.  Obecny polski rząd coraz szerzej wykorzystuje technologie informatyczne do śledzenia obywateli i firm – co planuje można się dowiedzieć od obecnego ministra finansów z filmu dostępnego w internecie (LINK) . Dodajmy do tego zaawansowane prace nad sztuczną inteligencją, przed rozwojem której ostrzegali i ostrzegają najwybitniejsi naukowcy, między innymi zmarły już Stephen Hawking. Gigantyczne ilości danych o nas oddane do dyspozycji sztucznej inteligencji oraz wykorzystanie jej do sterowania kluczowymi procesami w skali całego świata, to zagrożenie dla ludzkości większe niż bomba atomowa. 

Kolejne zagrożenie, które mamy za progiem to modyfikacje człowieka i chęć stworzenia człowieka-boga. Ja piszą autorzy: „Po raz pierwszy od oświecenia świat zaczyna żywić ogromną, naiwną, irracjonalną – a zatem niebezpieczną – nadzieję, że nauka jest w stanie przezwyciężyć wszystkie ludzie ograniczenia”.  O planach transhumanistów pisałem przy okazji książki „Nadchodzi osobliwość” i nie będę ich powtarzał. Warto tylko zauważyć, że eksperymenty z modyfikacjami genetycznymi ludzi już są robione. Oficjalnie wiemy o tego typu działaniach zrealizowanych już w Chinach. Co się dzieje w tajnych laboratoriach możemy się tylko domyślać.  Może już przekroczyliśmy moment, po którym nie ma odwrotu? Na pewno zgadzam się z autorami, że nie wyciągamy nauk z mądrości znanej do wieków.  Wieża Babel czy podobne mity z innych kultur nic nas nie nauczyły i dzisiaj „technologiczni profeci, po raz kolejny przyjmują tę butną postawę i mówią nam, że są w stanie odbudować zaufanie, przywrócić wolność, osiągnąć doskonałość i nieśmiertelność”. 

Jakie perspektywy widzą przed nami autorzy? Kreślą tylko dwa scenariusze. Pierwszy to mieszanina totalitarnych rozwiązań opisanych w Roku 1984 Georga Orwella, Nowym wspaniałym świecie Aldousa Huxleya czy Pozytronowym człowieku Isaaca Asimowa.  To wizja okrutnego totalitaryzmu i wpędzenia ludzie w niewolę, z której ciężko się będzie wyzwolić. Bohater Nowego wspaniałego świata znalazł tylko jedno wyjście – samobójstwo. Ktoś, kto nie zna powyższych książek powinien je jak najszybciej przeczytać – nie jako science fiction, ale jako plan działania architektów widocznego już na horyzoncie „Prawdziwego, Nowego Wspaniałego Świata”.  Świata, jak to określają autorzy, „technologicznego komunizmu”. 

Czy druga wersja przyszłości jest bardziej optymistyczna? Zdaniem autorów – tak. To wizja „rehumanizacji świata”. Zaprojektowane na nowo, w oparciu o myśli największych myślicieli, społeczeństwo mądrych i dobrych ludzi rządzonych przez mądrych i dobrych przywódców. Świat władzy pilnującej interesów i prywatności jednostki.  Świat powszechnej zgody, przestrzegania porozumień i kontroli zastosowań technologii. Świat, o którym sami autorzy piszę, że jest utopijny. Moim zdaniem tym bardziej utopijny, że główne zadania na drodze do jego osiągnięcia jakie definiują autorzy, to rozmontowanie Google i podobnych mu technologicznych monopoli oraz wprowadzenie nowej, globalnej etyki.  Naiwność w podejściu do rozwiązania arcytrudnego problemu jest zadziwiająca. Przy czym realizacja pomysłu wprowadzenia i egzekwowania globalnej etyki wymagałaby wprowadzenia rządu światowego, który używał by technologii do totalnej kontroli wszystkiego. Lekarstwo gorsze od choroby. 

