Społeczeństwo

Fałszywi prorocy

Intelektualiści

Intelektualiści.Zgodnie z definicją z Wikipedii intelektualista to ktoś o wyjątkowej inteligencji, bogatej wiedzy, kierujący się w życiu intelektem a nie emocjami i oczywiście ktoś, kto jest autorytetem społecznym. Każdy z nas może posłuchać w różnych audycjach radiowych i telewizyjnych ludzi, którzy z całkowitą pewnością przedstawiają nam recepty na uzdrowienie świata i ogólną szczęśliwość. Zapewne każdy z nich uważa się za wybitnego intelektualistę.  Prostą metodą na weryfikację ich sposobów uzdrawiania świata jest ewangeliczne sprawdzenie: „Po ich owocach poznacie ich” (Mt 7,16). Takiego sprawdzenia niektórych intelektualistów, których idee mocno wpłynęły na świat podjął sią angielski historyk Paul Johnson w swojej książce „Intelektualiści” (polskie wydanie w roku 2014 – wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań). Warto dodać, że wśród niektórych osób analiza życiorysów autorów różnych idei i zderzenie głoszonych poglądów z życiem jest niewłaściwe. Zwrócenie uwagi, że propagowane przez niektóre osoby poglądy wynikają bezpośrednio z chęci usprawiedliwienia przed sobą i światem ich nienormalnych zachowań budzi sprzeciw i takie głosy nie są mile widziane w dyskusji[1]. Co ciekawe przy omawianiu dzieł literackich zawsze uwzględnia się kontekst życia twórcy i nikomu to nie przeszkadza. Lewicowcy zwracają też uwagę, że chrześcijanie też często czynią inaczej niż głoszą. Nie chcą jednak przyjąć do wiadomości jednej podstawowej różnicy pomiędzy ich ideologiami a chrześcijaństwem. Lewicowcy zgodnie ze swoimi ideologiami zawsze zaczynają „naprawę świata” od innych ludzi. Każdy chrześcijanin zaś wie – mam taką nadzieję – że świat zmienia się tylko poprzez zmianę samego siebie i nie ma innej drogi. Jasno wynika to z Ewangelii. 

Ale przyjrzyjmy się dwóm, moim zdaniem wyjątkowo szkodliwym, intelektualistom.
Pierwszy z nich to Jan Jakub Rousseau. Pomimo, że żył i działał w XVIII wieku to jego idee mocno są widoczne w świecie współczesnym. Praktycznie wszystkie nowożytne teorie pedagogiczne są oparte o doktrynę Rousseau. Jak przystało na nowoczesnego „pedagoga” własne dzieci oddał do przytułku. Bo dzieci oznaczały dla niego, jak sam pisał, „niewygodę” i brak „spokoju umysłu niezbędnego dla mej pracy”. Dzisiaj coraz więcej ludzi idzie jego śladami rezygnując dla osobistej wygody z posiadania dzieci. Rousseau sam o sobie pisał, że jest „przyjacielem ludzkości, ale jego dawny przyjaciel miał inne zdanie: „Jak to możliwe, że przyjaciel ludzkości nie jest ani trochę przyjacielem ludzi?”. Rousseau „zawdzięczamy” też mit dobrego dzikusa. Jego zdaniem człowiek pierwotny był wzorem cnót i dopiero społeczeństwo go zepsuło. Jak widać stąd już niedaleko do totalitarnych teorii budowy utopijnego społeczeństwa, w którym człowiek odzyska swoją nieskalną dobroć. Jest to zaprzeczenie wszystkiego, co ludzie wiedzieli od wieków w każdej kulturze, a chrześcijaństwo w ślad za Starym Testamentem nazywa grzechem pierworodnym mówiąc, że element zła jest w każdym z nas. I to totalitarne nastawienie widać w najbardziej chyba znanym dziele Rousseau, czyli „Umowie społecznej”. Jego propozycja państwa to państwo kontrolujące każde pole działalności ludzkiej, a nawet ludzkie myśli. Państwo ma też kształtować umysły wszystkich, w szczególności dzieci. Te pomysłu dzisiaj są wcielane coraz mocniej w życie w mocno lewicowych państwach Zachodu, a także coraz mocniej w Polsce. A jakoś nikomu nie przychodzi do głowy przykład komunisty Pol Pota wykształconego na lewicowych francuskich uniwersytetach i chłonącego poza ideologią marksistowską między innymi idee Sartre’a oraz Rousseau. To te idee spowodowały, że Pol Pot w latach 70-tych w kilka lat wymordował w imię budowy idealnego społeczeństwa blisko jedną czwartą mieszkańców Kambodży. 

