Psychologia

Fałszywa religia w czasach zarazy

Psychologia jako religia

Koronawirus. Powszechna panika na całym świecie. Ograniczenia wolności osobistej, kryzys gospodarczy o nieprzewidywalnych skutkach. I powszechny strach wśród ludzi. Czy słusznie czy nie to oddzielny temat i nie jest przedmiotem tego wpisu. Ale na różnych portalach przy tej okazji coraz więcej ludzi pisze o depresji. O powszechnym syndromie stresu pourazowego całego społeczeństwa. I to nawet z powodu braku możliwości wyjścia z domu na siłownię czy wycieczkę rowerową! Znany psycholog, Jacek Santorski, dosyć bezczelnie obwieścił początek kilku lat tłustych dla psychologów LINK. Ludzie przez tysiące lat radzili sobie bardzo dobrze bez psychologów. Co się stało, że społeczeństwa straciły kompletnie odporność psychiczną? I nawet drobne utrudnienia zaczynają urastać do rangi nierozwiązywalnego problemu? Trochę o tym pisałem przy okazji książki Jean Twenge „iGen” LINK. Zwróciłem wtedy uwagę, że autorka zauważyła, iż pokolenie iGen jest słabsze psychicznie i mniej religijne. Wychowana ona była już w duchu lewicowej psychologii, nie przyszło jej więc na myśl zbadania dokładniej tego powiązania. Przyjrzyjmy się więc za nią zjawisku, które opisywane jest już od kilkudziesięciu lat, czyli psychologii jako religii. Większość ludzi uznających siebie za niewierzących nie zadaje sobie trudu zastanawiania się nad zjawiskiem swojej religijności. Nie dostrzegli więc, że fakt odrzucenia wiary w Boga spowodował, że teraz po prostu wierzą w coś innego. Są wyznawcami innej religii. Zjawisko psychologii jako religii opisał amerykański profesor psychologii Paul C. Vitz w książce „Psychologia jako religia” wydanej przez wydawnictwo „Logos” w 2017 roku. Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w 1977 roku w USA. 

Na początku warto dodać, że nie mówimy o całej psychologii. To, co szeroko znamy jako psychologię można w grubym uproszczeniu podzielić na niezwykle pożyteczną i ważną psychologię naukową i pseudonaukową psychologię humanistyczną, która spełnia obecnie rolę nowej religii[1]. Religii „selfizmu” czyli stawiania własnego „ja” na piedestale, w której „samoaktualizacja”, samospełnienie i temu podobne kategorie są punktem odniesienia, jeżeli chodzi o celowość wszystkiego – od kształcenia się po samo życie”. Do głównych twórców tej nowej religii autor zalicza Carla G. Junga[2], Ericha Fromma, Carla Rogersa czy Abrahama Maslowa. Można do tego grona zaliczyć też takie znane postaci jak Alfred Adler czy Karen Horney. Czy rzeczywiście można mówić o psychologii jako religii? Przyjrzyjmy się najpierw założeniom psychologii humanistycznej i potem zderzmy to z definicją religii według Fromma. 

Co piszą twórcy psychologii humanistycznej? Gdzie lokują najważniejsze ich zdaniem wartości? Zacznijmy od Fromma, marksisty ze szkoły frankfurckiej: „Nie wyparcie się siebie samego ani nie samolubstwo, lecz miłość siebie samego, nie negacja jednostki, ale afirmacja swojej naprawdę ludzkiej istoty są najwyższymi wartościami humanistycznej etyki”.  Rogers, twórca terapii niedyrektywnej, stawia na „stawanie się sobą” poprzez pełną akceptację samego siebie takim, jakim się jest i akceptowanie wszystkich swoich uczuć. Do momentu, aż „osoba staje się jednością strumienia lub ruchu”. Maslow z kolei, oprócz bezwarunkowej akceptacji siebie samego, pisze też o spontaniczności, autonomiczności i twórczości jako cesze osoby idealnej. Podstawowym założeniem wszystkich powyższych psychologów humanistycznych jest to, że człowiek jest z natury dobry. A to co jest w nas złego, to wynik oddziaływania społeczeństwa, w szczególności rodziny. Dlatego też, jako że jesteśmy dobrzy, powinniśmy akceptować siebie, a każde swobodnie wyrażane uczucia nie mogą być złe. Samoaktualizacja w pojęciu Rogersa czy Maslowa jest zawsze procesem dobrym i „jest ona odpowiednim sposobem odkrywania najbardziej zadowalających sposobów zachowania w każdej sytuacji”. Idą nawet dalej: „robienie tego, co „odczuwa się jako słuszne” okazuje się kompetentnym i godnym zaufania przewodnikiem prowadzącym do zachowania, które jest w pełni satysfakcjonujące”. Rogers, stawiając „ja” na pierwszym miejscu pisze wręcz o związkach między kobietami a mężczyznami: „związki między kobietami a mężczyznami są znaczące, ale warto je utrzymywać o tyle, o ile są one doświadczane jako sprzyjające rozwojowi obydwu partnerów”. Czyli jak partner zachoruje, to kończymy związek, bo przeszkadza mi w samorozwoju i wyjeździe na przykład na narty. Małżeństwo według Rogersa to „niewiążące zobowiązanie” – sformułowania samo w sobie sprzeczne dobrze pokazuje logikę twórców psychologii humanistycznej. Co ciekawe, Rogers w swojej podstawowej pracy „O stawaniu się osobą” dużo pisze o uczuciach, pomijając miłość. 

Te kilka cytatów i uwag jasno pokazuje co jest najważniejsze dla psychologów humanistycznych – egoistyczna jednostka, kochająca samą siebie, która ma się samoaktualizować i realizować jakże popularne dzisiaj hasło „rozwoju osobistego” oraz pozytywnego myślenia. Jednostka, która z założenia jest dobra, a co złego to pochodzi z zewnątrz. Treści te przeniknęły do wszystkich dziedzin życia, od szkół począwszy. Zostały mocno zaakceptowane przez społeczeństwo, stąd też dzisiaj niezwykły wysyp podręczników rozwoju osobistego czy popularnych magazynów psychologicznych.  Wszystkie te publikacje przepełnione są treściami psychologii humanistycznej i selfizmu. I coraz więcej ludzi żyje według takiego modelu.

Ale czy można mówić w tym przypadku o religii?  Erich Fromm, jeden z guru „selfizmu” mówił o religii, że „jest to każdy system myśli i działań podzielany przez pewną grupę, który dostarcza jednostce układu orientacji i przedmiotu czci”. Cała koncepcja „selfizmu” doskonale pasuje do tej definicji – przedmiotem czci jest człowiek, który w procesie samoaktualizacji sam ustanawia prawa i sam decyduje, co jest dobrem, a co złem. Sam ustala swój układ orientacji. Religia ta rozszerzając się od kilkudziesięciu lat na całym świecie stała się powszechnie obowiązującą. Ma też cały czas swoich nowych proroków. Ostatnio bardzo znany i modny jest Yuval Noah Harrari, okrzyknięty jednym z najciekawszych myślicieli XXI wieku. Jedna z jego książek ma tytuł „Home deus” czyli człowiek – bóg. W książce tej twierdzi, że dzięki rozwojowi nauki doprowadzimy do tego, że przekształcimy się jako ludzie w nowy gatunek – człowiek-bóg. Jak sam pisze: „Skoro tak wiele już osiągnęliśmy, prawdopodobnie zachcemy sięgnąć po szczęście, boskość i nieśmiertelność – nawet jeśli nas to zabije.” I na tym ostatnim zdaniu warto się skupić – już nas to zabija. Człowiek jako punkt odniesienia, człowiek próbujący stanowić, co jest dobre, a co złe. Człowiek nie chcący zrozumieć, że nie jest Bogiem, że zło jest w każdym z nas, idzie ścieżką wiodącą w przepaść. 

Twenge w „iGen” zastanawia się, co się dzieje z młodzieżą, że straciła odporność i nie chce ponosić za nic żadnej odpowiedzialności. Nie chce się też wiązać z inną osobą, bo to kłopoty i przeszkoda w samorealizacji. Na całym świecie „samoaktualizujący” się ludzie wpadają w depresję i popełniają samobójstwa (warto zobaczyć, jakie są przyczyny zgonów na świecie: Statystyki światowe”  ) .  Nowoczesna technologia tylko wzmacnia negatywne zjawiska wywołane przez nową, powszechną religię – selfizm. To, nad czym, pomijając aspekty nowoczesnych technologii, zastanawia się Twenge szukając przyczyn problemów dobrze opisał ponad 40 lat temu Paul C. Vitz. 

Warto przy okazji zauważyć, że chrześcijaństwo, zakładające, że każdy z nas jest zdolny do popełnienia zła i jest ono częścią naszego ludzkiego charakteru, jest dla nich naturalnym wrogiem. Dekalog też w żaden sposób nie pasuje do „praw” tworzonych samodzielnie przez każdego. Nieszczęściem dla Kościoła jest to, że spora część księży i zakonników jest zafascynowana psychologią. Coraz więcej księży i zakonników psychoterapeutów (sprawdź Deon ), którzy zapomnieli o największym psychologu wszech czasów. A mówił On: „Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale.” (Mt 7,24). A teraz proponują nam budowę domu na piasku – ogólnoświatowej religii selfizmu i pseudonaukowej psychologii humanistycznej.  Budowla ta musi runąć. I to właśnie obserwujemy. 

Przeczytajcie książkę „Psychologia jako religia”. Da wam właściwy obraz tego, co się dzieje.


[1] Odsyłam do opisywanych trzech tomów „Zakazanej psychologii”. 

[2] Carl Jung w jednym z listów do przyjaciela pisał, że w zasadzie jego prace bardziej pasują do pisma typu przegląd teologiczny niż do przeglądu psychologicznego. 

Tutaj sceptycy i niewierzący o psychologii jako religii:

A tutaj osoba wierząca na ten sam temat:

Właśnie sobie przypomniałem!

Oszustwa pamięci

Na fali różnych, a dosyć częstych wypowiedzi różnych osób, które przypomniały sobie po latach jakieś traumatyczne wspomnienia zdecydowałem się przybliżyć książkę „Oszustwa pamięci” autorstwa Julii Shaw (Wydawnictwo Amber, Warszawa 2018). Autorka jest psychologiem i specjalizuje się w poznawaniu procesów pamięciowych, w szczególności fałszywych wspomnień. Lektura książki pozwala poznać najnowszy stan wiedzy na temat pamięci. To ciekawe zagadnienie, zwłaszcza że „wspomnienia tworzą fundament naszej tożsamości”. Czyli fałszywe wspomnienia nadają nam fałszywą tożsamość. 

Większość ludzi jest przekonana o pamięci na wzór taśmy magnetofonowej lub zapisu w dyktafonie. Linearnie uporządkowanego i w miarę trwałego zapisu, z którego poszczególne wspomnienia odtwarzamy, kiedy się do niego odwołujemy. A jak jest naprawdę? Autorka na pierwszej stronie książki przytoczyła wypowiedź Elisabeth Loftus: „Pamięć działa …. Jak strona Wikipedii: możesz na nią wejść i dokonać zmian, ale inni też mogą.” (Polecam ciekawy wykład Elisabeth Loftus na TED z napisami w języku polskim na końcu tego wpisu). Wygląda to niezbyt ciekawie – ktoś może zmieniać nasze wspomnienia?  Niestety tak. Może to robić bez takich intencji, po prostu w trakcie zwykłej rozmowy o wydarzeniach z przeszłości. Bardzo często przyjmujemy punkt widzenia drugiej osoby i staje się „naszym wspomnieniem”. I vice versa – nasze wspomnienia odległych zdarzeń stają się „jego wspomnieniami”. Jest to zjawisko dobrze udokumentowane. Eksperymenty w tym zakresie replikowane były wiele razy i nie ma najmniejszych wątpliwości, że tak jest. Dlaczego się tak dzieje? Najpowszechniej przyjęta teoria działania pamięci stwierdza, „że kiedykolwiek przypominamy, to również zapominamy”. Jeżeli wspomnienie to karta, to wygląda to tak: ”wyciąga się jedną kartę, aby ją przeczytać, wyrzuca się ją, zapisuje się jej nową wersję na świeżej karcie, którą się wkłada na miejsce”. Jednak w związku z ponownym zapisem zdarzenie jest podatne na zniekształcenia i zapominanie. Jeżeli wyciągnęliśmy kartę ze wspomnieniem podczas rozmowy z rodzicami o dzieciństwie, to na nowej karcie możemy dopisać to, co słyszymy. I w ten sposób nasze wspomnienia z dzieciństwa wzbogacają się w miarę, jak je omawiamy z rodziną i znajomymi. I tak jest zawsze. W takich przypadkach „wzbogacanie” pamięci nie jest jednak problemem. Najwyżej przy rodzinnym spotkaniu wywiąże się dyskusja o tym, kto naprawdę 40-50 lat temu jeździł po pokoju na żółtym rowerku. 
Ten sam mechanizm może jednak być dużym problemem w sytuacjach poważnych.  Julie Shaw jest ekspertem wspomagającym pracę policji przy weryfikacji zeznań świadków. Autorka opisuje stosowane przez siebie proste techniki wszczepiania „starych wspomnień”, które powodują, że dorośli, zdrowi psychicznie ludzie są przekonani, że ich całkowicie nieprawdopodobne wspomnienia są prawdziwe.  A od prawdziwości zeznań zależy to, czy ktoś zostanie uznany za winnego czy uniewinniony. Okazuje się, że jakość zeznań świadków jest często bardzo niska (patrz wykład Loftus na TED). Przekłamania są ogromne i tragiczne w skutkach. Skupmy się tylko na najpowszechniejszych dzisiaj w mediach sytuacjach molestowania seksualnego. Myślę o przypadkach molestowania dzieci, jak i o celebrytkach z akcji #metoo. W książce opisano szczegółowo sprawy związane z molestowaniem dzieci i prowadzonymi w tym zakresie śledztwami.  Okazuje się, że często w stosunku do dzieci stosowany „wywiad był wysoce sugestywną procedurą przesłuchania, a jak wynika z naszych badań, w takim kontekście dzieci zmyślają.”  Procedury przesłuchań podobne do technik stosowanych przez Julie Shaw przyczyniają się do pojawiania się nowych „wspomnień” nie mających żadnego związku z prawdą. I dotyczy to dzieci oraz dorosłych. W przypadkach akcji #metoo oraz przypomnienia sobie po latach traumatycznych przeżyć z dzieciństwa część z tych osób powołuje się na to, że podczas pracy z terapeutą przypomniała sobie wyparte wcześniej wspomnienia. Oparte jest to o dawno zdyskredytowane pomysły Freuda. Jak pisze autorka: „… chociaż założenia Freuda dotyczące wypierania wspomnień, nieświadomości i terapii zorientowanej na odzyskiwanie, zostały wszystkie zdyskredytowane, są one wciąż podtrzymywane przez część środowisk terapeutycznych”. Terapie takie są natomiast „warunkami wprost idealnymi do generowania fałszywych wspomnień”. W książce podano przykład skazania ludzi w oparciu o zeznania budzące wiele wątpliwości. Atmosfera powszechnej nagonki, jaka została rozpętana w ostatnich latach na tle nadużyć seksualnych nie sprzyja rzetelnej i uczciwej ocenie faktów. I warto to brać pod uwagę przed wydawaniem pochopnych sądów. I nie chodzi o obronę gwałcicieli i pedofilów – jestem za surowym karaniem. Ale wyobraźcie sobie taką całkiem prawdopodobną sytuację – na podstawie działań jakiegoś psychologa wyznającego bzdurne teorie Freuda nagle się okazuje, że wasze małe dziecko lub wnuk podczas sugestywnej rozmowy w przedszkolu stwierdza fakt molestowania przez rodziców lub dziadków. I nie ma szans, żeby sprawę rzetelnie wyjaśnić, bo pseudonaukowe, psychologiczne teorie są powszechnie uznawane za prawdziwe! Myślicie, że przesadzam? Takich przypadków fałszywych oskarżeń i tragedii niewinnych ludzi było już mnóstwo. Możecie poczytać o takich faktach tutaj: LINK LINK

Bardzo istotny jest fakt, że nasza pamięć podlega także silnemu wpływowi środków masowego przekazu i mediów społecznościowych. Zwłaszcza media społecznościowe powodują, że „rozróżnienie między pamięcią publiczną a prywatną (…) zostało rozmyte do granic zaniku”. Media społecznościowe nie od dziś oskarża się o polaryzację poglądów społecznych. A ponad wszelką wątpliwość wspierają one wszystkie poglądy lewicowe i wizję historii oraz wizję świata promowaną przez lewicę. Konsekwencje takiego rozwoju wydarzeń są poważne – coraz szersze grupy społeczne budują swoją tożsamość o fałszywą wersję społecznej pamięci. Być może dlatego komunizm jest znowu w modzie?  

I jeszcze kilka ciekawostek, które mam nadzieję, zachęcą Was do przeczytania książki. 

– Nikt nie może mieć wiernych wspomnień z okresu niemowlęcego i wczesnego dzieciństwa. Terapie stosujące tak zwaną regresję to terapie, które wszczepiają nieprawdziwe wspomnienia. 

– Nasz pamięć „operacyjna”, krótkotrwała może przechowywać tylko około 4-5 elementów i to przez okres około 30 sekund. Nie możemy pracować wielozadaniowo – to popularny mit.

– Są skuteczne techniki pomagające polepszyć zdolność do zapamiętywania.

– Nie nauczysz się języka obcego podczas snu. Niestety. 

– Pomoc psychologiczna udzielana osobom po wydarzeniach kryzysowych (często o tym słychać w mediach po różnych wypadkach) najczęściej tylko pogarsza sytuację. Nie tylko nie jest potrzebna, ale wręcz szkodliwa. 

Krótka konkluzja po przeczytaniu książki – nie upieraj się, że jesteś czegoś z przeszłości całkowicie pewien. Pewne jest tylko to, że możesz się grubo mylić. I koniecznie przeczytajcie książkę „Oszustwa pamięci”!

Czas szamanów?

Psychoterapia bez makijażu

Jednym z większych problemów dzisiejszego świata jest pogarszająca się kondycja psychiczna społeczeństw. Depresja stale pnie się w górę na liście najpowszechniejszych chorób WHO i niedługo będzie na 1 miejscu LINK . W Polsce przerażające są statystyki samobójstw wśród dzieci i młodzieży – więcej młodych ludzi popełnia samobójstwo niż ginie w wypadkach samochodowych LINK LINK . Wśród dorosłych, zwłaszcza mężczyzn, nie jest lepiej. Jesteśmy na drugim miejscu w Europie pod względem ilości samobójców. Szacuje się, że 10% młodych ludzi wymaga specjalistycznej pomocy. Także wśród osób starszych coraz częściej można usłyszeć o korzystaniu z psychoterapii. Organizowane są więc kampanie medialne mające zachęcić ludzi do korzystania z psychoterapii. Zagadnienie jest bardzo poważne. Warto więc przyjrzeć mu się dokładniej. Nigdy nie wiadomo, czy w naszym otoczeniu nie znajdzie się osoba, która będzie potrzebowała pomocy psychoterapeutycznej. Psychoterapii przyjrzał się z bliska Tomasz Witkowski w swojej książce „Psychoterapia bez makijażu. Rozmowy o terapeutycznych niepowodzeniach” (Wydawnictwo „Bez maski”, Wrocław 2018). Książka składa się z serii wywiadów z osobami, które w wyniku terapii odniosły poważne szkody na zdrowiu. Po każdym wywiadzie umieszczony jest komentarz w formie rozmowy autora ze znaną w świecie psychiatrii lub psychoterapii osobą. Nie sposób przytoczyć wszystkich przykładów poruszonych w książce. Wspomnę tylko dwa z opisanych przypadków, które skomentowane zostały przez znanych profesorów: Jerzego Aleksandrowicza i Jacka Bombę. Pierwszy przypadek to historia psychoterapii szkoleniowej, której poddał się kandydat na psychoterapeutę. W wielu organizacjach skupiających psychoterapeutów przejście własnej psychoterapii jest obowiązkowe. Osoba ta, normalny i zdrowy człowiek, znający mechanizmy, którym był poddawany i sam pracujący w roli terapeuty, swoją psychoterapię szkoleniową zakończył próbą samobójczą. Uratowano mu życie, ale zniszczenia organizmu są tak wielkie, że do końca życia nie odzyska zdrowia. Drugi przypadek to terapia, której poddała się młoda osoba, raczej z zamiarem drobnej korekty swojego zachowania, bo wydawało się jej, że może to pomóc w karierze w znanej firmie konsultingowej. (Prof. J. Bomba określił w książce taką terapię mianem „psychoterapii kosmetycznej”). Efekt tej „kosmetyki” to 8 lat straconego życia w wyniku prawdziwych problemów, jakie terapia wywołała. I przekonanie, że psychoterapeuci są sektą, a psychologia to religia.  Inne przypadki są nie mniej bulwersujące. Przy czym, co warto dodać, psychoterapeuci w opisywanych przypadkach to ludzie dobrze wykształceni będący członkami stowarzyszeń terapeutów, w tym jeden z tytułem profesorskim.  Od razu narzuca się pytanie – czy terapie są badane pod kątem potencjalnej szkodliwości i czy korzystający z terapii są o możliwych skutkach informowani? Odpowiedź jest dla nieznających wcześniejszych publikacji Witkowskiego szokująca – praktycznie nikt nie bada terapii pod tym kątem. Nie tylko w Polsce, ale i na świecie nie ma rzetelnych badań na dużych próbach! I nikt nikogo o potencjalnych szkodliwych skutkach terapii nie informuje. Wiadomo za to na pewno z badań – przytaczanych przez Witkowskiego w trzytomowej serii „Zakazana psychologia” – że brak jest przekonujących i jednoznacznych dowodów na skuteczność większości rodzajów psychoterapii[i]. Udokumentowane pozytywne oddziaływanie mają na pewno terapie poznawczo-behawioralne (CBT). Wiemy, że wszystkie terapie oddziaływują na człowieka, ale efekty mogą być zupełnie inne od oczekiwanych, co pokazują drastyczne historie opisane w książce. Co na to znani profesorowie? Moją uwagę zwróciło kilka wątków w ich wypowiedziach, które są istotne do oceny psychoterapii i odpowiedzi na tylko na jedno z wielu rodzących się pytań: to nauka czy szamaństwo. Pozwolę sobie kilka wypowiedzi przytoczyć zaczynając od prof. Aleksandrowicza: „… rola doświadczenia życiowego i osobowość terapeuty jest niewątpliwa i chyba większa niż jego wiedza teoretyczna” (str. 59), „Psychoterapeuta musi doświadczyć własnego uczestniczenia w tym procesie…. Wątpię, by można było uzyskać tę wiedzę wyłącznie z książek. Zwłaszcza, że w doświadczeniu psychoterapii napotykamy na wiele zjawisk, których nie potrafimy nazwać.” (str. 60).  A w odpowiedzi na pytanie Witkowskiego czy psychoterapia jest bardziej religią czy nauką profesor odpowiada: „Psychoterapeuci różnie o niej mówią: że jest sztuką, techniką, umiejętnością, wyznaniem, także – chociaż rzadziej – że jest wiedzą naukową.” (str. 62). Na stronie 63 Aleksandrowicz mówi o pojęciach, jakimi się posługują psychoterapeuci: „Na uznawanie przez nich za prawdziwe różnych twierdzeń, a raczej mitów – na temat wglądu, przeniesienia, przymusu powtarzania, determinującego wpływu doświadczeń wczesnodziecięcych” i dodaje, że psychoterapeuci „w niewielkim stopniu korzystają z postępów wiedzy”. Na pytanie autora książki, o podobieństwo działań psychoterapeutów do działań szamanów profesor odpowiada: „Z całą pewnością ma pan rację, są tacy psychoterapeuci, nawet całe grupy czy „szkoły”, często zresztą nabierające charakteru sekt.” (str. 64)

Przejdźmy do drugiego profesora – Jacka Bomby – i kilku jego wypowiedzi. Pan profesor jest przekonany, i zgadzam się z nim całkowicie, że należy postrzegać „… nauki o człowieku, a więc socjologię i psychologię jako nauki o układach złożonych, w których redukcja nie jest dopuszczalna” i „Potraktowanie umysłu ludzkiego i relacji między ludźmi jako układów złożonych, nieredukowalnych dom układów prostych, niesie istotną konsekwencję. A mianowicie tę, że prawdy sprawdzalne w układach prostych są daleko niewystarczające” (str. 281). Na pewno profesor jest konsekwentny, bo chwilę później stwierdza: „… istotą psychoterapii nie jest wgląd intelektualny, a przepracowanie emocjonalne.” i „Lekarz psychoterapeuta powinien wiedzieć o tym, że znajduje się w sytuacji mało poznanej. Psychoterapeuta nie-lekarz, także”. Prof. Bomba uznaje wgląd za ważny (str. 282), w przeciwieństwie do prof. Aleksandrowicza, który umieścił go na liście mitów. Podobnie jest z pojęciami przeniesienia (str. 283) czy wyparcia (str. 284). Na przywołane przez Witkowskiego zarzuty o religijnym charakterze psychoterapii Bomba odpowiada, że nie jest specjalistą od teologii i dodaje: „Modlitwa jest istotnym elementem życia duchowego i może korzystnie wpływać na stan zdrowia, ale nie jest metodą leczenia.” (str. 294). Zgodzę się, że modlitwa nie jest metodą leczenia, ale niezdefiniowane i niemierzalne „przepracowanie emocjonalne” raczej też nie. Jeszcze jedno ciekawe sformułowanie profesora: „Wartość dbania o rozwój psychiczny (umysłowy, uczuciowy, duchowy) nie została odkryta teraz. Nie wiem jednak, czemu teraz mieliby być w modzie psychoterapeuci. A nie filozofowie i duszpasterze.” Hmm…

Z wypowiedzi obydwu profesorów jasno wynika, że psychoterapii nie można uznać za dziedzinę naukową w rozumieniu takim, jakie stosujemy do nauk przyrodniczych.  Bliżej jej niestety do szamaństwa, w którym osobowość terapeuty jest ważniejsza od jego wiedzy. Człowiek nie jest układem redukowalnym i nie da się zdefiniować i opisać procesów psychoterapeutycznych, bo spotykamy zjawiska, których nie potrafimy nazwać. Ale skoro nie potrafimy nazwać, to jak możemy skutecznie oddziaływać? I jak możemy nauczać rzeczy, których nie potrafimy nazwać? Rodzi się naturalne pytanie czy psychoterapeuci wiedzą co robią?  Po przeczytaniu książki „Psychoterapia bez makijażu” można być przekonanym, że większość psychoterapeutów raczej nie wie. Stosują swoją „sztukę”, nieopisywalne metody i autorskie podejścia kompletnie nieweryfikowalne empirycznie. I nie chcą mówić o szkodliwych aspektach psychoterapii. Z pewnością obydwaj cytowani profesorowie mają dobre intencje. Są też dobrze wykształceni, zaangażowani w pomoc ludziom, są „osobowościami” i mogą być dla wielu dobrymi terapeutami. Co jednak z przeciętnymi studentami psychologii, którzy często sami z sobą sobie poradzić nie mogą? Jaka jest więc ich motywacja do działania i na co będą zwracali uwagę?  

Problem jest poważny, bo dużo ludzi rzeczywiście cierpi i oczekuje pomocy. Kilka rad z książki, co robić, gdy mamy problemy. Pierwsza rada przytoczona za książką Raja Persauda „Pozostać przy zdrowych zmysłach. Jak nie stracić głowy w stresie współczesnego życia”.  Przed skorzystaniem z pomocy specjalisty należy zwrócić się do przyjaciół. W drugiej kolejności skorzystanie z grup samopomocowych. Jeśli to nie pomoże Persaud zachęca, aby „łukiem ominąć psychoterapeutów i pójść do lekarza psychiatry.” Z kolei rada byłego psychoterapeuty – jeden z wywiadów w książce to wywiad z nim – to zapytanie o współpracę psychoterapeuty z psychiatrą i możliwość wspierania się lekami.  Jak już musicie skorzystać z terapii to zainteresujcie się terapiami poznawczo-behawioralnymi CBT, a unikajcie pseudonaukowych terapii psychoanalitycznych i ich pochodnych wywodzących się z nurtów tak zwanej psychologii humanistycznej. 

I kolejna rada, którą można wywnioskować z treści książki – nie dajmy się zwariować. W książce pada mocne stwierdzenie, że większość ludzi korzystających z terapii nigdy nie powinna z niej korzystać. Psychologowie dzisiaj na wszystko mają opis w swojej klasyfikacji zaburzeń ICD-10 czy DSM-5. Jesteśmy tylko jeszcze niezdiagnozowani i też nas najchętniej skierowali by na terapię. 

A najlepiej sami przeczytajcie książkę Tomasza Witkowskiego. Poruszyłem tylko jeden, interesujący mnie wątek związany z irracjonalnością współczesnego świata. A w książce poruszonych jest wiele więcej ważnych dla chcących lub wręcz muszących skorzystać z psychoterapii. Przeczytajcie zanim sami albo ktoś z Waszych bliskich będzie myślał o skorzystaniu z terapii. I jak zwykle zachęcam do samodzielnego wyciągania wniosków. Unikajcie szamanów!

Jak nie macie czasu na przeczytanie książki, to posłuchajcie na YouTube Tomasza Witkowskiego 


[i] Ciekawe informacje można też znaleźć w książce „50 mitów psychologii popularnej” opisywanej wcześniej na tym blogu: nie ma znaczenie doświadczenie terapeuty, niewielki odsetek terapeutów stosuje ugruntowane empirycznie terapie, większość ludzi radzi sobie z traumą sama, a terapie tylko im szkodzą. To ostanie zdanie jest szczególnie ciekawie – jako kiepski żart można potraktować informację podaną ostatnio przez media. Po awarii w Warszawie, w wyniku której zginęło sześć psów policyjnych policjantów „otoczono opieką psychologiczną” (sic!) 

Pedagogika według poradników dla Bridget Jones

Psychopedagogiczne mity 2

W maju ubiegłego roku opisałem książkę „Psychopedagogiczne mity”. Autor, Tomasz Garstka, wydał niedawno razem ze współautorem, Andrzejem Śliwerskim kontynuację poprzedniej książki: „Psychopedagogiczne mity 2. Dlaczego warto pytać o dowody” (Wydawnictwo Wolters Kluwer, Warszawa 2019). Autorzy opisali kolejne, szkodliwe mity powszechnie spotykane w polskiej, szeroko rozumianej pedagogice i edukacji. Tym razem, oprócz przedstawienia mitów i pokazywania braku jakichkolwiek podstaw naukowych tych mitów, znacząca część książki poświęcona jest analizie przyczyn rozwoju pseudonaukowych teorii. Oraz, co gorzej, praktycznemu wdrażaniu ich w życie. Wymieńmy dla potencjalnych zainteresowanych pseudonaukowe metody, które opisali autorzy i skupmy się raczej na tej części książki, w której autorzy zastanawiają się nad tym, dlaczego pseduonaukowe mity mają się dobrze. Jeżeli spotkacie się z poniższymi określeniami, to włączcie swoją czujność i poczytajcie „Psychopedagogiczne mity 2”:

–  metoda Domana-Delcato,

– metoda wczesnodziecięcej nauki czytania „Cudowne dziecko” autorstwa Anety Czerskiej,

– Metoda Krakowska ® i Symultaniczno-Sekwencyjna Nauka Czytania®,

– neurofeedback w terapii.

– techniki projekcyjne, w tym w diagnozowaniu osobowości dzieci.

No i oczywiście jak zawsze NLP. 

Wróćmy jednak do najważniejszych tematów poruszanych w książce. Dlaczego pseudonauka tak się rozprzestrzenia? Dlaczego ludzie z tytułami naukowymi głoszą poglądy i proponują metody pseudonaukowe? Przywołam kilka wybranych myśli, które pokazują niebezpieczne tendencje niszczące społeczeństwa cywilizacji zachodniej poprzez niszczenie edukacji.

Pierwszą przyczyną jest „agonia wiedzy” polegająca na uznaniu, że każdy ma prawo do własnego zdania, a powoływanie się na wiedzę odbierane jest przez lewicowe środowiska jako „opresja” i pretensja do władzy. Autorzy przytaczają słowa Toma Nicholsa: „Odrzucenie pojęcia wiedzy i głoszenie z moralizatorską emfazą, że każdy ma prawo do własnego zdania, jest niemądre. Gorzej, jest to niebezpieczne. Agonia wiedzy nie jest odrzuceniem tylko jej samej, ale także sposobów, jakimi ją zdobywamy i jakimi uczymy się różnych rzeczy. Generalnie jest to odrzucenie nauki i racjonalizmu, który stanowi fundament cywilizacji Zachodu.”  Niemałą rolę w szerzeniu się antynaukowej wizji świata mają współcześni myśliciele spod znaku postmodernizmu i dekonstrukcjonizmu, którzy naukę traktują jako jeden z wielu możliwych „dyskursów” na temat świata. O części z nich była mowa w jednej z wcześniej opisywanych książek (LINK)

Agonia wiedzy połączona jest z drugą przyczyną – końcem ekspertów. Króluje wiedza potoczna, często pozyskiwana z internetu i o niskiej jakości. Króluje wiedza pseudonaukowa i każdy dzisiaj jest „ekspertem”. Dominujący głos w wielu sprawach mają dzisiaj niedouczeni celebryci. To oni decydują o tym, w co ludzie wierzą.  Intelektualne elity, godne wiary i ustanawiające standardy, zniknęły całkowicie. 
W takich warunkach działające naturalnie mechanizmy działania naszego umysłu i wpadanie w pułapki myślowe powoduje coraz bardziej irracjonalne myślenie i działania. A ponieważ nawet znajomość mechanizmów złudzeń poznawczych nie zabezpiecza nas przed uleganiem złudzeniom, ludzie z tytułami naukowymi zaczynają wspierać pseudonaukę (patrz na przykład choroba noblistów)

Ciekawym przypadkiem królowania pseudonauki jest psychologia, czyli jak mawiał śp. prof. Wolniewicz, religia współczesnej lewicy. Sporo o pseudonaukowym charakterze wielu teorii psychologicznych było w książkach Tomasza Witkowskiego „Zakazana psychologia”. W „Psychopedagogicznych mitach 2” autorzy przywołują wypowiedzi psychologa, prof. Wiesława Łukaszewskiego. Warto przytoczyć cały fragment:
„Wielu psychologów mając za złe „uczonym” (jak ich nazywają) epidemiczny i efemeryczny charakter psychologii naukowej odwraca się od nauki i poza nią poszukuje użytecznych społecznie ważkich idei. Alternatywą najczęściej wybieraną jest psychologia humanistyczna w jej różnych mutacjach. Jej właśnie hołdują ludzie rozczarowani do psychologii naukowej. Badacze – nie bez pewnego lekceważenia – nazywają zwolenników tej psychologii szamanami. Dawniej, przed kilku czy kilkunastu laty, można było dostrzec przejawy rywalizacji i licytacji idei „uczeni versus szamani”, obecnie to przeszło w stan trwałej izolacji. (…) psychologia humanistyczna przekształciła się w wyznanie wiary lub – szerzej to ujmując – w ideologię (…). Obecnie w praktyce społecznej pokutują rekomendacje psychologów humanistycznych, choć sama psychologia humanistyczna stanowi w najlepszym razie zaplecze kiepskich poradników psychologicznych adresowanych do Bridget Jones.”

Ta wypowiedź potwierdza religijny i ideologiczny charakter pseudonaukowej psychologii humanistycznej i głównie o nią opartej pedagogiki. Warto dodać, co też zauważają autorzy książki, że przytłaczająca większość naukowców na zachodnich uniwersytetach , w tym oczywiście wyznawców nowej religii psychologii humanistycznej, to osoby o lewicowych przekonaniach (patrz LINK ) . Lewicowe szamaństwo i lewicowe pseudonaukowe teorie, w tym te będące podstawą do obecnej rewolucji LGBT są głoszone przez wszystkie media głównego nurtu. W takiej atmosferze szamaństwa połączonego z lewicową chęcią do przebudowy świata i stworzenia nowego człowieka każda nowa teoria edukacyjna czy terapeutyczna przyjmowana jest z otwartymi rękoma. Rodzice przekonani o tym, że ich dziecko jest cudowne z radością wchodzą w program „Cudowne dziecko”. Jak gdzieś się pojawia słowo „neuro” to od razu większość jest przekonana o zaletach proponowanej metody. Magazyny i portale dla rodziców prezentują szamańskie treści jako naukowe. Na jednym z takich portali wszechobecni psychologowie odpowiadają na pytanie w rubryce „Pytania do lekarzy”! 

I mało kto chce przyjąć do wiadomości, że to wszystko z „zaplecza kiepskich poradników psychologicznych dla Bridget Jones.” Kiepskich, bo psychologia humanistyczna nie jest nauką i sprawdzonych, prawdziwych rad i rozwiązań dać nie może.

Książkę polecam wszystkim. Zainteresowanym rodzicom, którzy mogą się na co dzień spotkać z szamaństwem w edukacji ich dzieci. A każdemu przyda się zestaw informacji niezwykle przydatnych do krytycznej analizy własnych przekonań i poglądów. Nikt nie jest wolny od ograniczeń naszego umysłu. 

Psychologiczne bzdury mają się dobrze, ale czy to dobrze dla nas?

Zakazana psychologia III

            Dokładnie rok temu opublikowałem wpis poświęcony dwóm tomom książki Tomasza Witkowskiego „Zakazana psychologia”. W roku 2019 autor wydał kolejny, trzeci tom „Zakazanej psychologii” (Wydawnictwo „Bez Maski”, Wrocław 2019). Tom pierwszy opublikowany był w roku 2009 czyli ponad dziesięć lat temu. Zdawałoby się, że mocne dowody Witkowskiego na nierzetelność i pseudonaukowość znaczącej części tego, co znamy jako psychologię, powinna doprowadzić w ciągu tych dziesięciu lat do istotnych zmian i wyrugowania bzdur z obiegu – zarówno na uniwersytetach, jak i w tak zwanej psychologii popularnej znanej z mnożących się jak grzyby po deszczu poradników psychologicznych. Nic z tego. Bzdury mają się dobrze, a nawet lepiej niż kiedyś. I wydaje się, że nikt z odpowiedzialnych za ten stan rzeczy, w tym przede wszystkim osoby z profesorskimi tytułami, nie jest zainteresowany prawdą i rzetelną nauką. 

Nie sposób odnieść się do wszystkich wątków poruszonych w książce. Wszystkie są ważne i mają bezpośrednie bądź pośredni wpływ na nasze codzienne życie. Opiszę dokładniej tylko jeden z bulwersujących, a fundamentalnych tematów poruszonych przez Tomasza Witkowskiego. W poprzednich tomach „Zakazanej psychologii” autor opisywał przypadki sfałszowania wyników badań psychologicznych oraz wątpliwe podstawy metodologiczne większości eksperymentów psychologicznych, w tym powszechny brak replikowalności większości badań. Ten wątek jest też mocno obecny w trzecim tomie. Od 2009 roku ujawniono niesłychanie dużo nowych fałszerstw w nauce, w tym w psychologii. Zakwestionowano też dwa kluczowe dla psychologii społecznej eksperymenty – eksperyment Stanleya Milgrama i chyba jeszcze bardziej znany przeprowadzony przez Philipa Zimbardo Stanfordzki eksperyment więzienny. Obydwa te eksperymenty mają gigantyczny wpływ na naszą kulturę, modele wychowawcze i praktykę w wielu dziedzinach życia. Odniesienia do tych eksperymentów i wniosków z nich wypływających można znaleźć w publikacjach poświęconych socjologii, zarządzaniu w biznesie czy pedagogice. Bezpośrednie nawiązania można odnaleźć w literaturze i filmach kształtujących u czytelników i widzów obraz świata.  W opisach na okładkach polskiego wydania książki S.Milgrama „Posłuszeństwo wobec autorytetu” można przeczytać wypowiedzi znanych osób w stylu: „Bardzo ważny wkład w naszą wiedzę o ludzkim zachowaniu” (Jerome S. Bruner z New York University) czy „Eksperymenty Milgrama o posłuszeństwie uczyniły nas bardziej świadomymi niebezpieczeństwa, jakie niesie za sobą bezkrytyczne podporządkowanie się autorytetom” (Peter Singer). 
Eksperyment Zimbardo, pokrewny do eksperymentu Milgrama, dał ponoć dowód na to, że odgrywanie ról społecznych może wpływać na kształtowanie się osobowości jednostki, w tym jej zmiany na gorsze. Do opisu tego zjawiska Zimbardo wprowadził do powszechnego obiegu pojęcie efektu Lucyfera

Eksperymenty te przeprowadzone w latach 60-tych (Milgram) i w 1971 (Zimbardo) zaprojektowane i przeprowadzone były w czasie bardzo żywych pytań o przyczyny morderczych i okrutnych zachowań ludzi podczas II wojny światowej. Był to też czas lewicowej rewolucji na uniwersytetach w USA i Europie Zachodniej. Tryumfy święcili (i niestety dalej święcą)  marksistowscy myśliciele ze szkoły frankfurckiej, którzy przyczyn wszelkiego zła upatrują w strukturach społecznych. W szczególności istotny jest tu Theodor Adorno, którego wydana w 1950 roku publikacja „Osobowość autorytarna”, oparta o ideologię marksistowską oraz pseudonaukowe tezy Freuda, stała się biblią dla lewicy i dzisiaj na co dzień można spotkać się z jego tezami w wypowiedziach lewicowych polityków (Myślę, że większość z lewicowych polityków nawet nie wie, na kogo się powołuje. Od Adorno też wywodzi się powszechne, bezmyślne używanie słów „faszyzm” i „faszysta” bez żadnego związku z ich właściwym znaczeniem – zobacz Osobowość autorytarna i skala F).

W takiej atmosferze opublikowanie wyników badań eksperymentalnych potwierdzających lewicowe tezy, przyjęte zostało z dużym aplauzem. Przez ponad 50 lat bazowano na tych eksperymentach tworząc nowe teorie psychologiczne i zmieniając stosownie do tych pomysłów modele społeczne we wszelkich dziedzinach życia. Stanley Milgram zmarł w 1984 roku, ale żyjący do dzisiaj Philip Zimbardo zrobił oszałamiającą karierę i stał się ogólnoświatowym autorytetem (zobacz nota w Wikipedii). Jest też częstym gościem w Polsce, a jego wypowiedzi często goszczą na łamach prasy. Dzisiaj wiadomo już, że obydwa eksperymenty nie spełniały wymagań niezbędnych dla eksperymentu naukowego, a uzyskane wyniki nie są zgodne z prawdą. I Milgram i Zimbardo de facto dokonali fałszerstwa.Link 1 Link 2 Link 3 . Wypadałoby więc zmienić wszystko to, co na bazie tych teorii wprowadzono w życie. Od podręczników psychologii poczynając. Czy tak się stanie? Na pewno nie. Sam autor pisze w tekście umieszczonym na obwolucie książki: „Dziś, 10 lat po ukazaniu się pierwszego tomu mojej trylogii, oddając czytelnikom trzeci tom, wiem, że to mission impossible, bo my, ludzie, jesteśmy bardziej produktywni w tworzeniu płycizn niż natura”. W edukacji zakorzenione są bzdurne teorie od lat i nie ma żadnej siły, żeby zmienić nawet to, co jest w sposób oczywisty kłamstwem. W psychologii społecznej na bazie tych dwóch fałszywych eksperymentów nadbudowano kolejne piętra piramidalnej bzdury. I zbyt wielu ludzi żyje dobrze z publikacji i rozwoju tych bzdur. Skoro dwa kluczowe dla psychologii społecznej oraz  innych tak zwanych „nauk społecznych” eksperymenty, okazały się oszustwami, to co należy myśleć o całej masie innych pomysłów psychologów wdrażanych każdego dnia poza wszelką kontrolą? 

Co należy robić w sytuacji, jak to określił Witkowski, mission impossible? Należy moim zdaniem propagować prawdę i liczyć na to, że te ziarna prawdy kiedyś zakiełkują. Trzeba też uświadamiać wszystkim, że większa część wprowadzanych przez lewicę na całym świecie zmian we wszelkich dziedzinach życia oparta jest na fałszu! I opisane powyżej dwa eksperymenty to jeden z dobrych dowodów.

Warto przeczytać książkę Tomasza Witkowskiego. Po to, żeby mieć pojęcie, co w psychologii jest wartościowe i naukowo potwierdzone, a co jest modną i często bardzo niebezpieczną bzdurą. I pamiętajmy też o ostrzeżeniu, które sformułował psycholog, doktor nauk, autor „Zakazanej psychologii” Tomasz Witkowski:„Strzeżcie się psychologów i psychoterapeutów”

Stracone pokolenia?

iGen

Często zdarza mi się widzieć rodziców lub dziadków zachwyconych sprawnością, z jaką małe dziecko posługuje się smartfonem. Widok młodych ludzi wpatrzonych w swoje telefony jest dzisiaj czymś powszechnym. Często pary siedzące ze sobą w kawiarni wpatrzone są nie w siebie, ale każde patrzy w ekran swojego smartfona informując za pomocą mediów społecznościowych, co właśnie robią. Jaki wpływ ma to powszechne uzależnienie do smartfonów i mediów społecznościowych na młodych ludzi i całe społeczeństwo? Tematem tym zajęła się Jean M. Twenge w książce „iGen. Dlaczego dzieciaki dorastające w sieci są mniej zbuntowane, bardziej tolerancyjne, mniej szczęśliwe – i zupełnie nieprzygotowane do dorosłości*.  *i co to oznacza dla nas wszystkich” (Wydawnictwo Smak Słowa. Sopot 2019). Autorka, profesor psychologii na Uniwersytecie Stanowym w San Diego już w tytule książki daje odpowiedź, jakie skutki dla pokolenia iGen czyli pokolenia Internetu i mediów społecznościowych, daje korzystanie z najnowszych technologii. Zanim opiszę kilka z nich najpierw obszerny cytat z ostatniego rozdziału książki „Zrozumieć – i ocalić – iGen”, w którym autorka proponuje rodzicom działania radykalnie ograniczające możliwość korzystania przez dzieci i młodzież z sieci i mediów społecznościowych:
„Jeśli takie ograniczenia wydają się Wam przedpotopowe, pomyślcie o tym: wielu dyrektorów generalnych firm technologicznych rygorystycznie reguluje swoim dzieciom korzystanie z technologii. Pod koniec 2010 roku Nick Bilton, dziennikarz „New York Timesa”, zapytał Steve’a Jobsa, współtwórcę Apple’a, czy jego dzieci pokochały iPada, a w odpowiedzi usłyszał: „Jeszcze z niego nie korzystały”. „W domu ograniczamy dzieciom dostęp do technologii”. Bilton był wstrząśnięty, potem odkrył jednak, że wielu specjalistów w zakresie technologii – od współtwórcy Twittera po dawnego redaktora magazynu „Wired” – również ogranicza swoim dzieciom czas, jaki wolno im spędzić przed ekranem. A zatem ludzie, którzy kochają technologię – i zarabiają w ten sposób na życie – pilnują, żeby ich dzieci nie korzystały z nich za dużo. Jak to ujął Adam Alter w swojej książce Irresistible („Nie do odparcia”): „To jakby ludzie wytwarzający produkty technologiczne przestrzegali zasady handlu narkotykami: nie bierz tego, co sam sprzedajesz.” (Polecam wywiad z najlepszym obecnie, moim zdaniem, polskim autorem powieści science fiction Jackiem Dukajem LINK ;- jak wychowują swoje dzieci ludzie tworzący najnowsze technologie w Dolinie Krzemowej  od 10:35 min)   

Co takiego wiedzą technologiczni guru? Pokazuje to w swojej książce autorka. Analizę zmian w zachowaniach młodych ludzi oparła o mające już kilkudziesięcioletnią historię badania dokonywane corocznie na bardzo dużym odsetku populacji młodych Amerykanów. Dane z tych badań dostępne są w czterech dużych bazach danych. Pokolenie iGen zidentyfikowała na podstawie istotnych zmian w zachowaniach, które pojawiły się wraz wprowadzeniem na rynek smartfonów oraz mediów społecznościowych. Przyjrzyjmy się kilku istotnym danym.

Pierwsza, bardzo niepokojąca tendencja, widoczna także w Polsce[1], to szybko wzrastający odsetek młodych ludzi cierpiących na depresję i wzrastająca liczba samobójstw. Ten poważny kryzys zdrowia psychicznego kontrastuje mocno z uśmiechniętymi minami na Snapchacie, Instagramie czy Facebooku. Autorka opisuje wiele czynników na to wpływających. Co jest moim zdaniem istotne – w Polsce dyskusja o problemie depresji wśród młodzieży najczęściej kończy się postulatem znaczącego zwiększenia liczby psychologów w szkołach. Wiele artykułów na ten temat przeczytałem i najmniej pisze się o przyczynach, które należy usunąć. (Warto posłuchać rozmowy z Jonathanem Haidtem o przyczynach problemów LINK ; z polskim tłumaczeniem wersja skrócona LINK)

Drugi widoczny trend to zwiększona niedojrzałość młodych ludzi i niechęć do podejmowania życia na własny rachunek. Młodzi ludzie są coraz bardziej uzależnieni od rodziców, także po zakończeniu nauki. Wbrew powszechnie panującej opinii nie są też więcej obciążeni zajęciami szkolnymi lub studiami – na naukę, zajęcia dodatkowe czy pracę zarobkową poświęcają coraz mniej czasu. Studenci amerykańscy chcą, żeby uczelnia traktowała ich jak dzieci, a nie jak dorosłych. Dzieciństwo uważają za najlepszy stan i są przerażeni, że będą musieli dorosnąć.  I jasno, wyraźnie to artykułują! Nie dziwi więc wzrastający odsetek dorosłych ludzi ciągle mieszkających u rodziców. 

Mam wrażenie, że tak samo jest w Polsce.  Coraz częściej też młodzi Polacy nie chcą dorosnąć. Co się stało, że teraz jest taki problem? Twenge jasno pokazuje, co teraz robią młodzi ludzie i dlaczego nie mają czasu: „W wypadku pokolenia o nazwie iGen odpowiedź jest prosta: wystarczy popatrzeć na smartfony w rękach jego przedstawicieli.” 

            Kolejny problem to wirtualność życia – jesteśmy razem ze sobą, ale nie osobiście. Widoczne zerwanie więzi społecznych – a człowiek kształtuje się w kontakcie z innym człowiekiem – widoczne jest na każdym kroku. Młodzi ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać. Także w Polsce na przerwach lekcyjnych pod ścianami stoją młodzi ludzie wpatrzeni w ekrany swoich smartfonów. Częsty jest widok młodych par siedzących przy stoliku w kawiarni – każde wpatrzone w ekran swojego telefonu, żeby być na bieżąco w mediach społecznościowych. A co pokazują wyraźnie badania? Im więcej czasu przed ekranem, tym większe poczucie nieszczęścia. Cytując Twenge: „Im więcej badani korzystali z Facebooka, tym niższy był ich poziom zdrowia psychicznego i zadowolenia z życia podczas kolejnej oceny.” 

Niechęć do odpowiedzialności i dorosłości, nieumiejętność budowy relacji w realnym życiu powoduje, że zdaniem przedstawicieli pokolenia iGen utrzymywanie stosunków z innymi ludźmi jest wyczerpujące. Budowanie związku z drugą osobą, także seksualnego nie jest najważniejsze.  „dla iGen ważniejsze są: koncentracja na sobie i wyścig do ekonomicznego, a zatem seks i związku „odciągają uwagę”. Pokolenie iGen ma serwisy porno i przyjmuje zasadę: „Nie ma związku, nie ma problemu.” Nie dziwi więc, że małżeństwa nie są dzisiaj w modzie. A będzie jeszcze gorzej.

            Pokolenie iGen ma jedną, bardzo niepokojącą moim zdaniem, cechę. To pokolenie ludzi bojących się wszystkiego. To wraz z tym pokoleniem na amerykańskich uniwersytetach pojawiły się „strefy bezpieczeństwa”, w których studenci mogą się schronić, gdy czyjaś wypowiedź ich uraziła lub wywołała dyskomfort! Ci młodzi ludzie nie chcą poznawać innych niż ich własne poglądów uważając, że to dla nich zagrożenie. Popierają cenzurę i ograniczenie wolności. Coraz więcej tematów jest zakazanych – na amerykańskich i europejskich uniwersytetach coraz częściej nie można swobodnie prezentować wyników badań naukowych, bo mogą kogoś obrazić! Prawda nie jest dzisiaj w cenie. To paranoiczne podejście, mocno wspierane przez lewicę, rozszerza się zagrażając fundamentom demokracji. (Zobacz ciekawy wykład LINK).

            W całej książce Twenge analizuje powiązania pomiędzy poszczególnymi efektami korzystania ze smartfonów, Internetu i mediów społecznościowych. Mniej szczęścia, bo gorsze związki międzyludzkie. Gorsze związki, bo duże zaangażowanie w budowanie wirtualnego życia. Depresje wywołane mechanizmami fałszywej oceny i samooceny w mediach społecznościowych. Jednego zjawiska nie powiązała z innymi. Pokolenia iGen jest mniej religijne. Chociaż autorka przyznaje, że ludzie religijni są bardziej szczęśliwi, to w żaden sposób nie chce powiązać spadku religijności z depresjami, samobójstwami i kryzysem zdrowia psychicznego. Takie powiązanie nie mieście się w zakresie jej lewicowego myślenia. 

            Książkę gorąco polecam. Warto ją polecać przyszłym i obecnym rodzicom. Skorzystanie z rad Jean M. Twenge może uchronić wasze dzieci od poważnych problemów w przyszłości. 


[1] https://www.focus.pl/artykul/samobojstwa-nieletnich-polska-na-drugim-miejscu-w-europie

O wyciąganiu wniosków.

Inteligencja_Geografia_myślenia

W dzisiejszych czasach większość decyzji dotyczących społeczeństwa podejmowanych przez różne władze motywowana jest wynikami badań naukowych. Najczęściej z dziedziny tak zwanych nauk społecznych. Przyjrzyjmy się więc dwóm ciekawym tematom – inteligencji oraz różnicami w myśleniu w różnych kulturach – i zobaczymy, jakie wnioski z nich wyciągnięto. Obydwa tematy opisane zostały przez znanego amerykańskiego psychologa społecznego Richarda E. Nisbetta w wydanych przez wydawnictwo „Smak słowa” z Sopotu książkach „Inteligencja. Sposoby oddziaływania na IQ.” (Sopot 2010) i „Geografia myślenia. Dlaczego ludzie Wschodu i Zachodu myślą inaczej.” (Sopot 2015). Najpierw kilka ciekawych informacji o inteligencji zawartych w pierwszej książce. Tematem wiodącym poruszanym przez autora są różne poglądy na źródła inteligencji – czy jest uwarunkowana genetycznie czy społecznie i kulturowo. Większość naukowców twierdzi, że inteligencja jest uwarunkowana genetycznie. Nisbett stara się za chyba wszelką cenę dowieść, że inteligencja jest w bardzo znaczącym stopniu uwarunkowana społecznie i kulturowo. Z mojego osobistego punktu widzenia nie ma w zasadzie znaczenia, która z tych teorii jest prawdziwa. Ważne jest tylko ustalenie, jak jest naprawdę. Napisałem „w zasadzie”, bo może i lepiej byłoby, gdyby autor „Inteligencji” miał rację i można by było podnieść IQ u każdego. Tym bardziej, że poziom IQ młodych osób jest statystycznie bardzo dobrym wyznacznikiem ich przyszłych osiągnięć życiowych i przychodów finansowych. Im wyższe IQ, tym wyższa pozycja i zarobki. Jednak po przeczytaniu książki i zapoznaniu się z zawarta w niej argumentacją mam poważne wątpliwości czy uwarunkowania społeczno-kulturowe są aż tak istotne – Nisbett każdą wątpliwość, która nie potwierdza jego przekonań zdecydowanie odrzuca, a wątpliwości dotyczące tezy przeciwnej powiększa do rangi dowodu. Z treści książki jasno wynika, że ma to podłoże w chęci zmiany i dopasowania świata do poglądów autora oraz lewicowych recept na powszechne szczęście. Stanowisko dalekie od naukowej rzetelności. Ale załóżmy, że Nisbett ma rację i zgódźmy się z poglądem o dużym społeczno-kulturowym uwarunkowaniu inteligencji. Według tej teorii dzięki stworzeniu odpowiednich warunków rozwoju dla dzieci w przeciągu życia kilku pokoleń możemy oczekiwać znaczącego podniesienia IQ w grupach, w których obecnie wykonywane badania wykazują IQ znacząco poniżej średniej dla danej rasy lub klasy społecznej. Szczególne istotne jest to w zakresie zmniejszania różnic pomiędzy rasą białą i czarną. Zgodnie z danymi podanymi w książce czarni mieszkańcy USA mają znacząco niższe IQ (biali – 100, czarni – 85-90). Średnie IQ dla czarnych mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej to 70-75. Dane te oznaczają jednoznacznie, że szanse na sukces zawodowy i społeczny osób czarnych są znacząco niższe. Dla zobrazowania szczegółów: armia amerykańska nie przyjmuje osób o IQ niższym niż 83, bo nie nadają się do służby w wojsku (zobacz LINK_1 LINK_2). Tego kryterium, IQ większego niż 83, nie spełnia zdecydowana większość mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej! Zaś IQ na poziomie wyższym od średniego dla mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej ma aż 98% białych.

Przekonanie Nisbetta o istotnym społeczno-kulturowym uwarunkowaniu inteligencji zaburzają trochę Żydzi aszkenazyjscy. Średnie IQ dla tej grupy to 110-115, czyli znacząco wyższe od ludzi rasy białej i żółtej (żółci mają wyższe IQ od białych o parę punktów). Tłumaczy to dobrze dużą nadreprezentację ludzi o korzeniach żydowskich w gronie laureatów nagrody Nobla. Nisbett przywołuje kilka wyjaśnień faktu zdecydowanie wyższego IQ Żydów aszkenazyjskich – ich wielowiekową kulturą „ludzi księgi” czy też uwarunkowaniami historycznymi. Jest jednak mały problem – w tej samej kulturze żyją Żydzi sefardyjscy czy Żydzi orientalni, a ich fenomen znacznie wyższego IQ nie dotyczy. I wyjaśnienia tego faktu są raczej mało przekonujące. 

Druga z ciekawych książek Nisbetta to „Geografia myślenia”. Autor skupia się głównie na porównaniu przebiegu procesów myślowych u ludzi Zachodu i Wschodu. Przy czym Wschód to głównie Chiny, Japonia i Korea. Brak odniesień do innych kręgów cywilizacyjnych i kulturowych jest jednym z największych mankamentów pracy Nisbetta. Ale nawet z tego ograniczonego porównania można się dowiedzieć, jak mocno różnią się sposoby postrzegania świata, czasu i historii oraz miejsca i roli człowieka w społeczeństwie. Różnice te często powodują, że osoby ze Wschodu i Zachodu nie mogą się właściwie porozumieć. Zupełnie inaczej postrzegają procesy społeczne i zmiany wywołane przez nowe technologie oraz ich wpływ na pojedyncze osoby. Przyczyny tych różnic upatrywane są między innymi w różnych strukturach języków, którymi się posługują ludzie Zachodu i Wschodu oraz bardzo różnych, historycznie ukształtowanych kulturach. Tak czy inaczej, Europejczyk po wyjeździe do Chin nie ma szans stać się Chińczykiem.

A jaki wniosek można wyciągnąć z tych lektur? Od lat lewicowe elity przekonują nas o wspaniałości budowy nowego, multikulturalnego społeczeństwa. Od 2015 Unia Europejska prowadzi proimigracyjną politykę przekonując nas o szybkiej i bezbolesnej integracji przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Nikt z polityków UE nie chce słuchać, że projekty integracji tureckich gastarbeiterów w Niemczech spaliły na panewce. Łatwo to wytłumaczyć uwzględniając fakty podane w „Geografii myślenia”.   Biorą z kolei pod uwagę informacje podane przez Richarda Nisbetta w „Inteligencji” należy dodatkowo uwzględnić problemy wynikające z niższego IQ czarnych imigrantów, co skutkuje trudnościami w przygotowaniu ich do pracy w nowoczesnych społeczeństwach wymagających coraz wyższych kwalifikacji. Nawet przychylając się do niepewnej tezy o społeczno-kulturowym uwarunkowaniu inteligencji trzeba pokoleń na rozwiązanie tego problemu. Czy ktokolwiek bierze to pod uwagę? Czy ktokolwiek z Was słyszał w mediach o temacie różnic w inteligencji pomiędzy rasami i istotnie różniących się sposobach myślenia ludzi z różnych kultur? Mówienie dzisiaj o faktach pokazujących różnice w inteligencji pomiędzy rasami ludzkimi jest określane mianem rasizmu[1]. Co ciekawe prawdziwie rasistowska polityka – czyli traktowanie ludzi różnie w zależności od ich rasy – prowadzona na przykład przez amerykańskie uniwersytety lewica nazywa „akcją afirmacyjną”[2]. Taka lewicowa, politycznie poprawna nowomowa. A próba powiedzenia, jakie są fakty kończy się cenzurą (zobacz LINK). Podejście narzucane dzisiaj przez dominujące na świecie lewicowe rządy i media to tak naprawdę odrzucanie diagnozy prawdziwych przyczyn problemów. A przez to stosowane metody niewątpliwie potrzebnej pomocy dla ubogich krajów Afryki są nieskuteczne i nie dają właściwych rezultatów. Masowo napływający imigranci nie staną się Europejczykami, a będą tworzyć subspołeczeństwa i subkultury rozsadzające Europę. Dodając do tego islam, który jest dominującą religią imigrantów otrzymujemy worek nierozwiązywalnych problemów. 

Polecam obydwie książki Richarda E. Nisbetta. Przeczytajcie i wypracujcie swoje własne zdanie. 


[1]Polecam porównanie różnic w opisie hasła „Race and intelligence” i „Rasa a inteligencja” w Wikipedii. Redaktorzy polskojęzycznej wersji są bardziej „postępowi” i nie ma miejsca na dane testów z USA nie pasujące do lewicowej ideologii, które znajdziecie w wersji angielskiej. Dużo za to o efekcie Flynna (wzrost inteligencji w ostatnich kilkudziesięciu latach w krajach zachodnich), ale bez wspomnienia, że obserwuje się ostatnio odwrotny efekt Flynna (zobacz LINK). 

[2]Na wielu amerykańskich uniwersytetach Azjaci są dyskryminowani (zobacz LINK), a czarni mają przywileje. Związane jest to z oficjalną akcją afirmatywną w USA. 

Nowoczesna edukacja?

Psychopedagogiczne mity

            Od wielu lat w Polsce reformuje się edukację pod hasłem „nowoczesna i przyjazna uczniom szkoła”. A tymczasem badania efektywności nauczania robione od lat pokazują ciągły spadek poziomu edukacji. Nie trzeba nawet specjalnie czytać wyników badań – wystarczy porozmawiać z pracodawcami, wielu z których bez ogródek mówi o tym, że absolwenci szkół z roku na rok są coraz głupsi. Coraz gorzej jest też z dyscypliną w szkole. Agresja jest na porządku dziennym[1]

Jak to więc jest z edukacją i dlaczego nowoczesne metody nauki i wychowania jakoś nie dają pożądanych rezultatów. Częściową odpowiedź na to pytanie można znaleźć w książce Tomasza Garstki „Psychopedagogiczne mity. Jak zachować naukowy sceptycyzm w edukacji i wychowaniu” wydanej w roku 2016 przez wydawnictwo Wolters Kluwer. Autor jest członkiem Klubu Sceptyków Polskich i ma spore doświadczenie zawodowe w dziedzinie edukacji i szkoleń nauczycieli. W książce przeanalizował szereg modnych metod nauczania i to, jak jest w edukacji stosowana perspektywa naukowa. Na kilka z istotnych informacji zawartych w tej książce chciałbym zwrócić uwagę. 
Pierwszą informację, która może zadziwić to to, że dopiero w roku 2009 pojawiły się postulaty stworzenia pedagogiki opartej na dowodach! Do dzisiaj więc praktycznie wszystkie teorie nauczania to pedagogika nie oparta o żadne dowody. Krótko mówiąc dotychczasowa pedagogika nie spełnia kryteriów naukowości i znane teorie pedagogiczne, w tym te, które są wprowadzane w ramach „nowoczesnej szkoły”, nie mają podstaw naukowych. Więcej wartości mają więc chyba wielowiekowe doświadczenia, od Platona począwszy niż modne pomysły. Jakie to pseudonaukowe pomysły funkcjonujące w polskich szkołach opisuje Tomasz Garstka? Oto lista niektórych omawianych pseudonaukowych metod, z którymi możecie się zetknąć w polskich szkołach: kinezjologia edukacyjna, NLP czyli Neuro-Lingwistyczne Programowanie, Integracja Sensoryczna, neurodydaktyka, piramida uczenia Dale’a, style uczenia, inteligencje wielorakie czy wzmacnianie samooceny ucznia (psychologia własnej wartości).

Przeglądnąłem ofertę lokalnej poradni psychologiczno-pedagogicznej i oczywiście są tam oferowane działania z powyższej listy. Przeglądnąłem parę księgarni internetowych i możecie w działach dla nauczycieli znaleźć pozycje opisujące metody wymienione wyżej. Pseudonauka jest obecna wszędzie. 

Wspomniałem na początku o agresji w szkole. Według jednego z pseudonaukowych mitów pedagogicznych omawianych w książce należy budować poczucie własnej wartości u uczniów. Ma to być lekarstwo na sukces życiowy, a zgodnie z tym mitem osoby o niskim poczuciu własnej wartości są bardziej agresywne. A co na to wyniki badań naukowych? Otóż badania wykazują „brak związku między poczuciem własnej wartości a ocenami w szkole i osiągnięciami zawodowymi dorosłych”.  Jest raczej odwrotnie – to dobre wyniki w szkole są po części odpowiedzialne za wysokie poczucie wartości. Wysiłki, by podwyższyć samoocenę uczniów, nie wpływają na polepszenie osiągnięć edukacyjnych, a czasem mogą przynosić odwrotne skutki. Według mitu dzieci o niskim poczuciu własnej wartości są agresywne. A tymczasem: „Dowiedziono czegoś przeciwnego: to dzieci o wysokim poczuciu własnej wartości są częściej bardziej agresywne i bardziej narcystyczne.” No to może mamy jakąś odpowiedź skąd wzrastająca agresja w szkołach? 

Warto zapoznać się ze wszystkimi mitami opisanymi w książce. Trzeba mieć jednak świadomość, że Tomasz Garstka pokazuje tylko czubek góry lodowej.  Zaznacza w swojej książce problem dużo poważniejszy, ale opisuje go bardzo skrótowo. Mam na myśli wchodzące szeroką falą do szkół motywowane ideologią lewicową i oparte o postmodernizm i marksizm teorie. Mam tu na myśli między innymi pedagogikę krytyczną i antypedagogikę, która rujnuje umysły młodych ludzi. Wchodzi też do szkół i poradni psychologiczno-pedagogicznych odrzucona przez naukową psychologię post-freudowska psychoanaliza. Dotyka ona szczególnie dzieci, które podlegają terapii. A co ma do powiedzenia o dziecku w szkole psychoanaliza? Pozwolę sobie przywołać wypowiedź Hanny Segal cytowaną w książce: „Dla wielu dzieci budynek szkoły stanowi symboliczne ciało matki, podczas gdy nauczyciel wewnątrz symbolizuje ojca. Z tego punktu widzenie cała aktywność szkolna może być doznawana jako penetrowanie ciała matki, a sama nauka nabierać symbolicznego znaczenia: na przykład liczby i litery będą podówczas reprezentować genitalia, z literą „l” symbolicznie przedstawiającą męskie genitalia oraz literą „o” reprezentującą żeńskie; podobnie grupy dwóch liter lub liczb mogą reprezentować stosunek seksualny”. Ciekaw jestem, czy przeciętni nauczyciele szczerze zaangażowani w swoją pracę i poznający na szkoleniach różne „nowoczesne” metody wiedzą, o jaki fundament są one oparte. 

            Jaka będzie polska edukacja w przyszłości? Moim zdaniem jeszcze gorsza niż dzisiaj. Pomimo ukazywania w takich książkach jak „Psychopedagogiczne mity” bzdur i pseudonaukowości różnych „nowoczesnych” metod edukacji i wychowania mają się one dobrze, wspierane są przez MEN i coraz bardziej agresywną lewicę, w tym na uniwersytetach. I nikomu nie przeszkadza pseudonaukowość, bo dla lewicy postmodernistycznej to zaleta. Zdaniem zbyt wielu mających wpływ na system edukacji szkoła nie ma dawać wiedzy, a ma budować poczucie własnej wartości – może być fałszywe –  i tworzyć z uczniów bojowników o marksistowską sprawiedliwość społeczną. A bojownicy nie muszę dużo wiedzieć, mają realizować rozkazy. 

Gorąco zachęcam do lektury!


[1]Ostatni akt agresji to zabicie kolegi przez 15-latka w dniu 10 maja 2019 r. w szkole w Marysinie Wawerskim.

„Zakazana psychologia” czyli o bzdurach opanowujących świat ciąg dalszy.

Zakazana psychologia

Psychologiczne bzdury opanowujące świat, a w tym przypadku Polskę, śledzi od lat psycholog dr Tomasz Witkowski. Wydał kilka książek, z których chyba najbardziej znana to dwutomowa publikacja „Zakazana psychologia”. Pierwszy tom ma znaczący podtytuł „Pomiędzy nauką a szarlatanerią”. W ramach swojej walki o naukową i bezpieczną dla ludzi psychologię demaskuje bzdury i szarlatanerię wspierane przez ludzi z naukowymi tytułami. Tomasz Witkowski jest autorem polskiej wersji prowokacji Sokala, którą przypomniałem w jeden z pierwszych recenzji książek. W wersji Witkowskiego prowokacja polegała na wysłaniu artykułu do redakcji najpopularniejszego polskiego popularnego magazynu psychologicznego „Charaktery” pełnego bzdur, ale napisanego na modłę naukową. Oczywiście te bzdury zostały opublikowane, a redakcja wręcz zachęcała do rozwijania tematu. O szczegółach warto poczytać na blogu Tomasza Witkowskiego.

W dwóch tomach „Zakazanej psychologii” autor rzetelnie i w oparciu o udokumentowane źródła pokazuje, jak modne, pseudonaukowe bzdury wpływają na nasze życie. I co ważniejsze pokazuje funkcjonujący w środowisku naukowym mechanizm, bardzo niebezpieczny, który powoduje, że w nauce mogą funkcjonować pseudonaukowe hipotezy i teorie. A co gorsza, te pseudonaukowe teorie są traktowane jako pewne i zweryfikowane oraz stanowią podstawę do budowania w oparciu o nie nowych teorii. W ten sposób powstają piramidalne bzdury. I wygląda na to, że takich przypadków, nie tylko w psychologii, jest bardzo dużo. Warto mieć świadomość istnienia takich zjawisk i że nie zawsze to co jest przedstawiane jako naukowe jest naukowym naprawdę. Tym bardziej warto o tym wiedzieć, ponieważ część tych bzdurnych pomysłów jest wdrażana w życie i wywiera nas bezpośredni, często znaczący wpływ.  

Wracając do psychologii warto wymienić, w uzupełnieniu do przykładów już przytoczonych przy okazji recenzji „50 mitów psychologii popularnej”, co Witkowski wymienił w swojej książce jako pseudonaukowe, a funkcjonuje w powszechnej świadomości i praktyce na co dzień. Pierwszym ważnym tematem jest demistyfikacja postaci Zygmunta Freuda i wartości jego prac. Prac, które wywarły i wciąż wywierają znaczący wpływ na społeczeństwo, a które są najczęściej pseudonauką lub zwykłą szarlatanerią. Ponieważ tej postaci warto się przyjrzeć dokładniej przy innej okazji zacytuję tylko opinię Witkowskiego: „Nikt, kto podchodzi poważnie do nauki, nie traktuje już serio psychoanalizy …”. Czy aby na pewno tak jest? 

Kolejny ciekawy temat to ciągle modne i popularne programowanie neurolingwistyczne, czyli NLP. Na kursy NLP można natknąć się wszędzie. W księgarniach mnóstwo książek o NLP. Większość tak zwanych trenerów rozwoju osobistego przyznaje się do praktykowania tej metody. To, że jest to pseudonaukowa bzdura nie przeszkadza w jej reklamowaniu, powstawaniu organizacji ją promujących i wmawianiu ludziom, że jest to skuteczna droga do zmiany. Jak rozmawiacie z osobami oferującymi Wam pomoc w rozwiązywaniu osobistych problemów, sprawdźcie czy nie są to „czarodzieje” NLP. Szkoda Waszego czasu i pieniędzy. 

Pseudonauka jest obecna w każdej dziedzinie życia. Ale dla mnie przerażające jest to, że pseudonaukowe metody stosuje się w wychowaniu dzieci. Co nie pozostanie bez skutków dla przyszłych pokoleń. Jedną z pseudonaukowych metod, z którą dzieci spotykają się od przedszkola jest kinezjologia edukacyjna Paula Dennisona. Co ciekawe ta pseudonauka ma wsparcie Ministerstwa Edukacji Narodowej i innych znaczących instytucji z obszaru edukacji. To, że cała seria poważnych publikacji jasno określa kinezjologię edukacyjną jako pseudonaukę i wskazuje brak jakichkolwiek dowodów na skuteczność jej działania nie przeszkadza tym instytucjom na jej wspieranie. Takie podejście MEN do pseudonauki powoduje, że w edukacji pseudonaukowych bzdur stosuje się dużo więcej, z pedagogiką krytyczną na czele. Skutki już zaczynają być widoczne, a będzie jeszcze gorzej.

Sporo miejsca w swojej książce poświęcił autor roli psychologów jako biegłych w procesach sądowych. Zebrany materiał jest szokujący i wystarczający do natychmiastowego, znacznego ograniczenia roli psychologów, o ile nie do całkowitego pozbycia się ich z sal sądowych. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a psychologów wszędzie coraz więcej. Na pewno nie ku naszemu pożytkowi. 

Gorąco zachęcam do przeczytania „Zakazanej psychologii” Tomasza Witkowskiego. Warto też oglądnąć jego wykłady na YouTube:

Bzdury opanowują świat

50 mitów psychologii

      W recenzji książki „House of Cards. Psychologia i psychoterapia zbudowane na micie” poruszyłem istotny moim zdaniem temat małej wiarygodności tak zwanych nauk społecznych. Jedną z tych nauk, szczególnie mnie interesującą, jest psychologia. Zainteresowanie to sięga mojej pierwszej lektury „Wstępu do psychoanalizy” Freuda w 1982 roku. Dlaczego uważam, że warto się psychologią interesować? Z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze jest to jakaś forma poznania i możliwości poprawy samego siebie. Po drugie psychologia, zwłaszcza w czasach dzisiejszych, wywiera wielki wpływ na nasze codzienne życie. Przyjrzyjmy się tym razem temu drugiemu powodowi mojego zainteresowania psychologią. Czy naprawdę psychologia wywiera na nas tak wielki i codzienny wpływ? Moim zdaniem tak. Nasze dzieci wychowywane są według zaleceń psychologów. Kształtujemy w ten sposób przyszłość społeczeństw. Nasze codzienne decyzje i wybory często opieramy na wskazaniach wszechobecnych doradców-psychologów. W każdej telewizji w celu wyjaśniania sytuacji trudnych w życiu jednostki lub społeczeństwa możemy spotkać tabuny psychologów gotowych wyjaśnić wszystko i udzielić bezcennych rad. Kioski z gazetami są pełne różnych wyspecjalizowanych periodyków poświęconych psychologii, a w każdej popularnej gazecie są kąciki porad. W naprawdę trudnych dla wielu osób sytuacjach o ich losach decydują psychologowie – o przyznaniu opieki nad dzieckiem po rozwodzie czy tez o pozbawieniu praw rodzicielskich, o stwierdzeniu skłonności do popełnienia przestępstwa i wynikającym z tego wyroku sądu czy też ocenie przydatności do zawodu. Siła oddziaływania psychologów jest bardzo wielka, nawet jak z tego nie zdajemy sobie sprawy. Spróbujmy się przyglądnąć powszechnie uznanym za niepodważalne i funkcjonującym w świadomości społecznej na równi z prawami fizyki stwierdzeniom z dziedziny psychologii. Zapewne każdy z nas zna poniższe sformułowania:
– okresowi dojrzewania nieodłącznie towarzyszą poważne zawirowania psychiczne,
– kryzys wieku średniego to powszechna przypadłość,
– hipnoza pozwala dotrzeć do wypartych wspomnień,
– ludzie zazwyczaj wypierają wspomnienia o traumatycznych przeżyciach,
lepiej wyładować złość, niż ją w sobie tłumić,
– niskie poczucie własnej wartości to główna przyczyna problemów psychicznych,
– większość osób molestowanych seksualnie w dzieciństwie cierpi później na poważne zaburzenia osobowości,
– osoby wychowywane w rodzinach alkoholików mają problemy określane jako zespół DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików – „kreatywni” psychologowie temat rozwinęli i dzisiaj już mówi się o DDD – Dorosłe Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych, przy czym co jest dysfunkcją decydują arbitralnie sami).

     To tylko niewielka cześć sformułowań, z którymi każdy z nas na pewno nie raz miał okazję się zetknąć. Biorąc pod uwagę tak zwany zdrowy rozsądek wydaje się być oczywiste, że dziecko wychowane w złych warunkach i molestowane będzie miało w dorosłym życiu poważne problemy wynikające z doświadczeń z dzieciństwa. Tak samo każdy z nas tak często słyszał w różnych filmach o wypieraniu złych doświadczeń, że uważamy to za coś w zasadzie oczywistego. Podobnie dziesiątki filmów mówiących o buncie nastolatków czy kryzysie wieku średniego spowodowały, że nikt nawet nie kwestionuje istnienia takich zjawisk.
A jaka jest jedna wspólna cecha wszystkich wymienionych wyżej i istniejących w powszechnej świadomości stwierdzeń psychologów? Otóż z naukowego punktu widzenia wszystkie powyższe stwierdzenia to bzdury.
Z tym i szeregiem innych mitów psychologii popularnej możecie się zapoznać w książce „50 wielkich mitów psychologii popularnej. Półprawdy, ćwierćprawdy i kompletne bzdury” wydanej przez Wydawnictwo CiS w 2017 roku. Autorzy – Scott O. Lilinfeld. Steven Jay Lynn, John Ruscio i Barry L. Bernstein,to amerykańscy profesorowie psychologii, którzy widząc niesłychanie duży wpływ psychologii, zwłaszcza jej popularnej wersji istniejącej w medialnym świecie, napisali książkę pokazującą co jest, a co nie jest prawdziwe. Dzięki temu po zapoznaniu się z ich pracą każdy z czytelników ma dobre podstawy do uniknięcia podjęcia złych decyzji opartych o natrętnie szerzoną nieprawdę. Część z opisywanych przez nich tematów jest mocno niepoprawna politycznie. Stwierdzenie, że molestowanie nie powoduje u większości dzieci żadnych problemów w ich dorosłym życiu w dzisiejszych czasach jest traktowane jako wsparcie pedofilii. Warto o tym poczytać i o tym, jak Kongres Stanów Zjednoczonych przegłosował jednogłośnie, że wyniki, że wyniki badań naukowych są nieprawdziwe. To pokazuje jak irracjonalny jest współczesny świat – głosowaniu poddaje się wyniki naukowych badań! Nic dziwnego, że potem można przegłosować wszystkie inne bzdury rodem z lewicowych ideologii.

     Książka, którą każdy powinien dla dobra własnego i bliskich przeczytać, żeby skutecznie oddzielać ziarno od plew. Zwłaszcza, że lista półprawd, ćwierćprawd i kompletnych bzdur, z którymi spotkamy się na co dzień obejmuje poza tytułowymi pięćdziesięcioma co najmniej 100 (!) innych pozycji. Czytajcie i polecajcie innym!