Dodatkowo autorzy w swoich pomysłach nie biorą pod uwagę kilku ważnych czynników. Po pierwsze mocno pomijają w analizach i propozycjach Chiny, Rosję i inne kraje, ciężar budowy świata według ich pomysłu opierając na Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej. I jeszcze gorzej – w swoich analizach i pomysłach nie biorą wcale pod uwagę panujących dzisiaj na świecie ideologii i ich stosunku do totalitarnych rozwiązań. A wystarczy zauważyć, że głosiciele tych ideologii z wielką chęcią już dzisiaj wykorzystują technologie do wprowadzenia powszechnego nadzoru, ograniczania wolności słowa i wolności osobistej ludzi. Na Zachodzie marksiści kulturowi, dominujący na scenie politycznej, skutecznie wprowadzają swoje rozwiązania, a technologia służy do urabiania opinii publicznej i uciszania głosów im nieprzychylnych. Algorytmy wyszukują i kasują w sieci treści uznane przez lewicowych aktywistów za „mowę nienawiści” blokując tym samym głosy prawicowe i chrześcijańskie. W Chinach działa skutecznie system totalnej inwigilacji i klasyfikacji punktowej każdego obywatela SCS (LINK). A kolejne kraje, teoretycznie demokratyczne, przymierzają się do wprowadzenia takiego systemu (LINK – przykład Australia). I podobnych przykładów można by podać więcej. Jeżeli siły rządzące dzisiaj, są za rozwojem rozwiązań totalitarnych, to kto je zatrzyma? Moim zdaniem na razie nie widać dobrego rozwiązania. Tym bardziej, że jak pisałem na początku tego tekstu, przeciętny człowiek nie interesuje się nadchodzącymi zagrożeniami, a politycy to najczęściej egoistyczni, kłótliwi, głupi i żałośni ludzie małego formatu. 
Warto jednak przeczytać książkę, bo jest w niej sporo ciekawych informacji. A wnioski wyciągajcie sami. Moim zdaniem, autorzy nie udźwignęli zadania, którego się podjęli.

I na sam koniec – jako autor tego bloga zapewne jestem już zakwalifikowany przez algorytmy szpiegujące różnych firm i instytucji do grupy osób przeznaczonych do bieżącego monitorowania jako „niepoprawny politycznie”. Czytelnicy pewnie też. Czy już się boicie? 

Pedagogika według poradników dla Bridget Jones

Psychopedagogiczne mity 2

W maju ubiegłego roku opisałem książkę „Psychopedagogiczne mity”. Autor, Tomasz Garstka, wydał niedawno razem ze współautorem, Andrzejem Śliwerskim kontynuację poprzedniej książki: „Psychopedagogiczne mity 2. Dlaczego warto pytać o dowody” (Wydawnictwo Wolters Kluwer, Warszawa 2019). Autorzy opisali kolejne, szkodliwe mity powszechnie spotykane w polskiej, szeroko rozumianej pedagogice i edukacji. Tym razem, oprócz przedstawienia mitów i pokazywania braku jakichkolwiek podstaw naukowych tych mitów, znacząca część książki poświęcona jest analizie przyczyn rozwoju pseudonaukowych teorii. Oraz, co gorzej, praktycznemu wdrażaniu ich w życie. Wymieńmy dla potencjalnych zainteresowanych pseudonaukowe metody, które opisali autorzy i skupmy się raczej na tej części książki, w której autorzy zastanawiają się nad tym, dlaczego pseduonaukowe mity mają się dobrze. Jeżeli spotkacie się z poniższymi określeniami, to włączcie swoją czujność i poczytajcie „Psychopedagogiczne mity 2”:

–  metoda Domana-Delcato,

– metoda wczesnodziecięcej nauki czytania „Cudowne dziecko” autorstwa Anety Czerskiej,

– Metoda Krakowska ® i Symultaniczno-Sekwencyjna Nauka Czytania®,

– neurofeedback w terapii.

– techniki projekcyjne, w tym w diagnozowaniu osobowości dzieci.

No i oczywiście jak zawsze NLP. 

Wróćmy jednak do najważniejszych tematów poruszanych w książce. Dlaczego pseudonauka tak się rozprzestrzenia? Dlaczego ludzie z tytułami naukowymi głoszą poglądy i proponują metody pseudonaukowe? Przywołam kilka wybranych myśli, które pokazują niebezpieczne tendencje niszczące społeczeństwa cywilizacji zachodniej poprzez niszczenie edukacji.