Kolejny intelektualista opisany przez Paula Johnsona to osoba, filozofia której jest dzisiaj dominująca na świecie. Bożyszcze wszystkich lewicowców – Karol Marks – był postacią wyjątkowo niesympatyczną i egoistyczną.  Twórca „Manifestu komunistycznego” i obrońca robotników tak naprawdę robotnika przy pracy na oczy nigdy nie widział. A jedyna pracująca zarobkowo osoba, z którą miał styczność to jego wieloletnia służąca. I Marks, jak przystało na obrońcę uciśnionych, pensji swojej służącej nigdy nie wypłacał. Sam żył jako pasożyt utrzymywany całe życie przez innych. I do tego natarczywie domagał się wsparcia, bo jego zdaniem należało mu się. Marks nie dość, że nie miał okazji zapoznać się z prawdziwym życiem robotników, to na dokładkę był wrogi w stosunku do rewolucjonistów wywodzących się z klasy robotniczej. Patrzył na nich z pogardą i uważał ich za rewolucyjne mięso armatnie. 
Marks podobnie do Rousseau miał okropne podejście do własnej rodziny. Ten „wyzwoliciel świata” nie pozwolił swoim córkom na wykształcenie i zdobycie jakiegokolwiek zawodu. Nie uznał nigdy też swojego nieślubnego syna, którego spłodził ze swoją służącą. Tą, której nigdy nie płacił pensji. Dziecko oddano do wychowania obcym ludziom. 

Co ciekawe Marks chociaż sam był Żydem w swoich pracach jest bardzo antysemicki i rasistowski.  Powtórzenie dzisiaj jego niektórych wypowiedzi i podpisanie się pod nimi niechybnie ściągnęłoby na każdego poważne kłopoty związane z szerzeniem tak zwanej „mowy nienawiści”.  

Powyższe uwagi to tylko kilka ciekawostek z życia dwóch znaczących twórców lewicowych idei. W książce Paul Johnson opisuje też Sartra, Russela, Hemingwaya, Ibsena, Lwa Tołstoja i kilka innych postaci. Wspólną cechą większości z nich jest niesamowity egoizm i nieliczenie się z innymi ludźmi, w tym najbliższą rodziną. Każdy z nich był też przekonany o konieczności naprawy świata według jego recept, zaczynając oczywiście od zmiany innych ludzi i całego społeczeństwa. Sami zaś najczęściej mieli poważne problemy z własnym życiem, z własną seksualnością (wyjątkowa rozwiązłość, często połączona z homoseksualizmem) i alkoholem. 

George Orwell napisał kiedyś, że przekonany był o tym, że ludzie zostają socjalistami z chęci pomocy innym, a tymczasem okazało się, że znani mu ludzie w większości zostali socjalistami z powodu nienawiści do bogatych. Orwell, który sam był bardzo zaangażowanym angielskim socjalistą i znał lewicowe środowiska Europy z I połowy XX wieku wiedział, o czym pisze. 
Poczytajcie o tych, którzy proponowali i patrzcie uważnie na tych, którzy proponują dzisiaj zmieniać świat zaczynając od Was. To przyjaciele ludzkości często nienawidzący ludzi. I nie wierzmy wszystkim tym, którzy proponują proste, utopijne rozwiązania problemów świata. 
„Po ich owocach poznacie ich”. 


[1]Takie doświadczenie miałem, gdy zaproponowałem w radiowej audycji „Rachunek myśli” w „Dwójce” zderzenie poglądów Lacana z jego życiowymi ekscesami i oszustwami.

Co świętują Francuzi?

Kłamstwo Bastylii

14 lipca to święto narodowe we Francji – Dzień Bastylii. Najczęstsze opisy świętowanego wydarzenia to szturm rewolucjonistów na Bastylię i rozpoczęcie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Wydarzenia te stanowią fundament Republiki Francuskiej i zawsze są hucznie obchodzone. Warto przyglądnąć się, co tak naprawdę świętują Francuzi. W ostatnich latach ukazało się sporo publikacji pokazujących prawdę o rewolucji francuskiej, jakże inną od tego, czego uczono nas w szkole i co na ogół jest przyjmowane za pewnik. Jedną z takich publikacji jest książka autorstwa Andrzeja Marcelego Ciska „Kłamstwo Bastylii” wydana w 2010 roku przez wydawnictwo Fronda. 
Opiszmy więc co świętują Francuzi. Zacznijmy od nazwy samego święta – Dzień Bastylii. Zazwyczaj kojarzymy dni, w których są święta narodowe z bohaterskimi i ważnymi dla narodu wydarzeniami. I tak zwykło przedstawiać się wydarzenia związane ze zdobyciem Bastylii. Odważny i uciemiężony lud, który uwolnią z ciężkiego więzienia swoich pobratymców gnębionych przez opresyjny, królewski reżim. A jak było naprawdę?  Nie było żadnego zdobycia Bastylii – dowódca tej średniowiecznej twierdzy, markiz de Launey po uzyskaniu zapewnienia od delegatów tłumu chcącego atakować Bastylię, że nikomu z załogi twierdzy nie spadnie włos z głowy, otworzył bramy twierdzy. Markiz de Launey jeszcze tego wieczora stracił głowę sprawnie odciętą nożem przez czeladnika rzeźnickiego, a cała załoga twierdzy wymordowana w brutalny i wymyślny sposób (na przykład poprzez wydarcie serca). Ku uciesze żądnego krwi rewolucyjnego tłumu. Nie było żadnego terroru ani ciężkiego więzienia w Bastylii. W chwili otwarcia bram w całej twierdzy było siedmiu więźniów siedzących w niemal komfortowych warunkach. Nie było też zburzenia Bastylii przez paryski lud. Bastylia została rozebrana fachowo i materiał z rozbiórki został wykorzystany, przy czym cegły były sprzedawane jako „pamiątki patriotyczne”. Legenda Bastylii to wymysły propagandy rewolucjonistów, powszechnie przyjęte za prawdę i trwale wbudowane w świadomość społeczeństw. 

Francuzi świętują więc 14 lipca kłamstwo Bastylii! To kłamstwo ma jednak znacznie szerszy wymiar. „Zdobycie” Bastylii to jedno z wydarzeń Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Rewolucja ta rzeczywiście zmieniła obraz świata. Dla lewicy, nie tylko francuskiej, jest jej mitem założycielskim. Dla Francuzów to fundament ich republiki. Jaka jest prawda o tym micie założycielskim i fundamencie? Rewolucja francuska była pierwszą, praktyczną próbą zrealizowania utopijnych pomysłów budowy nowego społeczeństwa. I jak to bywa z realizacją utopii próba ta była wyjątkowo krwawa. Bez wątpienia rewolucji francuskiej zawdzięczamy masowe ludobójstwo prowadzone metodycznie, zwłaszcza w Wandei, przez rewolucyjny reżim. W okresie terroru w całej Francji nieustannie pracowała gilotyna ścinając głowy wszystkim, którzy mieli nieszczęście zetknąć się z rewolucyjnym aparatem „sprawiedliwości”. Jeden z „wielkich wodzów” rewolucji, Saint-Just stwierdził: „Jeżeli zajdzie konieczność wymordowania 90 proc. Francuzów, należy zabić 90 proc. Francuzów. Te 10 proc., które zostanie, wystarczy, by odtworzyć ludność Francji”. Saint-Just był też pomysłodawcą obozów pracy. Na szczęście nie zdążył tego pomysłu zrealizować. Mordowano bez litości i okrutnie. Masowe gwałty na kobietach były normą. Zdarzały się nawet takie przypadki jak zgwałcenie zwłok dopiero co zgilotynowanej kobiet, a potem przyprawianie sobie niby wąsów z wyciętych nożem części łonowych jej ciała.  Ciężarne kobiety tratowano końmi lub zgniatano w prasach do wyciskania winogron. Dzieci noszono na bagnetach, albo razem ze starcami wrzucano do pieców nazywając to „wypiekaniem chleba wolności”. Dzieci w kołyskach, dla zabawy, przekrajano jednym ciosem szabli. Generałowie wojsk rewolucyjnych Beysser i Moulin nosili spodnie z wygarbowanej skóry wrogów rewolucji. Na szeroką skalę wykorzystanie przemysłowe skóry mordowanych w Wandei kobiet planował też Saint-Just. Francuskim pomysłem, a nie niemieckim z czasów obozów koncentracyjnych, jest też systemowe zagospodarowywanie ubrań i rzeczy zgilotynowanych osób.  Zawdzięczamy też rewolucji francuskiej wykształcenie kłamliwego systemu propagandy, niestety skutecznego, który szermując hasłami demokracji wprowadzał nowy język. Miało to na celu usprawiedliwienie gwałtów oraz budowę nowej świadomości. Rewolucja dała też dzięki rządom jakobinów pierwszy wzór nowych, jednopartyjnych rządów totalitarnych. 

W nadchodzących, kolejnych rewolucjach wieków XIX i XX pokolenia lewicowych rewolucjonistów ogarniętych szaleństwem uszczęśliwiania ludzkości na siłę cały czas twórczo korzystały ze „zdobyczy” rewolucji francuskiej. Obydwa lewicowe totalitaryzmy XX wieku, nazizm i komunizm, uważały się za spadkobierców rewolucji 1789 roku. Josef Goebbels powiedział: „Wyrażam uznanie dla Wielkiej Rewolucji Francuskiej za nowe wartości, jakie wniosła dla dobra ludzi.” Wodzowie rewolucji komunistycznej 1917 roku w Rosji często przywoływali przykład „wspaniałej” rewolucji francuskiej. Lenin stwierdził, powtarzając za Saint-Justem, że: „Warto poświęcić 90 proc. Rosjan, jeśli tylko uda nam się podpalić żagiew światowej rewolucji”. Obydwa lewicowe totalitaryzmy wykorzystały pomysły francuskich rewolucjonistów realizując je w masowej skali. Obozy koncentracyjne i Gułag, masowe morderstwa obywateli, terror w rządzonych krajach i kłamliwa propaganda wykorzystująca nowomowę. Przykłady można by mnożyć. Patrzmy czy dzisiaj nie chcą co niektórzy wiedzący od nas lepiej, jak mamy żyć i co nam do szczęścia jest potrzebne, powtórzyć rozwiązań zaczerpniętych z dziedzictwa rewolucji francuskiej nazywanej Wielką. Wielka była tylko w zakresie zbrodni, jakie miały miejsce podczas jej trwania oraz w zakresie zbrodniczego dziedzictwa, skutecznie wykorzystywanego przez kolejne pokolenia lewicowych rewolucjonistów. 

Odpowiadając na tytułowe pytanie: Co świętują Francuzi? Odpowiedź wydaje się prosta: Kłamstwo, oszustwa i zbrodnie rewolucji. Jedyny element, który można pozytywnie oceniać z rewolucyjnego dziedzictwa to Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela z 26 sierpnia 1789 roku. Wartości, jakie niosła za sobą ta deklaracja przyjęta na samym początku rewolucji nie wpłynęły jednak na terror i przemoc w późniejszym okresie rewolucyjnych działań.  A sama deklaracja była wykorzystywana po rewolucji do propagandowego ukrywania dokonanych zbrodni.  

Co jest jeszcze ciekawe to to, że wszyscy wielcy mordercy z okresu rewolucji francuskiej (Danton, Marat, Robespierre, Saint-Just, Barere, …) są czczeni we Francji poprzez nazywanie ulic ich imieniem. Ponoć grecki filozof Antystenes powiedział, że naród, który nie potrafi odróżnić łajdaków od ludzi przyzwoitych, jest skazany na zagładę. Warte zastanowienia. 

            Ale przy okazji odpowiedzi na pytanie co świętują Francuzi warto się zapytać: Co świętują Polacy? Pewnie też mamy co przemyśleć. Roman Dmowski  pisał: „Myśmy tak odbiegli od innych narodów, że święcimy klęski, gdy tamte święcą zwycięstwa”. Też warte zastanowienia. 

Małe uzupełnienie (22.07.2019) – warto oglądnąć program na kanale wsensie.tv o temat rewolucji francuskiej TUTAJ

Tyrania skruchy

Tyrania skruchy

Tyrania skruchy, czyli nieskuteczne francuskie lekarstwo na „samobójstwo” Europy.

            Temat upadku Europy i przyczyn tego zjawiska są ostatnio, na szczęście, coraz częściej poruszane. I to przez osoby o różnych poglądach, stąd też różne diagnozy i różne sposoby na uratowanie europejskiej czy szerzej zachodniej cywilizacji. Wydana w 2019 roku przez PIW w serii Biblioteka Myśli Współczesnej książka Pascala Brucknera „Tyrania skruchy. Rozważania o samobiczowaniu Zachodu” jest kolejną pozycją poruszającą ten temat. We Francji została wydana w 2006 roku i została uhonorowana prestiżowymi nagrodami.  Nie jest to pozycja nowa i siłą rzeczy nie zostały w niej uwzględnione wydarzenia ostatnich lat. Ciekawa jednak jest moim zdaniem z innego powodu – pierwszy to to, co autor zauważa i dokładnie opisuje, a drugi to to, czego nie widzi i z jakiego powodu. 

Podstawowy problem związany z kryzysem tożsamości europejskiej to ujęta w tytule książki tyrania skruchy. Jak pisze autor: „Od egzystencjalizmu do dekonstrukcjonizmu, cała myśl nowożytna bezrefleksyjnie i aż do bólu stara się potępić Zachód, podkreślając jego hipokryzję, umiłowanie przemocy i wstręt, jaki budzi.” Bruckner wiąże to z wydarzeniami XX wieku, w tym nazizmu i rosyjskiego komunizmu w wyniku czego, jak pisze: „Od 1945 roku nasz kontynent żyje w torturach skruchy”, chociaż chwilę później przywołuje już znacznie wcześniejsze głosy różnych lewicowych myślicieli nie dość, że źle oceniających Zachód, to dodatkowo nawołujących do jego zniszczenia. Niezależnie od niepełnego postrzegania Europy (zapomina, że Europa nie kończy się na linii Odry) autor dosyć dobrze diagnozuje i opisuje zjawiska i idee, które doprowadziły do obecnego samobiczowania Zachodu. Nie sposób omówić wszystkich opisywanych przyczyn tyranii skruchy, ale warto wymienić chociaż kilka. Są to między innymi „religia Holokaustu”, kultura bycia ofiarą, poszukiwanie w cywilizacji europejskiej aż do prehistorii win rzeczywistych i domniemanych za wszystkie nieszczęścia na świecie czy zwycięstwo lęku w cywilizacji zachodniej. 

Obwinianie Europy i żądanie odszkodowań za kolonizację wynika z wiary w bzdurny mit „dobrego dzikusa” i zniszczeniu przez cywilizację europejską „wspaniałych kultur tubylczych” w podbijanych krajach. Bruckner kwestionuje podstawę do samobiczowania z powodu kolonializmu jako zjawiska bardzo skomplikowanego i mającego swoje złe oraz dobre strony dla kolonizowanych.  Pisząc o dekolonizacji słusznie Bruckner zauważa, że po dekolonizacji dawni kolonizatorzy nie mieli bez kolonii żadnych kłopotów. Kłopoty, i to bardzo poważne, zaczęły mieć kolonie. A mieszkańcy dawnych kolonii po uzyskaniu niepodległości najbardziej pożądali i dalej pożądają możliwości przyjazdu do dawnych kolonizatorów. Przypomina też oczywistą rzecz, że podboje to nie jest specjalność Europy, a cecha każdej ze znanych wielkich cywilizacji, z których żadna nie miała zwyczaju przepraszać za swoje działania. Dotyczy to także cywilizacji islamskiej, która w VII wieku zaczęła bynajmniej nie pokojowe podboje. I zaczyna ponownie.  

Tym samym przeszliśmy do kolejnego ważnego tematu poruszanego przez Brucknera – to powszechnie dzisiaj używane przez lewicowych polityków hasło „islamofobia”. Nie analizując całego, długiego wywodu warto zacytować stwierdzenia autora: „Pojęcie islamofobii pełni kilka funkcji: pozwala zaprzeczyć faktowi islamistycznej ofensywy w Europie, by lepiej ją w ten sposób usankcjonować … .” Warto też zacytować przywołane przez autora słowa lewicowego terrorysty Carlosa: „Dziś, gdy zagrożona jest nasza cywilizacja jest tylko jedna odpowiedź: rewolucyjny islam! Tylko mężczyźni i kobiety mający pełną wiarę w podstawowe wartości: prawdę, sprawiedliwość, braterstwo, zdolni będą podjąć walkę i wyzwolić ludzkość spod władzy imperium kłamstwa.” Słusznie Bruckner zauważa, że skrajna lewica (czyli moim zdaniem prawie cała obecna lewica) zawiera ten sojusz, bo „jej wyznawcy nigdy nie odżałowali upadku komunizmu, co oznacza, że ich prawdziwym celem nie jest wolność, ale podporządkowanie w imię sprawiedliwości”. 

To ostatnie cytowane zdanie z książki Brucknera jest dobrym impulsem do przejścia do drugiego powodu, dla którego warto zapoznać się z tą książką – czego autor nie widzi i dlaczego? Pascal Bruckner, jak na Francuza przystało chyba uważa, że cała wartościowa historia świata zaczęła się od francuskiego Oświecenia i Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Dlatego Bruckner ze zdziwieniem stwierdza, że niektórzy lewicowcy nie chcą wolności a podporządkowania, bo dalej zapewne wierzy, że komunizm to może być wolność. Jak na wiernego dziedzica krwawej i ludobójczej rewolucji 1789 roku pisze o Francji jako niosącej w przeszłości ludzkości oświecenie. I nie widzi związku pomiędzy ideami francuskiego tzw. Oświecenia i krwawą rewolucją a tragediami lewicowych dwudziestowiecznych totalitaryzmów – nazizmu i komunizmu.  Nie widzi też związku pomiędzy szaleńczymi pomysłami Rousseau i myślami Woltera a współczesną lewicową myślą od egzystencjalizmu do dekonstrukcjonizmu , które sam oskarża o bezsensowne oskarżanie Zachodu. Nie widzi związku pomiędzy ideologią marksistowską i jej współczesnymi mutacjami a powstaniem obecnych problemów, o których pisze. Nie widzi związku pomiędzy utratą wartości przez ludzi Zachodu i brakiem ich odwagi a niszczeniem wiary w europejskich społeczeństwach. O religiach pisze: „Mamy pełne prawo, dopóki brak dowodów, które by temu zaprzeczały, rzygać wszystkimi religiami jako takimi, uważać je za kłamliwe, wsteczne i ogłupiające.” Ta wypowiedź jakby żywcem z lat krwawej rewolucji 1789 roku i późniejszych lewicowych totalitaryzmów pokazuje, gdzie mentalnie jest Bruckner. Powtarza przy tym też znane od dawna kłamstwa na temat Kościoła Katolickiego, cześć z których opisałem w komentarzu do książki „Dlaczego mówią fałszywe świadectwo?”. 

Tak myślący człowiek nie jest moim zdaniem dostrzec rzeczywistego źródła obecnych problemów zachodniej cywilizacji. Stąd też i proponowane rozwiązania obecnego kryzysu są nijakie. Według Brucknera „Europa nie ma innego wyjścia, jak pogłębiać wartości demokratyczne, które sama wymyśliła”. Propozycja ta to nic innego, jak powtórzenie drogi, którą Europa już przeszła i przez to pogłębienie błędów. To sformułowanie, nie pokryte żadnymi konkretnymi propozycjami działań jako żywo przypomina mi hasła kolejnych plenów partii komunistycznej w Polsce w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku „o dalszym pogłębianiu i dalszym dynamicznym rozwoju”. Jeżeli uważany za jednego z ważniejszych myślicieli współczesnej Francji nie jest w stanie dojrzeć prawdziwych źródeł problemu, z którymi chciał się w swojej książce zmierzyć, to chyba dla Francji ratunku już nie ma. Francuzi będą musieli skorzystać z rad swych odwiecznych wrogów Anglików i zamiast Brucknera przeczytać, co radzi im Douglas Murray w „Przedziwnej śmierci Europy”. 

I na marginesie polskie wątki w książce.  Przy okazji Holokaustu Bruckner pisz o losie Żydów w Niemczech i Polsce. Redakcja dopisała „w okupowanej Polsce”. Jak przystało na wybitnego francuskiego intelektualistę autor uważa zapewne, że Polacy są odpowiedzialni za wymordowanie Żydów. I po raz kolejny o Polakach pisząc o obronie zachodnich wartości: „właśnie dlatego z „zachodnich wartości” szydzą wszyscy fanatycy, począwszy od fundamentalistów islamskich, a skończywszy na fanatykach z Polski”. Na taki komentarz można napisać tylko jedno: Panie Bruckner, stracił Pan okazję, żeby siedzieć cicho!  A swoim stwierdzeniem potwierdza Pan tylko, że nie potrafi Pan wyciągnąć logicznych wniosków nawet z tego, co sam pisze. 
Książka warta przeczytania i wyciągnięciu z wielu podanych informacji i przytaczanych przykładów samemu wniosków, do których Pascal Bruckner nie był w stanie dojść. 

I na koniec – tyrania skruchy dosięgnęła też Kościoła Katolickiego. Polecam oglądnięcie rozmowy na ten temat z Pawłem Lisickim

Zabójstwo Europy

Przedziwna śmierć Europy

„Przedziwna śmierć Europy – Imigracja. Tożsamość. Islam” Douglasa Murraya wydana w 2017 roku przez wydawnictwo Zysk i s-ka – książka aktualna i warta przeczytania. Jest to jedna z pojawiających się ostatnio publikacji o końcu cywilizacji europejskiej. Na drugiej stronie okładki umieszczono pytanie: „Dlaczego Stary Kontynent popełnia samobójstwo?”. Pytanie, na które po przeczytaniu książki można udzielić tylko jednej odpowiedzi. To nie jest samobójstwo, a zabójstwo. I to zabójstwo z premedytacją! Kogo można oskarżyć o to morderstwo na podstawie informacji przytaczanych przez Murraya? 

Pierwszą grupą, która zbudowała cały zestaw narzędzi do destrukcji Europy to lewicowi myśliciele, których Roger Scruton słusznie nazwał głupcami, oszustami i podżegaczami. Odpowiedzialni oni są za zbudowanie i upowszechnienie bezsensownych mitów, według których cywilizacja europejska to samo zło. Używa się przy tym argumentów zarówno dotyczących środowiska naturalnego, ponoć opresyjnego patriarchalnego modelu kapitalistycznego jak i rzekomego zniszczenia szczęśliwego oraz dobrego z natury człowieka pierwotnego. Ten nie mający żadnego uzasadnienia w faktach mit „dobrego dzikusa” ciągnie się za nami od czasów Rousseau. Lekarstwem ma być uznanie, że Europejczycy są gatunkiem dewastującym rajski ogród oraz szerokie otwarcie na inne, ponoć bardziej wartościowe kultury. Dzięki multikulturalizmowi nasza europejska kultura ma być jako mało wartościowa, wzbogacona przez kultury krajów arabskich i afrykańskich. Przy czym tylko w wersji islamskiej, bo chrześcijaństwo zgodnie z lewicowymi dogmatami jest opresyjną religią odpowiedzialną za rasizm, nazizm, faszyzm i co sobie tylko można złego wyobrazić. To, że jak pisał S. Huntington: „Wielokulturowość pozostaje ze swej istoty w opozycji do cywilizacji europejskiej. … Jest zasadniczo ideologią antyzachodnią” lewicowcy uznają za zdecydowanie „rasistowskie” podejście. Sami natomiast przy każdym zamachu zrobionym w imię Allaha usprawiedliwiają terrorystów przypominając dokonania islamskiej nauki. Nie zająkną się przy tym z oczywistym dla każdego porównaniem rzeczywistych osiągnięć nauki europejskiej z nikłymi rezultatami islamskimi. O „głupcach, oszustach i podżegaczach” zapewne przyjdzie jeszcze nieraz pisać, bo to wyjątkowo szkodliwi osobnicy.

Kolejna grupa, która dokonuje zabójstwa Europy to politycy. Większość z nich nauki czerpała od lewicowych myślicieli. W przypadku Europy, a w szczególności rządzących Unią Europejską mamy najczęściej do czynienia z byłymi bądź obecnymi marksistami i komunistami. Nic wiec dziwnego, że obowiązujący obecnie plan budowy nowej Europy oparty jest o komunistyczny „Manifest z Ventotene” Altiero Spinnelego. Każdy powinien sprawdzić sam, co nam szykują europejskie elity: Biała ksiega w sprawie przyszłości Europy

Murrey nie przywołał tego dokumentu (opublikowany był w 2017 czyli już po wydaniu książki), a pomogłoby mu to z pewnością wytłumaczyć dlaczego podawane przez niego masowe przypadki kłamstw polityków, nieliczenia się z opinią publiczną i realizowania obłędnej polityki imigracyjnej są tak uporczywe. Wynika to po pierwsze z przyjętego założenia o bezwartościowej kulturze europejskiej wypracowanego przez lewicowych myślicieli (o czym Murray szczegółowo pisze), a po drugie z realizacji założeń manifestu Spinnelego. Stąd ten nacisk na budowę jednego państwa i zniszczenie narodów europejskich. Imigracja jest w ich pojęciu narzędziem dokończenia dzieła niszczenia kultury europejskiej i tym samym zniszczenia narodów. Ta obłędna polityka doprowadziła do tego, że dzisiaj osoby, które deklarują swój patriotyzm natychmiast określane są mianem rasistów czy faszystów. 

Niezwykle interesujący jest stosunek politycznych elit do islamu. Lewicowe elity atakują zaciekle fundament kultury europejskiej jakim jest chrześcijaństwo i równocześnie afirmują islam. I żadne wydarzające się na co dzień rytualne mordy, masowe obrzezania kobiet, gwałty, morderstwa czy akty terroru dokonywane przez wyznawców Allaha nie są w stanie zmienić powtarzania przez nich sloganu o islamie jako religii pokoju. I nie interesuje ich to, że obywatele społeczeństw europejskich widzą, że jest inaczej. Jak pisze Murray: „W reakcjach polityków pojawia się jeszcze jeden wspólny wątek: ich zdaniem problemem nie jest islam, lecz stosunek społeczeństwa do islamu. Zamiast zabrać się do zjawiska, przeciwko któremu społeczeństwo protestuje, chcą się zabrać do protestującego społeczeństwa.”

            W tym dziele oszukańczych polityków wspiera trzecia grupa współuczestnicząca w zabójstwie Europy. To dziennikarze i właściciele mediów. Bez ich zaangażowania trudno byłoby utrzymać szczelną cenzurę prewencyjną. Informacje, które nie potwierdzają pożądanej wizji wydarzeń są skutecznie usuwane z obiegu. Przykładów w książce Murraya zastraszająco dużo. Ten sam styl działania mamy okazję obserwować w Polsce. Tak zwani dziennikarze dzisiaj to mniej lub bardziej sprawni propagandziści, dla których nie jest ważna prawda. Ważne jest to, żeby bliska im wizja świata dzięki ich działaniom miała wsparcie. W imię „postępu” nie publikuje się prawdziwych informacji o zagrożeniach związanych z islamizacją Europy. Propaguje się za to fałszywy obraz świata, fałszywy i wyidealizowany obraz islamu oraz cały czas lewicowi „dziennikarze” (czyli mniej więcej 90 % wszystkich dziennikarzy) prowadzą systematyczny atak na kulturę europejską i chrześcijaństwo stanowiące fundament cywilizacji europejskiej. Stąd też promocja wszystkiego, co sprzyja zniszczeniu chrześcijaństwa, w szczególności wszystkich ruchów sodomskich opisywanych skrótem LGBT+.

Te trzy podstawowe grupy społeczne to prawdziwi mordercy Europy. Autor „Przedziwnej śmierci Europy” dostarcza na to dużo dowodów, chociaż pisze o samobójstwie. A jaka jest konkluzja końcowa Murraya? Chyba zgodna z tym, co wie większość przeciętnych i nie zarażonych wirusem lewicowej choroby ludzi – Europy Zachodniej uratować już się raczej nie da. Europa Wschodnia ma jeszcze szansę. Jeżeli jednak nie będziemy dbali, żeby nie opanowała nas zaraza niszcząca Zachód, co nie jest łatwe, również my będziemy na przegranej pozycji. Jak pisze Murray: „Historia chrześcijaństwa była europejskim mitem założycielskim, a tym samym nienaruszalnym”. Nie pozwalajmy zniszczyć naszego nienaruszalnego fundamentu, bo to jedyna szansa na ocalenie europejskiej cywilizacji.  Bez tego fundamentu nasze dzieci i wnuki będą żyły w koszmarnym świecie niewolnictwa z dominującą kulturą śmierci.

Idee mają konsekwencje!

Idee mają konsekwencje

„Idee mają konsekwencje.” Książką, która polecam od ponad dwudziestu lat tym, którzy chcą zrozumieć źródła i przyczyny obecnego upadku kultury zachodniej. „Idee mają konsekwencje” autorstwa Richarda Weavera opublikowana została w 1948 roku (polskie wydanie w 1996 – Wydawnictwo Profesjonalnej Szkoły Biznesu z Krakowa). Ponad siedemdziesiąt lat, jakie minęło od publikacji książki potwierdziło tezy autora i dostarczyło mnóstwo dowodów na słuszność jego diagnozy. Lektura tej książki dzisiaj nie nastraja optymistycznie. Od 1948 roku wszystkie opisane przez Weavera symptomy upadku naszej cywilizacji nie tylko się znacząco nasiliły, ale pojawiły się ich nowe, znacznie gorsze, pochodne i mutacje. W swoich poszukiwaniach praprzyczyn obecnego upadku Weaver sięga do XIV wieku i średniowiecznego sporu o uniwersalia. