fałszywy obraz

Pedagogika według poradników dla Bridget Jones

Psychopedagogiczne mity 2

W maju ubiegłego roku opisałem książkę „Psychopedagogiczne mity”. Autor, Tomasz Garstka, wydał niedawno razem ze współautorem, Andrzejem Śliwerskim kontynuację poprzedniej książki: „Psychopedagogiczne mity 2. Dlaczego warto pytać o dowody” (Wydawnictwo Wolters Kluwer, Warszawa 2019). Autorzy opisali kolejne, szkodliwe mity powszechnie spotykane w polskiej, szeroko rozumianej pedagogice i edukacji. Tym razem, oprócz przedstawienia mitów i pokazywania braku jakichkolwiek podstaw naukowych tych mitów, znacząca część książki poświęcona jest analizie przyczyn rozwoju pseudonaukowych teorii. Oraz, co gorzej, praktycznemu wdrażaniu ich w życie. Wymieńmy dla potencjalnych zainteresowanych pseudonaukowe metody, które opisali autorzy i skupmy się raczej na tej części książki, w której autorzy zastanawiają się nad tym, dlaczego pseduonaukowe mity mają się dobrze. Jeżeli spotkacie się z poniższymi określeniami, to włączcie swoją czujność i poczytajcie „Psychopedagogiczne mity 2”:

–  metoda Domana-Delcato,

– metoda wczesnodziecięcej nauki czytania „Cudowne dziecko” autorstwa Anety Czerskiej,

– Metoda Krakowska ® i Symultaniczno-Sekwencyjna Nauka Czytania®,

– neurofeedback w terapii.

– techniki projekcyjne, w tym w diagnozowaniu osobowości dzieci.

No i oczywiście jak zawsze NLP. 

Wróćmy jednak do najważniejszych tematów poruszanych w książce. Dlaczego pseudonauka tak się rozprzestrzenia? Dlaczego ludzie z tytułami naukowymi głoszą poglądy i proponują metody pseudonaukowe? Przywołam kilka wybranych myśli, które pokazują niebezpieczne tendencje niszczące społeczeństwa cywilizacji zachodniej poprzez niszczenie edukacji.

Pierwszą przyczyną jest „agonia wiedzy” polegająca na uznaniu, że każdy ma prawo do własnego zdania, a powoływanie się na wiedzę odbierane jest przez lewicowe środowiska jako „opresja” i pretensja do władzy. Autorzy przytaczają słowa Toma Nicholsa: „Odrzucenie pojęcia wiedzy i głoszenie z moralizatorską emfazą, że każdy ma prawo do własnego zdania, jest niemądre. Gorzej, jest to niebezpieczne. Agonia wiedzy nie jest odrzuceniem tylko jej samej, ale także sposobów, jakimi ją zdobywamy i jakimi uczymy się różnych rzeczy. Generalnie jest to odrzucenie nauki i racjonalizmu, który stanowi fundament cywilizacji Zachodu.”  Niemałą rolę w szerzeniu się antynaukowej wizji świata mają współcześni myśliciele spod znaku postmodernizmu i dekonstrukcjonizmu, którzy naukę traktują jako jeden z wielu możliwych „dyskursów” na temat świata. O części z nich była mowa w jednej z wcześniej opisywanych książek (LINK)

Agonia wiedzy połączona jest z drugą przyczyną – końcem ekspertów. Króluje wiedza potoczna, często pozyskiwana z internetu i o niskiej jakości. Króluje wiedza pseudonaukowa i każdy dzisiaj jest „ekspertem”. Dominujący głos w wielu sprawach mają dzisiaj niedouczeni celebryci. To oni decydują o tym, w co ludzie wierzą.  Intelektualne elity, godne wiary i ustanawiające standardy, zniknęły całkowicie. 
W takich warunkach działające naturalnie mechanizmy działania naszego umysłu i wpadanie w pułapki myślowe powoduje coraz bardziej irracjonalne myślenie i działania. A ponieważ nawet znajomość mechanizmów złudzeń poznawczych nie zabezpiecza nas przed uleganiem złudzeniom, ludzie z tytułami naukowymi zaczynają wspierać pseudonaukę (patrz na przykład choroba noblistów)

Ciekawym przypadkiem królowania pseudonauki jest psychologia, czyli jak mawiał śp. prof. Wolniewicz, religia współczesnej lewicy. Sporo o pseudonaukowym charakterze wielu teorii psychologicznych było w książkach Tomasza Witkowskiego „Zakazana psychologia”. W „Psychopedagogicznych mitach 2” autorzy przywołują wypowiedzi psychologa, prof. Wiesława Łukaszewskiego. Warto przytoczyć cały fragment:
„Wielu psychologów mając za złe „uczonym” (jak ich nazywają) epidemiczny i efemeryczny charakter psychologii naukowej odwraca się od nauki i poza nią poszukuje użytecznych społecznie ważkich idei. Alternatywą najczęściej wybieraną jest psychologia humanistyczna w jej różnych mutacjach. Jej właśnie hołdują ludzie rozczarowani do psychologii naukowej. Badacze – nie bez pewnego lekceważenia – nazywają zwolenników tej psychologii szamanami. Dawniej, przed kilku czy kilkunastu laty, można było dostrzec przejawy rywalizacji i licytacji idei „uczeni versus szamani”, obecnie to przeszło w stan trwałej izolacji. (…) psychologia humanistyczna przekształciła się w wyznanie wiary lub – szerzej to ujmując – w ideologię (…). Obecnie w praktyce społecznej pokutują rekomendacje psychologów humanistycznych, choć sama psychologia humanistyczna stanowi w najlepszym razie zaplecze kiepskich poradników psychologicznych adresowanych do Bridget Jones.”

Ta wypowiedź potwierdza religijny i ideologiczny charakter pseudonaukowej psychologii humanistycznej i głównie o nią opartej pedagogiki. Warto dodać, co też zauważają autorzy książki, że przytłaczająca większość naukowców na zachodnich uniwersytetach , w tym oczywiście wyznawców nowej religii psychologii humanistycznej, to osoby o lewicowych przekonaniach (patrz LINK ) . Lewicowe szamaństwo i lewicowe pseudonaukowe teorie, w tym te będące podstawą do obecnej rewolucji LGBT są głoszone przez wszystkie media głównego nurtu. W takiej atmosferze szamaństwa połączonego z lewicową chęcią do przebudowy świata i stworzenia nowego człowieka każda nowa teoria edukacyjna czy terapeutyczna przyjmowana jest z otwartymi rękoma. Rodzice przekonani o tym, że ich dziecko jest cudowne z radością wchodzą w program „Cudowne dziecko”. Jak gdzieś się pojawia słowo „neuro” to od razu większość jest przekonana o zaletach proponowanej metody. Magazyny i portale dla rodziców prezentują szamańskie treści jako naukowe. Na jednym z takich portali wszechobecni psychologowie odpowiadają na pytanie w rubryce „Pytania do lekarzy”! 

I mało kto chce przyjąć do wiadomości, że to wszystko z „zaplecza kiepskich poradników psychologicznych dla Bridget Jones.” Kiepskich, bo psychologia humanistyczna nie jest nauką i sprawdzonych, prawdziwych rad i rozwiązań dać nie może.

Książkę polecam wszystkim. Zainteresowanym rodzicom, którzy mogą się na co dzień spotkać z szamaństwem w edukacji ich dzieci. A każdemu przyda się zestaw informacji niezwykle przydatnych do krytycznej analizy własnych przekonań i poglądów. Nikt nie jest wolny od ograniczeń naszego umysłu. 

Dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak źle?

Factfulness

            Na świecie jest coraz gorzej! Przeludnienie jest coraz większe i zabraknie zasobów naturalnych i żywności! W większości krajów świata zwiększa się skala ubóstwa, kobiety w wielu krajach nie mają dostępu do edukacji, rośnie przestępczość, w biedniejszych krajach jest zastraszająca śmiertelność wśród dzieci. Znikają na zawsze gatunki zwierząt znajdujące się na liście gatunków zagrożonych. I do tego wszystkiego postępujące zmiany klimatyczne były i są przyczyną niespotykanych dotąd pożarów lasów! Słowem – hiperkatastrofy, zwłaszcza ekologiczne, stoją u progu. Jaką wspólną cechę mają wszystkie powyższe przekonania? Wszystkie są nieprawdziwe. W oparciu o dostępne powszechnie dane statystyczne obala większość z nich Hans Rosling w książce „Factfullness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą” wydanej w 2018 roku przez poznańskie wydawnictwo Media Rodzina. Autor był znanym szwedzkim lekarzem i miał za sobą lata pracy w krajach Afryki, był doradcą WHO i UNICEF, a w swojej pracy naukowej skupiał się na problematyce zdrowia publicznego. Impulsem do napisania omawianej książki było uświadomienie sobie przez niego powszechnie panującej ignorancji w sprawach kluczowych dla właściwego postrzegania świata. I to ignorancji obejmującej wszystkie grupy społeczne i zawodowe. Jeżeli laureaci nagrody Nobla czy politycy decydujący o losach świata uzyskują uzyskują wyniki dużo gorsze od szympansa dokonującego przypadkowego wyboru odpowiedzi, to rzeczywiście jest się czym martwić. Przyjrzyjmy się kilku nośnym hasłom, które funkcjonują w powszechnej świadomości i stanowią często jedyne uzasadnienie dla działań różnych ekologów i obrońców „Matki Ziemi” przed rakiem – tak bowiem bardzo często określają człowieka lewicowi ekolodzy.

Pierwszym i często słyszanym mitem jest przekonanie o przeludnieniu i katastrofie demograficznej. Na Ziemi żyje dzisiaj około 8 miliardów ludzi. Przyrost liczby ludności w XX wieku był niesamowity, a do roku 2100 przybędzie według prognoz kolejne 4 miliardy ludzi. Co dalej? Nic. To koniec wzrostu. 12 miliardów to maksimum, jakie ludzkość może osiągnąć. Po tym okresie nastąpi według jednych prognoz stabilizacja, według kolejnych spadek do około 9 mld i dopiero przy tym poziomie pojawi się stan równowagi. Co w tych prognozach jest ciekawego i dlaczego są one mocno wiarygodne? Otóż cały prognozowany przyrost liczny ludzi będzie miał praktycznie jedną przyczynę – wydłużanie przeciętnej długości życia. Liczba dzieci na świecie już się ustabilizowała od wielu lat na poziomie trochę poniżej 2 mld. Jeżeli nie nastąpi prognozowany wzrost średniej długości życia to nie będzie nawet prognozowanych 12 mld. To naprawdę koniec wzrostu. Pomimo tego hasło przeludnienia funkcjonuje w powszechnej świadomości i jedynie kilka do kilkanastu procent respondentów na całym świecie udziela poprawnej odpowiedzi. 

Przywołajmy kilka kolejnych fałszywych przekonań powszechnie uznawanych za prawdziwe i oczywiste.
Rosnące ubóstwo na świecie. Większość ludzi nie wie, że w tylko w ostatnich 20 latach liczba ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie zmniejszyła się o połowę, a średnia długość życia wynosi 72 lata! Klęski żywiołowe, tak chętnie pokazywane w telewizji, powodują dzisiaj około 45 razy mniej ofiar niż w połowie XX wieku! I to pomimo znacząco większej gęstości zaludnienia. Często epatowani jesteśmy widokiem umierających i wymierających gatunków zwierząt. Słynnym przykładem jest schorowany niedźwiedź polarny stojący na topiącej się krze – takie zdjęcie często jest publikowane jako dowód na skutki ocieplenia klimatu. Tymczasem populacja niedźwiedzi polarnych w ostatnich latach wzrosła. Podobnie jak umieszczonych na liście gatunków zagrożonych wyginięciem tygrysów, nosorożców czarnych czy pand wielkich. Analogicznie jest z fałszywymi przekonaniami na tematy społeczne. Na przykład wbrew powszechnemu przekonaniu nie tylko w krajach rozwiniętych dziewczynki nie uczęszczają do szkół rzadziej i dużo krócej niż chłopcy. Do edukacji jest praktycznie równy dostęp niezależnie od płci na całym świecie. Tak można by tu przykłady mnożyć, ale lepiej wejść na stronę fundacji Gapminder ( Test Gapminder ) i sprawdzić samemu, jak wypadniecie w teście. Zachęcam. 

Przyjrzyjmy się też tematom nie opisanym w książce, a obecnym dzisiaj na co dzień w mediach. Powszechnie przedstawia się jako wielką i niespotykaną dotychczas klęskę pożary w Australii. W zeszłym roku analogicznie przedstawiano pożary w Brazylii. Oczywiście według mediów i lewicowych ekologów przyczyną jest globalne ocieplenie na skutek zwiększania poziomu CO2 w atmosferze. A jak wyglądają fakty? W trwających wciąż pożarach w Australii zniszczeniu uległo około 10 mln hektarów lasów. Takie pożary nie są nowością w historii Australii, a w latach 1974-75 spaleniu uległo ponad 110 mln hektarów! Pożary te są oczywiście wielkim problemem i dla wielu ludzi wielką tragedią i w żadnym wypadku nie należy ich lekceważyć. Należy jednak oddzielić prawdę od propagandy. Wiadomości podawane przez główne media są mocno przekłamane zgodnie z polityczną linią „religii globalnego ocieplenia” (patrz [Link1] [Link2] ). Warto przeczytać też o zeszłorocznych pożarach w Brazylii, które ogłaszane były jako „zniszczenie płuc Ziemi”, a były jednymi z mniejszych w ostatnich 20 latach (przeczytaj [Link]).

A jakie wnioski można wyciągnąć z przedstawionych powyżej danych? Powszechnie i w sposób dosyć trwały większość ludzi na świecie ma kompletnie fałszywy obraz rzeczywistości. Hans Rosling pyta się: ”W jaki   sposób decydenci i politycy mogą rozwiązywać światowe problemy, skoro opierają się na błędnych faktach?” Zauważając wagę problemu stara się wyjaśnić, dlaczego ci, którzy mają dostęp do prawidłowych danych też podają błędne odpowiedzi. Wyjaśnienia szuka w naszej ludzkiej naturze i ułomnościach naszego myślenia. I pewnie trochę racji w tym ma. Każdy z nas ulega różnym pułapkom myślowym i uproszczeniom w myśleniu. Może jednak prawda jest bardziej skomplikowana? Skrajnie lewicowa Alexandria Ocasio-Cortez reprezentująca Nowy Jork z ramienia Partii Demokratycznej w Kongresie USA, w jednej ze swoich wypowiedzi powiedziała: „Czy wy sądziliście, że to naprawdę chodzi o klimat? Tu chodzi o przebudowę całej gospodarki”. I ta wypowiedź dobrze uzasadnia, dlaczego fakty nie są ani brane pod uwagę, ani propagowane należycie w społeczeństwie przez lewicowych polityków, dominujących na światowej scenie politycznej. Rewolucjonistów nie interesują fakty, a prawda jest dla nich najczęściej niewygodna – ich interesuje przebudowa świata za każdą cenę. Ludzie zajęci urojonymi problemami i nie mający prawdziwego oglądu rzeczywistości nie będą zwracali uwagi na faktyczne zmiany, które ich dotkną w sferze społecznej i ograniczą radykalnie ich wolność. Oczywiście, jak zwykle przy lewicowych pomysłach, nasza wolność będzie ograniczona dla naszego dobra, bez pytania nas o zdanie. 

Polecam przeczytanie książki Hansa Roslinga i wyciągnięcie własnych wniosków. Jeżeli nie macie czasu na czytanie, to gorąco rekomenduję wysłuchanie Tomasza Wróblewskiego poruszającego analogiczny temat na kanale YouTube „Wolność w remoncie”. [Link1] [Link2]. Warto wiedzieć, jak jest naprawdę. Oraz warto wyrobić sobie nawyk krytycznego myślenia!

Stracone pokolenia?

iGen

Często zdarza mi się widzieć rodziców lub dziadków zachwyconych sprawnością, z jaką małe dziecko posługuje się smartfonem. Widok młodych ludzi wpatrzonych w swoje telefony jest dzisiaj czymś powszechnym. Często pary siedzące ze sobą w kawiarni wpatrzone są nie w siebie, ale każde patrzy w ekran swojego smartfona informując za pomocą mediów społecznościowych, co właśnie robią. Jaki wpływ ma to powszechne uzależnienie do smartfonów i mediów społecznościowych na młodych ludzi i całe społeczeństwo? Tematem tym zajęła się Jean M. Twenge w książce „iGen. Dlaczego dzieciaki dorastające w sieci są mniej zbuntowane, bardziej tolerancyjne, mniej szczęśliwe – i zupełnie nieprzygotowane do dorosłości*.  *i co to oznacza dla nas wszystkich” (Wydawnictwo Smak Słowa. Sopot 2019). Autorka, profesor psychologii na Uniwersytecie Stanowym w San Diego już w tytule książki daje odpowiedź, jakie skutki dla pokolenia iGen czyli pokolenia Internetu i mediów społecznościowych, daje korzystanie z najnowszych technologii. Zanim opiszę kilka z nich najpierw obszerny cytat z ostatniego rozdziału książki „Zrozumieć – i ocalić – iGen”, w którym autorka proponuje rodzicom działania radykalnie ograniczające możliwość korzystania przez dzieci i młodzież z sieci i mediów społecznościowych:
„Jeśli takie ograniczenia wydają się Wam przedpotopowe, pomyślcie o tym: wielu dyrektorów generalnych firm technologicznych rygorystycznie reguluje swoim dzieciom korzystanie z technologii. Pod koniec 2010 roku Nick Bilton, dziennikarz „New York Timesa”, zapytał Steve’a Jobsa, współtwórcę Apple’a, czy jego dzieci pokochały iPada, a w odpowiedzi usłyszał: „Jeszcze z niego nie korzystały”. „W domu ograniczamy dzieciom dostęp do technologii”. Bilton był wstrząśnięty, potem odkrył jednak, że wielu specjalistów w zakresie technologii – od współtwórcy Twittera po dawnego redaktora magazynu „Wired” – również ogranicza swoim dzieciom czas, jaki wolno im spędzić przed ekranem. A zatem ludzie, którzy kochają technologię – i zarabiają w ten sposób na życie – pilnują, żeby ich dzieci nie korzystały z nich za dużo. Jak to ujął Adam Alter w swojej książce Irresistible („Nie do odparcia”): „To jakby ludzie wytwarzający produkty technologiczne przestrzegali zasady handlu narkotykami: nie bierz tego, co sam sprzedajesz.” (Polecam wywiad z najlepszym obecnie, moim zdaniem, polskim autorem powieści science fiction Jackiem Dukajem LINK ;- jak wychowują swoje dzieci ludzie tworzący najnowsze technologie w Dolinie Krzemowej  od 10:35 min)   

Co takiego wiedzą technologiczni guru? Pokazuje to w swojej książce autorka. Analizę zmian w zachowaniach młodych ludzi oparła o mające już kilkudziesięcioletnią historię badania dokonywane corocznie na bardzo dużym odsetku populacji młodych Amerykanów. Dane z tych badań dostępne są w czterech dużych bazach danych. Pokolenie iGen zidentyfikowała na podstawie istotnych zmian w zachowaniach, które pojawiły się wraz wprowadzeniem na rynek smartfonów oraz mediów społecznościowych. Przyjrzyjmy się kilku istotnym danym.

Pierwsza, bardzo niepokojąca tendencja, widoczna także w Polsce[1], to szybko wzrastający odsetek młodych ludzi cierpiących na depresję i wzrastająca liczba samobójstw. Ten poważny kryzys zdrowia psychicznego kontrastuje mocno z uśmiechniętymi minami na Snapchacie, Instagramie czy Facebooku. Autorka opisuje wiele czynników na to wpływających. Co jest moim zdaniem istotne – w Polsce dyskusja o problemie depresji wśród młodzieży najczęściej kończy się postulatem znaczącego zwiększenia liczby psychologów w szkołach. Wiele artykułów na ten temat przeczytałem i najmniej pisze się o przyczynach, które należy usunąć. (Warto posłuchać rozmowy z Jonathanem Haidtem o przyczynach problemów LINK ; z polskim tłumaczeniem wersja skrócona LINK)

Drugi widoczny trend to zwiększona niedojrzałość młodych ludzi i niechęć do podejmowania życia na własny rachunek. Młodzi ludzie są coraz bardziej uzależnieni od rodziców, także po zakończeniu nauki. Wbrew powszechnie panującej opinii nie są też więcej obciążeni zajęciami szkolnymi lub studiami – na naukę, zajęcia dodatkowe czy pracę zarobkową poświęcają coraz mniej czasu. Studenci amerykańscy chcą, żeby uczelnia traktowała ich jak dzieci, a nie jak dorosłych. Dzieciństwo uważają za najlepszy stan i są przerażeni, że będą musieli dorosnąć.  I jasno, wyraźnie to artykułują! Nie dziwi więc wzrastający odsetek dorosłych ludzi ciągle mieszkających u rodziców. 

Mam wrażenie, że tak samo jest w Polsce.  Coraz częściej też młodzi Polacy nie chcą dorosnąć. Co się stało, że teraz jest taki problem? Twenge jasno pokazuje, co teraz robią młodzi ludzie i dlaczego nie mają czasu: „W wypadku pokolenia o nazwie iGen odpowiedź jest prosta: wystarczy popatrzeć na smartfony w rękach jego przedstawicieli.” 

            Kolejny problem to wirtualność życia – jesteśmy razem ze sobą, ale nie osobiście. Widoczne zerwanie więzi społecznych – a człowiek kształtuje się w kontakcie z innym człowiekiem – widoczne jest na każdym kroku. Młodzi ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać. Także w Polsce na przerwach lekcyjnych pod ścianami stoją młodzi ludzie wpatrzeni w ekrany swoich smartfonów. Częsty jest widok młodych par siedzących przy stoliku w kawiarni – każde wpatrzone w ekran swojego telefonu, żeby być na bieżąco w mediach społecznościowych. A co pokazują wyraźnie badania? Im więcej czasu przed ekranem, tym większe poczucie nieszczęścia. Cytując Twenge: „Im więcej badani korzystali z Facebooka, tym niższy był ich poziom zdrowia psychicznego i zadowolenia z życia podczas kolejnej oceny.” 

Niechęć do odpowiedzialności i dorosłości, nieumiejętność budowy relacji w realnym życiu powoduje, że zdaniem przedstawicieli pokolenia iGen utrzymywanie stosunków z innymi ludźmi jest wyczerpujące. Budowanie związku z drugą osobą, także seksualnego nie jest najważniejsze.  „dla iGen ważniejsze są: koncentracja na sobie i wyścig do ekonomicznego, a zatem seks i związku „odciągają uwagę”. Pokolenie iGen ma serwisy porno i przyjmuje zasadę: „Nie ma związku, nie ma problemu.” Nie dziwi więc, że małżeństwa nie są dzisiaj w modzie. A będzie jeszcze gorzej.

            Pokolenie iGen ma jedną, bardzo niepokojącą moim zdaniem, cechę. To pokolenie ludzi bojących się wszystkiego. To wraz z tym pokoleniem na amerykańskich uniwersytetach pojawiły się „strefy bezpieczeństwa”, w których studenci mogą się schronić, gdy czyjaś wypowiedź ich uraziła lub wywołała dyskomfort! Ci młodzi ludzie nie chcą poznawać innych niż ich własne poglądów uważając, że to dla nich zagrożenie. Popierają cenzurę i ograniczenie wolności. Coraz więcej tematów jest zakazanych – na amerykańskich i europejskich uniwersytetach coraz częściej nie można swobodnie prezentować wyników badań naukowych, bo mogą kogoś obrazić! Prawda nie jest dzisiaj w cenie. To paranoiczne podejście, mocno wspierane przez lewicę, rozszerza się zagrażając fundamentom demokracji. (Zobacz ciekawy wykład LINK).

            W całej książce Twenge analizuje powiązania pomiędzy poszczególnymi efektami korzystania ze smartfonów, Internetu i mediów społecznościowych. Mniej szczęścia, bo gorsze związki międzyludzkie. Gorsze związki, bo duże zaangażowanie w budowanie wirtualnego życia. Depresje wywołane mechanizmami fałszywej oceny i samooceny w mediach społecznościowych. Jednego zjawiska nie powiązała z innymi. Pokolenia iGen jest mniej religijne. Chociaż autorka przyznaje, że ludzie religijni są bardziej szczęśliwi, to w żaden sposób nie chce powiązać spadku religijności z depresjami, samobójstwami i kryzysem zdrowia psychicznego. Takie powiązanie nie mieście się w zakresie jej lewicowego myślenia. 

            Książkę gorąco polecam. Warto ją polecać przyszłym i obecnym rodzicom. Skorzystanie z rad Jean M. Twenge może uchronić wasze dzieci od poważnych problemów w przyszłości. 


[1] https://www.focus.pl/artykul/samobojstwa-nieletnich-polska-na-drugim-miejscu-w-europie

O wyciąganiu wniosków.

Inteligencja_Geografia_myślenia

W dzisiejszych czasach większość decyzji dotyczących społeczeństwa podejmowanych przez różne władze motywowana jest wynikami badań naukowych. Najczęściej z dziedziny tak zwanych nauk społecznych. Przyjrzyjmy się więc dwóm ciekawym tematom – inteligencji oraz różnicami w myśleniu w różnych kulturach – i zobaczymy, jakie wnioski z nich wyciągnięto. Obydwa tematy opisane zostały przez znanego amerykańskiego psychologa społecznego Richarda E. Nisbetta w wydanych przez wydawnictwo „Smak słowa” z Sopotu książkach „Inteligencja. Sposoby oddziaływania na IQ.” (Sopot 2010) i „Geografia myślenia. Dlaczego ludzie Wschodu i Zachodu myślą inaczej.” (Sopot 2015). Najpierw kilka ciekawych informacji o inteligencji zawartych w pierwszej książce. Tematem wiodącym poruszanym przez autora są różne poglądy na źródła inteligencji – czy jest uwarunkowana genetycznie czy społecznie i kulturowo. Większość naukowców twierdzi, że inteligencja jest uwarunkowana genetycznie. Nisbett stara się za chyba wszelką cenę dowieść, że inteligencja jest w bardzo znaczącym stopniu uwarunkowana społecznie i kulturowo. Z mojego osobistego punktu widzenia nie ma w zasadzie znaczenia, która z tych teorii jest prawdziwa. Ważne jest tylko ustalenie, jak jest naprawdę. Napisałem „w zasadzie”, bo może i lepiej byłoby, gdyby autor „Inteligencji” miał rację i można by było podnieść IQ u każdego. Tym bardziej, że poziom IQ młodych osób jest statystycznie bardzo dobrym wyznacznikiem ich przyszłych osiągnięć życiowych i przychodów finansowych. Im wyższe IQ, tym wyższa pozycja i zarobki. Jednak po przeczytaniu książki i zapoznaniu się z zawarta w niej argumentacją mam poważne wątpliwości czy uwarunkowania społeczno-kulturowe są aż tak istotne – Nisbett każdą wątpliwość, która nie potwierdza jego przekonań zdecydowanie odrzuca, a wątpliwości dotyczące tezy przeciwnej powiększa do rangi dowodu. Z treści książki jasno wynika, że ma to podłoże w chęci zmiany i dopasowania świata do poglądów autora oraz lewicowych recept na powszechne szczęście. Stanowisko dalekie od naukowej rzetelności. Ale załóżmy, że Nisbett ma rację i zgódźmy się z poglądem o dużym społeczno-kulturowym uwarunkowaniu inteligencji. Według tej teorii dzięki stworzeniu odpowiednich warunków rozwoju dla dzieci w przeciągu życia kilku pokoleń możemy oczekiwać znaczącego podniesienia IQ w grupach, w których obecnie wykonywane badania wykazują IQ znacząco poniżej średniej dla danej rasy lub klasy społecznej. Szczególne istotne jest to w zakresie zmniejszania różnic pomiędzy rasą białą i czarną. Zgodnie z danymi podanymi w książce czarni mieszkańcy USA mają znacząco niższe IQ (biali – 100, czarni – 85-90). Średnie IQ dla czarnych mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej to 70-75. Dane te oznaczają jednoznacznie, że szanse na sukces zawodowy i społeczny osób czarnych są znacząco niższe. Dla zobrazowania szczegółów: armia amerykańska nie przyjmuje osób o IQ niższym niż 83, bo nie nadają się do służby w wojsku (zobacz LINK_1 LINK_2). Tego kryterium, IQ większego niż 83, nie spełnia zdecydowana większość mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej! Zaś IQ na poziomie wyższym od średniego dla mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej ma aż 98% białych.

Przekonanie Nisbetta o istotnym społeczno-kulturowym uwarunkowaniu inteligencji zaburzają trochę Żydzi aszkenazyjscy. Średnie IQ dla tej grupy to 110-115, czyli znacząco wyższe od ludzi rasy białej i żółtej (żółci mają wyższe IQ od białych o parę punktów). Tłumaczy to dobrze dużą nadreprezentację ludzi o korzeniach żydowskich w gronie laureatów nagrody Nobla. Nisbett przywołuje kilka wyjaśnień faktu zdecydowanie wyższego IQ Żydów aszkenazyjskich – ich wielowiekową kulturą „ludzi księgi” czy też uwarunkowaniami historycznymi. Jest jednak mały problem – w tej samej kulturze żyją Żydzi sefardyjscy czy Żydzi orientalni, a ich fenomen znacznie wyższego IQ nie dotyczy. I wyjaśnienia tego faktu są raczej mało przekonujące. 

Druga z ciekawych książek Nisbetta to „Geografia myślenia”. Autor skupia się głównie na porównaniu przebiegu procesów myślowych u ludzi Zachodu i Wschodu. Przy czym Wschód to głównie Chiny, Japonia i Korea. Brak odniesień do innych kręgów cywilizacyjnych i kulturowych jest jednym z największych mankamentów pracy Nisbetta. Ale nawet z tego ograniczonego porównania można się dowiedzieć, jak mocno różnią się sposoby postrzegania świata, czasu i historii oraz miejsca i roli człowieka w społeczeństwie. Różnice te często powodują, że osoby ze Wschodu i Zachodu nie mogą się właściwie porozumieć. Zupełnie inaczej postrzegają procesy społeczne i zmiany wywołane przez nowe technologie oraz ich wpływ na pojedyncze osoby. Przyczyny tych różnic upatrywane są między innymi w różnych strukturach języków, którymi się posługują ludzie Zachodu i Wschodu oraz bardzo różnych, historycznie ukształtowanych kulturach. Tak czy inaczej, Europejczyk po wyjeździe do Chin nie ma szans stać się Chińczykiem.

A jaki wniosek można wyciągnąć z tych lektur? Od lat lewicowe elity przekonują nas o wspaniałości budowy nowego, multikulturalnego społeczeństwa. Od 2015 Unia Europejska prowadzi proimigracyjną politykę przekonując nas o szybkiej i bezbolesnej integracji przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Nikt z polityków UE nie chce słuchać, że projekty integracji tureckich gastarbeiterów w Niemczech spaliły na panewce. Łatwo to wytłumaczyć uwzględniając fakty podane w „Geografii myślenia”.   Biorą z kolei pod uwagę informacje podane przez Richarda Nisbetta w „Inteligencji” należy dodatkowo uwzględnić problemy wynikające z niższego IQ czarnych imigrantów, co skutkuje trudnościami w przygotowaniu ich do pracy w nowoczesnych społeczeństwach wymagających coraz wyższych kwalifikacji. Nawet przychylając się do niepewnej tezy o społeczno-kulturowym uwarunkowaniu inteligencji trzeba pokoleń na rozwiązanie tego problemu. Czy ktokolwiek bierze to pod uwagę? Czy ktokolwiek z Was słyszał w mediach o temacie różnic w inteligencji pomiędzy rasami i istotnie różniących się sposobach myślenia ludzi z różnych kultur? Mówienie dzisiaj o faktach pokazujących różnice w inteligencji pomiędzy rasami ludzkimi jest określane mianem rasizmu[1]. Co ciekawe prawdziwie rasistowska polityka – czyli traktowanie ludzi różnie w zależności od ich rasy – prowadzona na przykład przez amerykańskie uniwersytety lewica nazywa „akcją afirmacyjną”[2]. Taka lewicowa, politycznie poprawna nowomowa. A próba powiedzenia, jakie są fakty kończy się cenzurą (zobacz LINK). Podejście narzucane dzisiaj przez dominujące na świecie lewicowe rządy i media to tak naprawdę odrzucanie diagnozy prawdziwych przyczyn problemów. A przez to stosowane metody niewątpliwie potrzebnej pomocy dla ubogich krajów Afryki są nieskuteczne i nie dają właściwych rezultatów. Masowo napływający imigranci nie staną się Europejczykami, a będą tworzyć subspołeczeństwa i subkultury rozsadzające Europę. Dodając do tego islam, który jest dominującą religią imigrantów otrzymujemy worek nierozwiązywalnych problemów. 

Polecam obydwie książki Richarda E. Nisbetta. Przeczytajcie i wypracujcie swoje własne zdanie. 


[1]Polecam porównanie różnic w opisie hasła „Race and intelligence” i „Rasa a inteligencja” w Wikipedii. Redaktorzy polskojęzycznej wersji są bardziej „postępowi” i nie ma miejsca na dane testów z USA nie pasujące do lewicowej ideologii, które znajdziecie w wersji angielskiej. Dużo za to o efekcie Flynna (wzrost inteligencji w ostatnich kilkudziesięciu latach w krajach zachodnich), ale bez wspomnienia, że obserwuje się ostatnio odwrotny efekt Flynna (zobacz LINK). 

[2]Na wielu amerykańskich uniwersytetach Azjaci są dyskryminowani (zobacz LINK), a czarni mają przywileje. Związane jest to z oficjalną akcją afirmatywną w USA. 

Fałszywi prorocy

Intelektualiści

Intelektualiści.Zgodnie z definicją z Wikipedii intelektualista to ktoś o wyjątkowej inteligencji, bogatej wiedzy, kierujący się w życiu intelektem a nie emocjami i oczywiście ktoś, kto jest autorytetem społecznym. Każdy z nas może posłuchać w różnych audycjach radiowych i telewizyjnych ludzi, którzy z całkowitą pewnością przedstawiają nam recepty na uzdrowienie świata i ogólną szczęśliwość. Zapewne każdy z nich uważa się za wybitnego intelektualistę.  Prostą metodą na weryfikację ich sposobów uzdrawiania świata jest ewangeliczne sprawdzenie: „Po ich owocach poznacie ich” (Mt 7,16). Takiego sprawdzenia niektórych intelektualistów, których idee mocno wpłynęły na świat podjął sią angielski historyk Paul Johnson w swojej książce „Intelektualiści” (polskie wydanie w roku 2014 – wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań). Warto dodać, że wśród niektórych osób analiza życiorysów autorów różnych idei i zderzenie głoszonych poglądów z życiem jest niewłaściwe. Zwrócenie uwagi, że propagowane przez niektóre osoby poglądy wynikają bezpośrednio z chęci usprawiedliwienia przed sobą i światem ich nienormalnych zachowań budzi sprzeciw i takie głosy nie są mile widziane w dyskusji[1]. Co ciekawe przy omawianiu dzieł literackich zawsze uwzględnia się kontekst życia twórcy i nikomu to nie przeszkadza. Lewicowcy zwracają też uwagę, że chrześcijanie też często czynią inaczej niż głoszą. Nie chcą jednak przyjąć do wiadomości jednej podstawowej różnicy pomiędzy ich ideologiami a chrześcijaństwem. Lewicowcy zgodnie ze swoimi ideologiami zawsze zaczynają „naprawę świata” od innych ludzi. Każdy chrześcijanin zaś wie – mam taką nadzieję – że świat zmienia się tylko poprzez zmianę samego siebie i nie ma innej drogi. Jasno wynika to z Ewangelii. 

Ale przyjrzyjmy się dwóm, moim zdaniem wyjątkowo szkodliwym, intelektualistom.
Pierwszy z nich to Jan Jakub Rousseau. Pomimo, że żył i działał w XVIII wieku to jego idee mocno są widoczne w świecie współczesnym. Praktycznie wszystkie nowożytne teorie pedagogiczne są oparte o doktrynę Rousseau. Jak przystało na nowoczesnego „pedagoga” własne dzieci oddał do przytułku. Bo dzieci oznaczały dla niego, jak sam pisał, „niewygodę” i brak „spokoju umysłu niezbędnego dla mej pracy”. Dzisiaj coraz więcej ludzi idzie jego śladami rezygnując dla osobistej wygody z posiadania dzieci. Rousseau sam o sobie pisał, że jest „przyjacielem ludzkości, ale jego dawny przyjaciel miał inne zdanie: „Jak to możliwe, że przyjaciel ludzkości nie jest ani trochę przyjacielem ludzi?”. Rousseau „zawdzięczamy” też mit dobrego dzikusa. Jego zdaniem człowiek pierwotny był wzorem cnót i dopiero społeczeństwo go zepsuło. Jak widać stąd już niedaleko do totalitarnych teorii budowy utopijnego społeczeństwa, w którym człowiek odzyska swoją nieskalną dobroć. Jest to zaprzeczenie wszystkiego, co ludzie wiedzieli od wieków w każdej kulturze, a chrześcijaństwo w ślad za Starym Testamentem nazywa grzechem pierworodnym mówiąc, że element zła jest w każdym z nas. I to totalitarne nastawienie widać w najbardziej chyba znanym dziele Rousseau, czyli „Umowie społecznej”. Jego propozycja państwa to państwo kontrolujące każde pole działalności ludzkiej, a nawet ludzkie myśli. Państwo ma też kształtować umysły wszystkich, w szczególności dzieci. Te pomysłu dzisiaj są wcielane coraz mocniej w życie w mocno lewicowych państwach Zachodu, a także coraz mocniej w Polsce. A jakoś nikomu nie przychodzi do głowy przykład komunisty Pol Pota wykształconego na lewicowych francuskich uniwersytetach i chłonącego poza ideologią marksistowską między innymi idee Sartre’a oraz Rousseau. To te idee spowodowały, że Pol Pot w latach 70-tych w kilka lat wymordował w imię budowy idealnego społeczeństwa blisko jedną czwartą mieszkańców Kambodży. 

Kolejny intelektualista opisany przez Paula Johnsona to osoba, filozofia której jest dzisiaj dominująca na świecie. Bożyszcze wszystkich lewicowców – Karol Marks – był postacią wyjątkowo niesympatyczną i egoistyczną.  Twórca „Manifestu komunistycznego” i obrońca robotników tak naprawdę robotnika przy pracy na oczy nigdy nie widział. A jedyna pracująca zarobkowo osoba, z którą miał styczność to jego wieloletnia służąca. I Marks, jak przystało na obrońcę uciśnionych, pensji swojej służącej nigdy nie wypłacał. Sam żył jako pasożyt utrzymywany całe życie przez innych. I do tego natarczywie domagał się wsparcia, bo jego zdaniem należało mu się. Marks nie dość, że nie miał okazji zapoznać się z prawdziwym życiem robotników, to na dokładkę był wrogi w stosunku do rewolucjonistów wywodzących się z klasy robotniczej. Patrzył na nich z pogardą i uważał ich za rewolucyjne mięso armatnie. 
Marks podobnie do Rousseau miał okropne podejście do własnej rodziny. Ten „wyzwoliciel świata” nie pozwolił swoim córkom na wykształcenie i zdobycie jakiegokolwiek zawodu. Nie uznał nigdy też swojego nieślubnego syna, którego spłodził ze swoją służącą. Tą, której nigdy nie płacił pensji. Dziecko oddano do wychowania obcym ludziom. 

Co ciekawe Marks chociaż sam był Żydem w swoich pracach jest bardzo antysemicki i rasistowski.  Powtórzenie dzisiaj jego niektórych wypowiedzi i podpisanie się pod nimi niechybnie ściągnęłoby na każdego poważne kłopoty związane z szerzeniem tak zwanej „mowy nienawiści”.  

Powyższe uwagi to tylko kilka ciekawostek z życia dwóch znaczących twórców lewicowych idei. W książce Paul Johnson opisuje też Sartra, Russela, Hemingwaya, Ibsena, Lwa Tołstoja i kilka innych postaci. Wspólną cechą większości z nich jest niesamowity egoizm i nieliczenie się z innymi ludźmi, w tym najbliższą rodziną. Każdy z nich był też przekonany o konieczności naprawy świata według jego recept, zaczynając oczywiście od zmiany innych ludzi i całego społeczeństwa. Sami zaś najczęściej mieli poważne problemy z własnym życiem, z własną seksualnością (wyjątkowa rozwiązłość, często połączona z homoseksualizmem) i alkoholem. 

George Orwell napisał kiedyś, że przekonany był o tym, że ludzie zostają socjalistami z chęci pomocy innym, a tymczasem okazało się, że znani mu ludzie w większości zostali socjalistami z powodu nienawiści do bogatych. Orwell, który sam był bardzo zaangażowanym angielskim socjalistą i znał lewicowe środowiska Europy z I połowy XX wieku wiedział, o czym pisze. 
Poczytajcie o tych, którzy proponowali i patrzcie uważnie na tych, którzy proponują dzisiaj zmieniać świat zaczynając od Was. To przyjaciele ludzkości często nienawidzący ludzi. I nie wierzmy wszystkim tym, którzy proponują proste, utopijne rozwiązania problemów świata. 
„Po ich owocach poznacie ich”. 


[1]Takie doświadczenie miałem, gdy zaproponowałem w radiowej audycji „Rachunek myśli” w „Dwójce” zderzenie poglądów Lacana z jego życiowymi ekscesami i oszustwami.

Co świętują Francuzi?

Kłamstwo Bastylii

14 lipca to święto narodowe we Francji – Dzień Bastylii. Najczęstsze opisy świętowanego wydarzenia to szturm rewolucjonistów na Bastylię i rozpoczęcie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Wydarzenia te stanowią fundament Republiki Francuskiej i zawsze są hucznie obchodzone. Warto przyglądnąć się, co tak naprawdę świętują Francuzi. W ostatnich latach ukazało się sporo publikacji pokazujących prawdę o rewolucji francuskiej, jakże inną od tego, czego uczono nas w szkole i co na ogół jest przyjmowane za pewnik. Jedną z takich publikacji jest książka autorstwa Andrzeja Marcelego Ciska „Kłamstwo Bastylii” wydana w 2010 roku przez wydawnictwo Fronda. 
Opiszmy więc co świętują Francuzi. Zacznijmy od nazwy samego święta – Dzień Bastylii. Zazwyczaj kojarzymy dni, w których są święta narodowe z bohaterskimi i ważnymi dla narodu wydarzeniami. I tak zwykło przedstawiać się wydarzenia związane ze zdobyciem Bastylii. Odważny i uciemiężony lud, który uwolnią z ciężkiego więzienia swoich pobratymców gnębionych przez opresyjny, królewski reżim. A jak było naprawdę?  Nie było żadnego zdobycia Bastylii – dowódca tej średniowiecznej twierdzy, markiz de Launey po uzyskaniu zapewnienia od delegatów tłumu chcącego atakować Bastylię, że nikomu z załogi twierdzy nie spadnie włos z głowy, otworzył bramy twierdzy. Markiz de Launey jeszcze tego wieczora stracił głowę sprawnie odciętą nożem przez czeladnika rzeźnickiego, a cała załoga twierdzy wymordowana w brutalny i wymyślny sposób (na przykład poprzez wydarcie serca). Ku uciesze żądnego krwi rewolucyjnego tłumu. Nie było żadnego terroru ani ciężkiego więzienia w Bastylii. W chwili otwarcia bram w całej twierdzy było siedmiu więźniów siedzących w niemal komfortowych warunkach. Nie było też zburzenia Bastylii przez paryski lud. Bastylia została rozebrana fachowo i materiał z rozbiórki został wykorzystany, przy czym cegły były sprzedawane jako „pamiątki patriotyczne”. Legenda Bastylii to wymysły propagandy rewolucjonistów, powszechnie przyjęte za prawdę i trwale wbudowane w świadomość społeczeństw. 

Francuzi świętują więc 14 lipca kłamstwo Bastylii! To kłamstwo ma jednak znacznie szerszy wymiar. „Zdobycie” Bastylii to jedno z wydarzeń Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Rewolucja ta rzeczywiście zmieniła obraz świata. Dla lewicy, nie tylko francuskiej, jest jej mitem założycielskim. Dla Francuzów to fundament ich republiki. Jaka jest prawda o tym micie założycielskim i fundamencie? Rewolucja francuska była pierwszą, praktyczną próbą zrealizowania utopijnych pomysłów budowy nowego społeczeństwa. I jak to bywa z realizacją utopii próba ta była wyjątkowo krwawa. Bez wątpienia rewolucji francuskiej zawdzięczamy masowe ludobójstwo prowadzone metodycznie, zwłaszcza w Wandei, przez rewolucyjny reżim. W okresie terroru w całej Francji nieustannie pracowała gilotyna ścinając głowy wszystkim, którzy mieli nieszczęście zetknąć się z rewolucyjnym aparatem „sprawiedliwości”. Jeden z „wielkich wodzów” rewolucji, Saint-Just stwierdził: „Jeżeli zajdzie konieczność wymordowania 90 proc. Francuzów, należy zabić 90 proc. Francuzów. Te 10 proc., które zostanie, wystarczy, by odtworzyć ludność Francji”. Saint-Just był też pomysłodawcą obozów pracy. Na szczęście nie zdążył tego pomysłu zrealizować. Mordowano bez litości i okrutnie. Masowe gwałty na kobietach były normą. Zdarzały się nawet takie przypadki jak zgwałcenie zwłok dopiero co zgilotynowanej kobiet, a potem przyprawianie sobie niby wąsów z wyciętych nożem części łonowych jej ciała.  Ciężarne kobiety tratowano końmi lub zgniatano w prasach do wyciskania winogron. Dzieci noszono na bagnetach, albo razem ze starcami wrzucano do pieców nazywając to „wypiekaniem chleba wolności”. Dzieci w kołyskach, dla zabawy, przekrajano jednym ciosem szabli. Generałowie wojsk rewolucyjnych Beysser i Moulin nosili spodnie z wygarbowanej skóry wrogów rewolucji. Na szeroką skalę wykorzystanie przemysłowe skóry mordowanych w Wandei kobiet planował też Saint-Just. Francuskim pomysłem, a nie niemieckim z czasów obozów koncentracyjnych, jest też systemowe zagospodarowywanie ubrań i rzeczy zgilotynowanych osób.  Zawdzięczamy też rewolucji francuskiej wykształcenie kłamliwego systemu propagandy, niestety skutecznego, który szermując hasłami demokracji wprowadzał nowy język. Miało to na celu usprawiedliwienie gwałtów oraz budowę nowej świadomości. Rewolucja dała też dzięki rządom jakobinów pierwszy wzór nowych, jednopartyjnych rządów totalitarnych. 

W nadchodzących, kolejnych rewolucjach wieków XIX i XX pokolenia lewicowych rewolucjonistów ogarniętych szaleństwem uszczęśliwiania ludzkości na siłę cały czas twórczo korzystały ze „zdobyczy” rewolucji francuskiej. Obydwa lewicowe totalitaryzmy XX wieku, nazizm i komunizm, uważały się za spadkobierców rewolucji 1789 roku. Josef Goebbels powiedział: „Wyrażam uznanie dla Wielkiej Rewolucji Francuskiej za nowe wartości, jakie wniosła dla dobra ludzi.” Wodzowie rewolucji komunistycznej 1917 roku w Rosji często przywoływali przykład „wspaniałej” rewolucji francuskiej. Lenin stwierdził, powtarzając za Saint-Justem, że: „Warto poświęcić 90 proc. Rosjan, jeśli tylko uda nam się podpalić żagiew światowej rewolucji”. Obydwa lewicowe totalitaryzmy wykorzystały pomysły francuskich rewolucjonistów realizując je w masowej skali. Obozy koncentracyjne i Gułag, masowe morderstwa obywateli, terror w rządzonych krajach i kłamliwa propaganda wykorzystująca nowomowę. Przykłady można by mnożyć. Patrzmy czy dzisiaj nie chcą co niektórzy wiedzący od nas lepiej, jak mamy żyć i co nam do szczęścia jest potrzebne, powtórzyć rozwiązań zaczerpniętych z dziedzictwa rewolucji francuskiej nazywanej Wielką. Wielka była tylko w zakresie zbrodni, jakie miały miejsce podczas jej trwania oraz w zakresie zbrodniczego dziedzictwa, skutecznie wykorzystywanego przez kolejne pokolenia lewicowych rewolucjonistów. 

Odpowiadając na tytułowe pytanie: Co świętują Francuzi? Odpowiedź wydaje się prosta: Kłamstwo, oszustwa i zbrodnie rewolucji. Jedyny element, który można pozytywnie oceniać z rewolucyjnego dziedzictwa to Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela z 26 sierpnia 1789 roku. Wartości, jakie niosła za sobą ta deklaracja przyjęta na samym początku rewolucji nie wpłynęły jednak na terror i przemoc w późniejszym okresie rewolucyjnych działań.  A sama deklaracja była wykorzystywana po rewolucji do propagandowego ukrywania dokonanych zbrodni.  

Co jest jeszcze ciekawe to to, że wszyscy wielcy mordercy z okresu rewolucji francuskiej (Danton, Marat, Robespierre, Saint-Just, Barere, …) są czczeni we Francji poprzez nazywanie ulic ich imieniem. Ponoć grecki filozof Antystenes powiedział, że naród, który nie potrafi odróżnić łajdaków od ludzi przyzwoitych, jest skazany na zagładę. Warte zastanowienia. 

            Ale przy okazji odpowiedzi na pytanie co świętują Francuzi warto się zapytać: Co świętują Polacy? Pewnie też mamy co przemyśleć. Roman Dmowski  pisał: „Myśmy tak odbiegli od innych narodów, że święcimy klęski, gdy tamte święcą zwycięstwa”. Też warte zastanowienia. 

Małe uzupełnienie (22.07.2019) – warto oglądnąć program na kanale wsensie.tv o temat rewolucji francuskiej TUTAJ

Tyrania skruchy

Tyrania skruchy

Tyrania skruchy, czyli nieskuteczne francuskie lekarstwo na „samobójstwo” Europy.

            Temat upadku Europy i przyczyn tego zjawiska są ostatnio, na szczęście, coraz częściej poruszane. I to przez osoby o różnych poglądach, stąd też różne diagnozy i różne sposoby na uratowanie europejskiej czy szerzej zachodniej cywilizacji. Wydana w 2019 roku przez PIW w serii Biblioteka Myśli Współczesnej książka Pascala Brucknera „Tyrania skruchy. Rozważania o samobiczowaniu Zachodu” jest kolejną pozycją poruszającą ten temat. We Francji została wydana w 2006 roku i została uhonorowana prestiżowymi nagrodami.  Nie jest to pozycja nowa i siłą rzeczy nie zostały w niej uwzględnione wydarzenia ostatnich lat. Ciekawa jednak jest moim zdaniem z innego powodu – pierwszy to to, co autor zauważa i dokładnie opisuje, a drugi to to, czego nie widzi i z jakiego powodu. 

Podstawowy problem związany z kryzysem tożsamości europejskiej to ujęta w tytule książki tyrania skruchy. Jak pisze autor: „Od egzystencjalizmu do dekonstrukcjonizmu, cała myśl nowożytna bezrefleksyjnie i aż do bólu stara się potępić Zachód, podkreślając jego hipokryzję, umiłowanie przemocy i wstręt, jaki budzi.” Bruckner wiąże to z wydarzeniami XX wieku, w tym nazizmu i rosyjskiego komunizmu w wyniku czego, jak pisze: „Od 1945 roku nasz kontynent żyje w torturach skruchy”, chociaż chwilę później przywołuje już znacznie wcześniejsze głosy różnych lewicowych myślicieli nie dość, że źle oceniających Zachód, to dodatkowo nawołujących do jego zniszczenia. Niezależnie od niepełnego postrzegania Europy (zapomina, że Europa nie kończy się na linii Odry) autor dosyć dobrze diagnozuje i opisuje zjawiska i idee, które doprowadziły do obecnego samobiczowania Zachodu. Nie sposób omówić wszystkich opisywanych przyczyn tyranii skruchy, ale warto wymienić chociaż kilka. Są to między innymi „religia Holokaustu”, kultura bycia ofiarą, poszukiwanie w cywilizacji europejskiej aż do prehistorii win rzeczywistych i domniemanych za wszystkie nieszczęścia na świecie czy zwycięstwo lęku w cywilizacji zachodniej. 

Obwinianie Europy i żądanie odszkodowań za kolonizację wynika z wiary w bzdurny mit „dobrego dzikusa” i zniszczeniu przez cywilizację europejską „wspaniałych kultur tubylczych” w podbijanych krajach. Bruckner kwestionuje podstawę do samobiczowania z powodu kolonializmu jako zjawiska bardzo skomplikowanego i mającego swoje złe oraz dobre strony dla kolonizowanych.  Pisząc o dekolonizacji słusznie Bruckner zauważa, że po dekolonizacji dawni kolonizatorzy nie mieli bez kolonii żadnych kłopotów. Kłopoty, i to bardzo poważne, zaczęły mieć kolonie. A mieszkańcy dawnych kolonii po uzyskaniu niepodległości najbardziej pożądali i dalej pożądają możliwości przyjazdu do dawnych kolonizatorów. Przypomina też oczywistą rzecz, że podboje to nie jest specjalność Europy, a cecha każdej ze znanych wielkich cywilizacji, z których żadna nie miała zwyczaju przepraszać za swoje działania. Dotyczy to także cywilizacji islamskiej, która w VII wieku zaczęła bynajmniej nie pokojowe podboje. I zaczyna ponownie.  

Tym samym przeszliśmy do kolejnego ważnego tematu poruszanego przez Brucknera – to powszechnie dzisiaj używane przez lewicowych polityków hasło „islamofobia”. Nie analizując całego, długiego wywodu warto zacytować stwierdzenia autora: „Pojęcie islamofobii pełni kilka funkcji: pozwala zaprzeczyć faktowi islamistycznej ofensywy w Europie, by lepiej ją w ten sposób usankcjonować … .” Warto też zacytować przywołane przez autora słowa lewicowego terrorysty Carlosa: „Dziś, gdy zagrożona jest nasza cywilizacja jest tylko jedna odpowiedź: rewolucyjny islam! Tylko mężczyźni i kobiety mający pełną wiarę w podstawowe wartości: prawdę, sprawiedliwość, braterstwo, zdolni będą podjąć walkę i wyzwolić ludzkość spod władzy imperium kłamstwa.” Słusznie Bruckner zauważa, że skrajna lewica (czyli moim zdaniem prawie cała obecna lewica) zawiera ten sojusz, bo „jej wyznawcy nigdy nie odżałowali upadku komunizmu, co oznacza, że ich prawdziwym celem nie jest wolność, ale podporządkowanie w imię sprawiedliwości”. 

To ostatnie cytowane zdanie z książki Brucknera jest dobrym impulsem do przejścia do drugiego powodu, dla którego warto zapoznać się z tą książką – czego autor nie widzi i dlaczego? Pascal Bruckner, jak na Francuza przystało chyba uważa, że cała wartościowa historia świata zaczęła się od francuskiego Oświecenia i Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Dlatego Bruckner ze zdziwieniem stwierdza, że niektórzy lewicowcy nie chcą wolności a podporządkowania, bo dalej zapewne wierzy, że komunizm to może być wolność. Jak na wiernego dziedzica krwawej i ludobójczej rewolucji 1789 roku pisze o Francji jako niosącej w przeszłości ludzkości oświecenie. I nie widzi związku pomiędzy ideami francuskiego tzw. Oświecenia i krwawą rewolucją a tragediami lewicowych dwudziestowiecznych totalitaryzmów – nazizmu i komunizmu.  Nie widzi też związku pomiędzy szaleńczymi pomysłami Rousseau i myślami Woltera a współczesną lewicową myślą od egzystencjalizmu do dekonstrukcjonizmu , które sam oskarża o bezsensowne oskarżanie Zachodu. Nie widzi związku pomiędzy ideologią marksistowską i jej współczesnymi mutacjami a powstaniem obecnych problemów, o których pisze. Nie widzi związku pomiędzy utratą wartości przez ludzi Zachodu i brakiem ich odwagi a niszczeniem wiary w europejskich społeczeństwach. O religiach pisze: „Mamy pełne prawo, dopóki brak dowodów, które by temu zaprzeczały, rzygać wszystkimi religiami jako takimi, uważać je za kłamliwe, wsteczne i ogłupiające.” Ta wypowiedź jakby żywcem z lat krwawej rewolucji 1789 roku i późniejszych lewicowych totalitaryzmów pokazuje, gdzie mentalnie jest Bruckner. Powtarza przy tym też znane od dawna kłamstwa na temat Kościoła Katolickiego, cześć z których opisałem w komentarzu do książki „Dlaczego mówią fałszywe świadectwo?”. 

Tak myślący człowiek nie jest moim zdaniem dostrzec rzeczywistego źródła obecnych problemów zachodniej cywilizacji. Stąd też i proponowane rozwiązania obecnego kryzysu są nijakie. Według Brucknera „Europa nie ma innego wyjścia, jak pogłębiać wartości demokratyczne, które sama wymyśliła”. Propozycja ta to nic innego, jak powtórzenie drogi, którą Europa już przeszła i przez to pogłębienie błędów. To sformułowanie, nie pokryte żadnymi konkretnymi propozycjami działań jako żywo przypomina mi hasła kolejnych plenów partii komunistycznej w Polsce w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku „o dalszym pogłębianiu i dalszym dynamicznym rozwoju”. Jeżeli uważany za jednego z ważniejszych myślicieli współczesnej Francji nie jest w stanie dojrzeć prawdziwych źródeł problemu, z którymi chciał się w swojej książce zmierzyć, to chyba dla Francji ratunku już nie ma. Francuzi będą musieli skorzystać z rad swych odwiecznych wrogów Anglików i zamiast Brucknera przeczytać, co radzi im Douglas Murray w „Przedziwnej śmierci Europy”. 

I na marginesie polskie wątki w książce.  Przy okazji Holokaustu Bruckner pisz o losie Żydów w Niemczech i Polsce. Redakcja dopisała „w okupowanej Polsce”. Jak przystało na wybitnego francuskiego intelektualistę autor uważa zapewne, że Polacy są odpowiedzialni za wymordowanie Żydów. I po raz kolejny o Polakach pisząc o obronie zachodnich wartości: „właśnie dlatego z „zachodnich wartości” szydzą wszyscy fanatycy, począwszy od fundamentalistów islamskich, a skończywszy na fanatykach z Polski”. Na taki komentarz można napisać tylko jedno: Panie Bruckner, stracił Pan okazję, żeby siedzieć cicho!  A swoim stwierdzeniem potwierdza Pan tylko, że nie potrafi Pan wyciągnąć logicznych wniosków nawet z tego, co sam pisze. 
Książka warta przeczytania i wyciągnięciu z wielu podanych informacji i przytaczanych przykładów samemu wniosków, do których Pascal Bruckner nie był w stanie dojść. 

I na koniec – tyrania skruchy dosięgnęła też Kościoła Katolickiego. Polecam oglądnięcie rozmowy na ten temat z Pawłem Lisickim

Zabójstwo Europy

Przedziwna śmierć Europy

„Przedziwna śmierć Europy – Imigracja. Tożsamość. Islam” Douglasa Murraya wydana w 2017 roku przez wydawnictwo Zysk i s-ka – książka aktualna i warta przeczytania. Jest to jedna z pojawiających się ostatnio publikacji o końcu cywilizacji europejskiej. Na drugiej stronie okładki umieszczono pytanie: „Dlaczego Stary Kontynent popełnia samobójstwo?”. Pytanie, na które po przeczytaniu książki można udzielić tylko jednej odpowiedzi. To nie jest samobójstwo, a zabójstwo. I to zabójstwo z premedytacją! Kogo można oskarżyć o to morderstwo na podstawie informacji przytaczanych przez Murraya? 

Pierwszą grupą, która zbudowała cały zestaw narzędzi do destrukcji Europy to lewicowi myśliciele, których Roger Scruton słusznie nazwał głupcami, oszustami i podżegaczami. Odpowiedzialni oni są za zbudowanie i upowszechnienie bezsensownych mitów, według których cywilizacja europejska to samo zło. Używa się przy tym argumentów zarówno dotyczących środowiska naturalnego, ponoć opresyjnego patriarchalnego modelu kapitalistycznego jak i rzekomego zniszczenia szczęśliwego oraz dobrego z natury człowieka pierwotnego. Ten nie mający żadnego uzasadnienia w faktach mit „dobrego dzikusa” ciągnie się za nami od czasów Rousseau. Lekarstwem ma być uznanie, że Europejczycy są gatunkiem dewastującym rajski ogród oraz szerokie otwarcie na inne, ponoć bardziej wartościowe kultury. Dzięki multikulturalizmowi nasza europejska kultura ma być jako mało wartościowa, wzbogacona przez kultury krajów arabskich i afrykańskich. Przy czym tylko w wersji islamskiej, bo chrześcijaństwo zgodnie z lewicowymi dogmatami jest opresyjną religią odpowiedzialną za rasizm, nazizm, faszyzm i co sobie tylko można złego wyobrazić. To, że jak pisał S. Huntington: „Wielokulturowość pozostaje ze swej istoty w opozycji do cywilizacji europejskiej. … Jest zasadniczo ideologią antyzachodnią” lewicowcy uznają za zdecydowanie „rasistowskie” podejście. Sami natomiast przy każdym zamachu zrobionym w imię Allaha usprawiedliwiają terrorystów przypominając dokonania islamskiej nauki. Nie zająkną się przy tym z oczywistym dla każdego porównaniem rzeczywistych osiągnięć nauki europejskiej z nikłymi rezultatami islamskimi. O „głupcach, oszustach i podżegaczach” zapewne przyjdzie jeszcze nieraz pisać, bo to wyjątkowo szkodliwi osobnicy.

Kolejna grupa, która dokonuje zabójstwa Europy to politycy. Większość z nich nauki czerpała od lewicowych myślicieli. W przypadku Europy, a w szczególności rządzących Unią Europejską mamy najczęściej do czynienia z byłymi bądź obecnymi marksistami i komunistami. Nic wiec dziwnego, że obowiązujący obecnie plan budowy nowej Europy oparty jest o komunistyczny „Manifest z Ventotene” Altiero Spinnelego. Każdy powinien sprawdzić sam, co nam szykują europejskie elity: Biała ksiega w sprawie przyszłości Europy

Murrey nie przywołał tego dokumentu (opublikowany był w 2017 czyli już po wydaniu książki), a pomogłoby mu to z pewnością wytłumaczyć dlaczego podawane przez niego masowe przypadki kłamstw polityków, nieliczenia się z opinią publiczną i realizowania obłędnej polityki imigracyjnej są tak uporczywe. Wynika to po pierwsze z przyjętego założenia o bezwartościowej kulturze europejskiej wypracowanego przez lewicowych myślicieli (o czym Murray szczegółowo pisze), a po drugie z realizacji założeń manifestu Spinnelego. Stąd ten nacisk na budowę jednego państwa i zniszczenie narodów europejskich. Imigracja jest w ich pojęciu narzędziem dokończenia dzieła niszczenia kultury europejskiej i tym samym zniszczenia narodów. Ta obłędna polityka doprowadziła do tego, że dzisiaj osoby, które deklarują swój patriotyzm natychmiast określane są mianem rasistów czy faszystów. 

Niezwykle interesujący jest stosunek politycznych elit do islamu. Lewicowe elity atakują zaciekle fundament kultury europejskiej jakim jest chrześcijaństwo i równocześnie afirmują islam. I żadne wydarzające się na co dzień rytualne mordy, masowe obrzezania kobiet, gwałty, morderstwa czy akty terroru dokonywane przez wyznawców Allaha nie są w stanie zmienić powtarzania przez nich sloganu o islamie jako religii pokoju. I nie interesuje ich to, że obywatele społeczeństw europejskich widzą, że jest inaczej. Jak pisze Murray: „W reakcjach polityków pojawia się jeszcze jeden wspólny wątek: ich zdaniem problemem nie jest islam, lecz stosunek społeczeństwa do islamu. Zamiast zabrać się do zjawiska, przeciwko któremu społeczeństwo protestuje, chcą się zabrać do protestującego społeczeństwa.”

            W tym dziele oszukańczych polityków wspiera trzecia grupa współuczestnicząca w zabójstwie Europy. To dziennikarze i właściciele mediów. Bez ich zaangażowania trudno byłoby utrzymać szczelną cenzurę prewencyjną. Informacje, które nie potwierdzają pożądanej wizji wydarzeń są skutecznie usuwane z obiegu. Przykładów w książce Murraya zastraszająco dużo. Ten sam styl działania mamy okazję obserwować w Polsce. Tak zwani dziennikarze dzisiaj to mniej lub bardziej sprawni propagandziści, dla których nie jest ważna prawda. Ważne jest to, żeby bliska im wizja świata dzięki ich działaniom miała wsparcie. W imię „postępu” nie publikuje się prawdziwych informacji o zagrożeniach związanych z islamizacją Europy. Propaguje się za to fałszywy obraz świata, fałszywy i wyidealizowany obraz islamu oraz cały czas lewicowi „dziennikarze” (czyli mniej więcej 90 % wszystkich dziennikarzy) prowadzą systematyczny atak na kulturę europejską i chrześcijaństwo stanowiące fundament cywilizacji europejskiej. Stąd też promocja wszystkiego, co sprzyja zniszczeniu chrześcijaństwa, w szczególności wszystkich ruchów sodomskich opisywanych skrótem LGBT+.

Te trzy podstawowe grupy społeczne to prawdziwi mordercy Europy. Autor „Przedziwnej śmierci Europy” dostarcza na to dużo dowodów, chociaż pisze o samobójstwie. A jaka jest konkluzja końcowa Murraya? Chyba zgodna z tym, co wie większość przeciętnych i nie zarażonych wirusem lewicowej choroby ludzi – Europy Zachodniej uratować już się raczej nie da. Europa Wschodnia ma jeszcze szansę. Jeżeli jednak nie będziemy dbali, żeby nie opanowała nas zaraza niszcząca Zachód, co nie jest łatwe, również my będziemy na przegranej pozycji. Jak pisze Murray: „Historia chrześcijaństwa była europejskim mitem założycielskim, a tym samym nienaruszalnym”. Nie pozwalajmy zniszczyć naszego nienaruszalnego fundamentu, bo to jedyna szansa na ocalenie europejskiej cywilizacji.  Bez tego fundamentu nasze dzieci i wnuki będą żyły w koszmarnym świecie niewolnictwa z dominującą kulturą śmierci.

Idee mają konsekwencje!

Idee mają konsekwencje

„Idee mają konsekwencje.” Książką, która polecam od ponad dwudziestu lat tym, którzy chcą zrozumieć źródła i przyczyny obecnego upadku kultury zachodniej. „Idee mają konsekwencje” autorstwa Richarda Weavera opublikowana została w 1948 roku (polskie wydanie w 1996 – Wydawnictwo Profesjonalnej Szkoły Biznesu z Krakowa). Ponad siedemdziesiąt lat, jakie minęło od publikacji książki potwierdziło tezy autora i dostarczyło mnóstwo dowodów na słuszność jego diagnozy. Lektura tej książki dzisiaj nie nastraja optymistycznie. Od 1948 roku wszystkie opisane przez Weavera symptomy upadku naszej cywilizacji nie tylko się znacząco nasiliły, ale pojawiły się ich nowe, znacznie gorsze, pochodne i mutacje. W swoich poszukiwaniach praprzyczyn obecnego upadku Weaver sięga do XIV wieku i średniowiecznego sporu o uniwersalia. Osobą, która miała znaczący wpływ na zmianę kierunku myślenia i która przyczyniła się do fatalnej w skutkach doktryny nominalizmu był William Ockham. Co ciekawe, podobne stanowisko przedstawił Bendykt XVI w słynnym wykładzie ratyzbońskim. To pęknięcie powstałe w XIV wieku od tego czasu cały czas się powiększało prowadząc prostą drogą do widocznego już końca naszej cywilizacji. Powie ktoś, że wiązanie zdarzeń sprzed 600 lat z dniem dzisiejszym to przesada, ale wszyscy historycy starożytności twierdzą, że przyczyny upadku Imperium Rzymskiego należy umieścić cztery stulecie zanim to sobie powszechnie uświadomiono. 

Nie sposób w tej krótkiej recenzji prześledzić cały niesłychanie ciekawy i niepokojący wywód Weavera. Skupmy się na kilku punktach. Pierwszym powszechnym, a z pewnością błędnym przekonaniem sygnalizowanym przez autora jest myślenie według postępowej teorii historii. Bardzo często spotykamy się z przekonaniem, że cała historia to nieustanny postęp i teraz na pewno jesteśmy w punkcie najwyższego dotąd rozwoju. Przekonanie takie jest podtrzymywane przez lewicowych myślicieli, w szczególności od czasów tzw. „Oświecenia”. Pozwala to na podtrzymywanie lewicowych mitów, pomimo oczywistych faktów im przeczących. Komunizm ma się dobrze pomimo stu kilkudziesięciu milionów ofiar tego systemu, bo jest przecież najwyższą formą rozwoju. Mam tu na myśli też obecne wykwity myśli marksizmu kulturowego, czyli dominującej dzisiaj w całym zachodnim świecie ideologii. Wszystkie obecne szaleństwa zawsze są pokazywane jako postęp. Moim zdaniem każdemu znającemu chociaż trochę historię hasło „postęp” powinno nakazywać włączenie najwyższego stopnia czujności i nieufności.

Bardzo ciekawe są uwagi Weavera poświęcone zmianie języka, którym się posługujemy. Coraz częściej mamy z tym do czynienia – lewica dość skutecznie działa w kierunku zmiany znaczenia słów lub doprowadza do zakazu używania tych, które uważa za „oceniające” i „źle wartościujące”. W podtytule rozdziału „Potęga słowa” autor cytuje Emersona: „Stopniowemu upadkowi człowieka towarzyszy upadek języka”. I trudno się z tym nie zgodzić. Autor odnosi się bardzo krytycznie do współczesnych mu semantyków. Ich wysiłki zmierzające do likwidacji polaryzacji podglądów poprzez zmianę języka ocenia, moim zdaniem trafnie jako próbę zakłamania rzeczywistości. Semantycy widzieli uprzedzenie w każdym epitecie – rozwinięcie ich myśli mamy na co dzień w formie poprawności politycznej. Od czasu publikacji książki i już po śmierci Weavera sytuacja radykalnie się pogorszyła. Ciekawe co Weaver powiedziałby o postmodernistach i dekonstrukcjonistach, którzy doprowadzili to, co zaczęli semantycy do kompletnego absurdu.   Irracjonalizm, który zarzuca Weaver semantykom w wypadku postmodernistów został spotęgowany. Zapewne też przypomniałby im przywoływane w książce słowa Tukidesa wypowiedziane podczas nieszczęść wojen peloponeskich: „zwyczajna akceptacja powiązania słów z rzeczami była zmieniana stosownie do upodobań ludzi.” Dzisiaj widzimy, jak ideolodzy gender stosownie do swoich upodobań wiążą słowa z rzeczami szykując nam w ten sposób kolejne nieszczęścia.  

I na koniec jeszcze jedna uwaga autora z rozdziału „Psychika zepsutego dziecka”, w którym opisana jest kondycja ówczesnego Amerykanina (lata czterdzieste XX wieku!). Człowieka, który nie potrafi widzieć związku pomiędzy wysiłkiem a nagrodą. Zaspokającego zachcianki, które wmówiły mu środki masowego przekazu (telewizja była wtedy w powijakach i Weaver pomija ją w swoich rozważaniach!). Myślącego, że postęp jest automatyczny i rozumiejącym prawo do poszukiwania szczęścia jako prawo do jego posiadania. I kiedy przychodzi przywrócić prawdziwe wartości „…, gwałtownie potrzebujemy uwydatnienia faktu, że nie ma żadnego związku pomiędzy stopniem doznawanej wygody a osiągnięciami jakiejś cywilizacji. Wręcz przeciwnie, odpoczynek jako forma spędzania czasu jest jedną z najpewniejszych oznak trwającego lub nadciągającego upadku. … Kult komfortu jest więc jedynie kolejnym aspektem decyzji, którą człowiek podjął – że postanawia żyć tylko w tym świecie”. 

Kilka powyższych uwag dotyczących książki Richarda Weavera to moje luźne impresje związane z dniem dzisiejszym. Wybrałem tematy, dla których „wyzwalaczem” była lektura informacji w internecie o „postępach” szerzenia ideologii gender czy kolejny długi weekend w Polsce poświęcony kultowi grilla i piwa, a nie świętowaniu uroczystości Bożego Ciała.  Być może większość ludzi skutecznie zindoktrynowana przez lewicowe środki masowego przekazu nie chce myśleć o przyszłości, gdyż jak pisze Weaver: „Szczere spojrzenie w przyszłość jest nieprzyjemne dla słabych na umyśle, bo daje ostrą lekcję ograniczeń i konieczność odpłaty.” 

Jak chcecie zrozumieć, co się naprawdę dzieje z naszą cywilizacją koniecznie przeczytajcie o tym, że idee mają konsekwencje.   

Dlaczego mówią fałszywe świadectwo?

Dlaczego_mówią_fałszywe_świadectwo

Kościół Katolicki nie ma obecnie dobrej prasy. Skandale pedofilskie i wielka nieporadność, o ile można użyć takiego określenia, pasterzy Kościoła w ostatnich latach skutecznie podkopały autorytet, jakim jeszcze niedawno cieszył się Kościół Katolicki. Przy okazji skandali o podłożu seksualnym lewicowe media przywołują całą listę „grzechów” Kościoła. Na tej liście zawsze wymienia się wyprawy krzyżowe, inkwizycję, prześladowania pogan, w szczególności rdzennych mieszkańców obu Ameryk.Przywoływanie tych wszystkich spraw ma na celu wyrobienie przekonania w społeczeństwie o jednoznacznie negatywnej roli Kościoła w dziejach świata. Tymi wszystkimi grzechami zajął się Rodney Stark w książce „Nie mów fałszywego świadectwa. Odkłamywanie wieków antykatolickiej narracji” wydanej w 2018 roku przez Państwowy Instytut Wydawniczy. Autor jest znanym amerykańskim socjologiem i specjalizuje się w socjologicznej analizie zjawisk religijnych. Pracuje na baptystycznym uniwersytecie i jak sam pisze we wstępie: „Na koniec pragnę oświadczyć, że nie jestem rzymskim katolikiem i że nie napisałem tej książki w obronie Kościoła. Napisałem ją w obronie historii.” Zachowując obiektywne spojrzenie Rodney Stark zajął się szczegółowo dziesięcioma tematami, które od wielu dziesięcioleci, a czasem wieków popularyzowane są w całkowitej niezgodzie z dobrze udokumentowanymi faktami historycznymi, a najczęściej są zwykłymi kłamstwami i manipulację. Warto wymienić wszystkie opisywane w książce „grzechy” Kościoła Katolickiego: grzech antysemityzmu, zatajone ewangelie, prześladowania tolerancyjnych pogan, ciemne wieki średniowiecza, krucjaty, inkwizycja, herezje naukowe (ogólnie negatywny ponoć stosunek Kościoła do nauki), autorytaryzm i negatywny wpływ na rozwój gospodarczy.Autor w oparciu o odniesienie do bogatej faktografii punkt po punkcie pokazuje kto, jak i dlaczego od wieków fałszuje historię i rozpowszechnia po świecie kłamstwa na temat Kościoła Katolickiego. Ze wszystkich powyższych kłamstw chciałbym skupić się na jednym, które ostatnio jest podnoszone często i wydaje się, że zostało też w jakiejś formie zaakceptowane przez najwyższe władze Kościoła. Mam na myśli domniemany grzech antysemityzmu.Europejski Kongres Żydów po konferencji, która miała miejsce w Wiedniu w lutym 2018 roku opublikował dokument An End to Antisemitsm. Dokument ten jest kolejnym powtórzeniem kłamstw, a co gorsza ich znacznym rozbudowaniem oraz listą nieuprawnionych żądań społeczności żydowskiej w stosunku do Kościoła Katolickiego. Posunięto się do takich absurdów jak propozycje cenzurowania Ewangelii i obowiązkowego dołączania komentarzy, w których czytelnika Ewangelii ma się informować o pozytywnej roli faryzeuszy i przypisywać całą odpowiedzialność za śmierć Chrystusa Rzymianom i Piłatowi. Bardzo dobre omówienie żądań Żydów można znaleźć w wywiadach z Pawłem Lisickim umieszczonych na YouTube Lisicki_1 Lisicki_2

Jak daleko sprawy zaszły w samym Kościele w akceptacji kłamstwa antysemityzmu Kościoła może świadczyć fakt, że w dniach 7-9 maja tego roku Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie odbyła się konferencja „Jezus i faryzeusze: interdyscyplinarna ocena”. Wydaje się, że uczestnicy tej konferencji jako podstawowy fundament do rozważań przyjęli kłamstwo o antysemityzmie w Kościele Katolickim. O bulwersujących „owocach” tej konferencji można poczytać na portalu „Polonia Christiana” [link]. Co gorzej – konferencja ta wydawała się mieć wsparcie urzędującego obecnie papieża. W Polsce mamy okazję obserwować przy okazji tematu pożydowskiego mienia bezspadkowego, jak skutecznie zmienia się świadomość odpowiedzialności za holokaust w społeczeństwach na całym świecie. Okazuje się, że spora część opinii światowej jest już całkowicie pewna, że za holokaust odpowiadają naziści, czyli Polacy!  I to, że jest to stwierdzenie absurdalne i całkowicie niezgodne z faktami historycznymi, nie ma nic do rzeczy.

Wracając do książki – co pisze o rzekomym antysemityzmie Kościoła Katolickiego Rodney Stark. Po pierwsze – zjawisko antysemityzmu nie pojawiło się wraz z narodzinami chrześcijaństwa i nie chrześcijaństwo jest winne jego powstaniu. Antysemityzm występował już na stulecia przez narodzinami Chrystusa w różnych miejscach (Imperium Rzymskie czy Egipt). Podstawowym źródłem antysemityzmu wydaje się być trwała hermetyczność społeczności żydowskiej i żarliwa jej wiara niechętnie postrzegana przez pogańskie otoczenie. Na podobnej zasadzie Rzymianie byli antychrześcijańscy – nie akceptowali radykalizmu i swoistej hermetyczności chrześcijańskich wspólnot. Autor zwraca uwagę na fakt, że w Starym Testamencie jest mnóstwo sformułowań, które można jednoznacznie uznać za antysemickie. Traktuje się je jednak jako „wewnętrzny krytycyzm prorocki”. Te same określenia wygłaszane spoza „wewnętrznego kręgu” to już antysemityzm. Stark zwraca też uwagę na pomijany zwykle temat żydowskich prześladowań chrześcijan, którzy stanowili znikomą mniejszość w I wieku chrześcijaństwa. I zagrożenie ze strony Żydów było bardzo realne. Pod koniec pierwszego wieku populację chrześcijan szacuje się na osiem tysięcy, podczas gdy Żydów było ponad siedem milionów, w tym milion w samej Palestynie. Sporo miejsca autor poświęca działaniom Kościoła w walce przeciw odżywającym od czasu do czasu zjawiskom antysemickim. Skuteczność tych działań, formalnych w postaci oficjalnych dokumentów Kościoła i nieformalnych, była tak duża, że społeczności żydowskie w całej Europie cieszyły się swobodą działania, wiary i przez całe stulecia średniowiecza nie było problemu antysemityzmu. Gdyby rzeczywiście chrześcijaństwo było winne powstaniu i utrzymywaniu się zjawiska antysemityzmu nie byłoby możliwe, aby całe stulecia upłynęły przy braku jakichkolwiek aktów antysemickich. Warto też przytoczyć zamieszczone w książce słowa Stevena T. Katza, dyrektora Studiów Judaistycznych przy Centrum Elie Wiesela na Uniwersytecie Bostońskim: „Choć chrześcijaństwo dysponowało przez ponad tysiąc pięćset lat siłą zdolną zniszczyć część narodu żydowskiego, nad którym dominowało, postanowiło tego nie robić, […] ponieważ eliminacja żydostwa nigdy, w żadnym okresie, nie była oficjalną polityką jakiegokolwiek Kościoła ani jakiegokolwiek państwa chrześcijańskiego. Zamiast podejmować próby aktywnego wyeliminowania judaizmu, […] chrześcijańscy dogmatycy domagali się ochrony Żydów i judaizmu przed unicestwieniem, co jest przykładem niewątpliwej ironii.”

Skoro dyrektor Studiów Judaistycznych to wie, to dlaczego nie ma tej wiedzy w Watykanie? Czy naprawdę musimy starannie pilnować nasze domowe egzemplarze Pisma Świętego, bo kolejne wydania będą zmienione zgodnie z życzeniami społeczności żydowskiej?  

            Polecam zapoznanie się z opisem wszystkich kłamstw na temat Kościoła Katolickiego. Przy tak zmasowanym ataku na Kościół warto przyswoić sobie termin apologetyka i walczyć o prawdę. Książka Rodneya Starka jest jedną z tych pozycji, która naprawdę nam w tym mogą pomóc.