Pierwszą przyczyną jest „agonia wiedzy” polegająca na uznaniu, że każdy ma prawo do własnego zdania, a powoływanie się na wiedzę odbierane jest przez lewicowe środowiska jako „opresja” i pretensja do władzy. Autorzy przytaczają słowa Toma Nicholsa: „Odrzucenie pojęcia wiedzy i głoszenie z moralizatorską emfazą, że każdy ma prawo do własnego zdania, jest niemądre. Gorzej, jest to niebezpieczne. Agonia wiedzy nie jest odrzuceniem tylko jej samej, ale także sposobów, jakimi ją zdobywamy i jakimi uczymy się różnych rzeczy. Generalnie jest to odrzucenie nauki i racjonalizmu, który stanowi fundament cywilizacji Zachodu.”  Niemałą rolę w szerzeniu się antynaukowej wizji świata mają współcześni myśliciele spod znaku postmodernizmu i dekonstrukcjonizmu, którzy naukę traktują jako jeden z wielu możliwych „dyskursów” na temat świata. O części z nich była mowa w jednej z wcześniej opisywanych książek (LINK)

Agonia wiedzy połączona jest z drugą przyczyną – końcem ekspertów. Króluje wiedza potoczna, często pozyskiwana z internetu i o niskiej jakości. Króluje wiedza pseudonaukowa i każdy dzisiaj jest „ekspertem”. Dominujący głos w wielu sprawach mają dzisiaj niedouczeni celebryci. To oni decydują o tym, w co ludzie wierzą.  Intelektualne elity, godne wiary i ustanawiające standardy, zniknęły całkowicie. 
W takich warunkach działające naturalnie mechanizmy działania naszego umysłu i wpadanie w pułapki myślowe powoduje coraz bardziej irracjonalne myślenie i działania. A ponieważ nawet znajomość mechanizmów złudzeń poznawczych nie zabezpiecza nas przed uleganiem złudzeniom, ludzie z tytułami naukowymi zaczynają wspierać pseudonaukę (patrz na przykład choroba noblistów)

Ciekawym przypadkiem królowania pseudonauki jest psychologia, czyli jak mawiał śp. prof. Wolniewicz, religia współczesnej lewicy. Sporo o pseudonaukowym charakterze wielu teorii psychologicznych było w książkach Tomasza Witkowskiego „Zakazana psychologia”. W „Psychopedagogicznych mitach 2” autorzy przywołują wypowiedzi psychologa, prof. Wiesława Łukaszewskiego. Warto przytoczyć cały fragment:
„Wielu psychologów mając za złe „uczonym” (jak ich nazywają) epidemiczny i efemeryczny charakter psychologii naukowej odwraca się od nauki i poza nią poszukuje użytecznych społecznie ważkich idei. Alternatywą najczęściej wybieraną jest psychologia humanistyczna w jej różnych mutacjach. Jej właśnie hołdują ludzie rozczarowani do psychologii naukowej. Badacze – nie bez pewnego lekceważenia – nazywają zwolenników tej psychologii szamanami. Dawniej, przed kilku czy kilkunastu laty, można było dostrzec przejawy rywalizacji i licytacji idei „uczeni versus szamani”, obecnie to przeszło w stan trwałej izolacji. (…) psychologia humanistyczna przekształciła się w wyznanie wiary lub – szerzej to ujmując – w ideologię (…). Obecnie w praktyce społecznej pokutują rekomendacje psychologów humanistycznych, choć sama psychologia humanistyczna stanowi w najlepszym razie zaplecze kiepskich poradników psychologicznych adresowanych do Bridget Jones.”

Ta wypowiedź potwierdza religijny i ideologiczny charakter pseudonaukowej psychologii humanistycznej i głównie o nią opartej pedagogiki. Warto dodać, co też zauważają autorzy książki, że przytłaczająca większość naukowców na zachodnich uniwersytetach , w tym oczywiście wyznawców nowej religii psychologii humanistycznej, to osoby o lewicowych przekonaniach (patrz LINK ) . Lewicowe szamaństwo i lewicowe pseudonaukowe teorie, w tym te będące podstawą do obecnej rewolucji LGBT są głoszone przez wszystkie media głównego nurtu. W takiej atmosferze szamaństwa połączonego z lewicową chęcią do przebudowy świata i stworzenia nowego człowieka każda nowa teoria edukacyjna czy terapeutyczna przyjmowana jest z otwartymi rękoma. Rodzice przekonani o tym, że ich dziecko jest cudowne z radością wchodzą w program „Cudowne dziecko”. Jak gdzieś się pojawia słowo „neuro” to od razu większość jest przekonana o zaletach proponowanej metody. Magazyny i portale dla rodziców prezentują szamańskie treści jako naukowe. Na jednym z takich portali wszechobecni psychologowie odpowiadają na pytanie w rubryce „Pytania do lekarzy”! 

I mało kto chce przyjąć do wiadomości, że to wszystko z „zaplecza kiepskich poradników psychologicznych dla Bridget Jones.” Kiepskich, bo psychologia humanistyczna nie jest nauką i sprawdzonych, prawdziwych rad i rozwiązań dać nie może.

Książkę polecam wszystkim. Zainteresowanym rodzicom, którzy mogą się na co dzień spotkać z szamaństwem w edukacji ich dzieci. A każdemu przyda się zestaw informacji niezwykle przydatnych do krytycznej analizy własnych przekonań i poglądów. Nikt nie jest wolny od ograniczeń naszego umysłu. 

Dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak źle?

Factfulness

            Na świecie jest coraz gorzej! Przeludnienie jest coraz większe i zabraknie zasobów naturalnych i żywności! W większości krajów świata zwiększa się skala ubóstwa, kobiety w wielu krajach nie mają dostępu do edukacji, rośnie przestępczość, w biedniejszych krajach jest zastraszająca śmiertelność wśród dzieci. Znikają na zawsze gatunki zwierząt znajdujące się na liście gatunków zagrożonych. I do tego wszystkiego postępujące zmiany klimatyczne były i są przyczyną niespotykanych dotąd pożarów lasów! Słowem – hiperkatastrofy, zwłaszcza ekologiczne, stoją u progu. Jaką wspólną cechę mają wszystkie powyższe przekonania? Wszystkie są nieprawdziwe. W oparciu o dostępne powszechnie dane statystyczne obala większość z nich Hans Rosling w książce „Factfullness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą” wydanej w 2018 roku przez poznańskie wydawnictwo Media Rodzina. Autor był znanym szwedzkim lekarzem i miał za sobą lata pracy w krajach Afryki, był doradcą WHO i UNICEF, a w swojej pracy naukowej skupiał się na problematyce zdrowia publicznego. Impulsem do napisania omawianej książki było uświadomienie sobie przez niego powszechnie panującej ignorancji w sprawach kluczowych dla właściwego postrzegania świata. I to ignorancji obejmującej wszystkie grupy społeczne i zawodowe. Jeżeli laureaci nagrody Nobla czy politycy decydujący o losach świata uzyskują uzyskują wyniki dużo gorsze od szympansa dokonującego przypadkowego wyboru odpowiedzi, to rzeczywiście jest się czym martwić. Przyjrzyjmy się kilku nośnym hasłom, które funkcjonują w powszechnej świadomości i stanowią często jedyne uzasadnienie dla działań różnych ekologów i obrońców „Matki Ziemi” przed rakiem – tak bowiem bardzo często określają człowieka lewicowi ekolodzy.

Pierwszym i często słyszanym mitem jest przekonanie o przeludnieniu i katastrofie demograficznej. Na Ziemi żyje dzisiaj około 8 miliardów ludzi. Przyrost liczby ludności w XX wieku był niesamowity, a do roku 2100 przybędzie według prognoz kolejne 4 miliardy ludzi. Co dalej? Nic. To koniec wzrostu. 12 miliardów to maksimum, jakie ludzkość może osiągnąć. Po tym okresie nastąpi według jednych prognoz stabilizacja, według kolejnych spadek do około 9 mld i dopiero przy tym poziomie pojawi się stan równowagi. Co w tych prognozach jest ciekawego i dlaczego są one mocno wiarygodne? Otóż cały prognozowany przyrost liczny ludzi będzie miał praktycznie jedną przyczynę – wydłużanie przeciętnej długości życia. Liczba dzieci na świecie już się ustabilizowała od wielu lat na poziomie trochę poniżej 2 mld. Jeżeli nie nastąpi prognozowany wzrost średniej długości życia to nie będzie nawet prognozowanych 12 mld. To naprawdę koniec wzrostu. Pomimo tego hasło przeludnienia funkcjonuje w powszechnej świadomości i jedynie kilka do kilkanastu procent respondentów na całym świecie udziela poprawnej odpowiedzi. 

Przywołajmy kilka kolejnych fałszywych przekonań powszechnie uznawanych za prawdziwe i oczywiste.
Rosnące ubóstwo na świecie. Większość ludzi nie wie, że w tylko w ostatnich 20 latach liczba ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie zmniejszyła się o połowę, a średnia długość życia wynosi 72 lata! Klęski żywiołowe, tak chętnie pokazywane w telewizji, powodują dzisiaj około 45 razy mniej ofiar niż w połowie XX wieku! I to pomimo znacząco większej gęstości zaludnienia. Często epatowani jesteśmy widokiem umierających i wymierających gatunków zwierząt. Słynnym przykładem jest schorowany niedźwiedź polarny stojący na topiącej się krze – takie zdjęcie często jest publikowane jako dowód na skutki ocieplenia klimatu. Tymczasem populacja niedźwiedzi polarnych w ostatnich latach wzrosła. Podobnie jak umieszczonych na liście gatunków zagrożonych wyginięciem tygrysów, nosorożców czarnych czy pand wielkich. Analogicznie jest z fałszywymi przekonaniami na tematy społeczne. Na przykład wbrew powszechnemu przekonaniu nie tylko w krajach rozwiniętych dziewczynki nie uczęszczają do szkół rzadziej i dużo krócej niż chłopcy. Do edukacji jest praktycznie równy dostęp niezależnie od płci na całym świecie. Tak można by tu przykłady mnożyć, ale lepiej wejść na stronę fundacji Gapminder ( Test Gapminder ) i sprawdzić samemu, jak wypadniecie w teście. Zachęcam. 

Przyjrzyjmy się też tematom nie opisanym w książce, a obecnym dzisiaj na co dzień w mediach. Powszechnie przedstawia się jako wielką i niespotykaną dotychczas klęskę pożary w Australii. W zeszłym roku analogicznie przedstawiano pożary w Brazylii. Oczywiście według mediów i lewicowych ekologów przyczyną jest globalne ocieplenie na skutek zwiększania poziomu CO2 w atmosferze. A jak wyglądają fakty? W trwających wciąż pożarach w Australii zniszczeniu uległo około 10 mln hektarów lasów. Takie pożary nie są nowością w historii Australii, a w latach 1974-75 spaleniu uległo ponad 110 mln hektarów! Pożary te są oczywiście wielkim problemem i dla wielu ludzi wielką tragedią i w żadnym wypadku nie należy ich lekceważyć. Należy jednak oddzielić prawdę od propagandy. Wiadomości podawane przez główne media są mocno przekłamane zgodnie z polityczną linią „religii globalnego ocieplenia” (patrz [Link1] [Link2] ). Warto przeczytać też o zeszłorocznych pożarach w Brazylii, które ogłaszane były jako „zniszczenie płuc Ziemi”, a były jednymi z mniejszych w ostatnich 20 latach (przeczytaj [Link]).

A jakie wnioski można wyciągnąć z przedstawionych powyżej danych? Powszechnie i w sposób dosyć trwały większość ludzi na świecie ma kompletnie fałszywy obraz rzeczywistości. Hans Rosling pyta się: ”W jaki   sposób decydenci i politycy mogą rozwiązywać światowe problemy, skoro opierają się na błędnych faktach?” Zauważając wagę problemu stara się wyjaśnić, dlaczego ci, którzy mają dostęp do prawidłowych danych też podają błędne odpowiedzi. Wyjaśnienia szuka w naszej ludzkiej naturze i ułomnościach naszego myślenia. I pewnie trochę racji w tym ma. Każdy z nas ulega różnym pułapkom myślowym i uproszczeniom w myśleniu. Może jednak prawda jest bardziej skomplikowana? Skrajnie lewicowa Alexandria Ocasio-Cortez reprezentująca Nowy Jork z ramienia Partii Demokratycznej w Kongresie USA, w jednej ze swoich wypowiedzi powiedziała: „Czy wy sądziliście, że to naprawdę chodzi o klimat? Tu chodzi o przebudowę całej gospodarki”. I ta wypowiedź dobrze uzasadnia, dlaczego fakty nie są ani brane pod uwagę, ani propagowane należycie w społeczeństwie przez lewicowych polityków, dominujących na światowej scenie politycznej. Rewolucjonistów nie interesują fakty, a prawda jest dla nich najczęściej niewygodna – ich interesuje przebudowa świata za każdą cenę. Ludzie zajęci urojonymi problemami i nie mający prawdziwego oglądu rzeczywistości nie będą zwracali uwagi na faktyczne zmiany, które ich dotkną w sferze społecznej i ograniczą radykalnie ich wolność. Oczywiście, jak zwykle przy lewicowych pomysłach, nasza wolność będzie ograniczona dla naszego dobra, bez pytania nas o zdanie. 

Polecam przeczytanie książki Hansa Roslinga i wyciągnięcie własnych wniosków. Jeżeli nie macie czasu na czytanie, to gorąco rekomenduję wysłuchanie Tomasza Wróblewskiego poruszającego analogiczny temat na kanale YouTube „Wolność w remoncie”. [Link1] [Link2]. Warto wiedzieć, jak jest naprawdę. Oraz warto wyrobić sobie nawyk krytycznego myślenia!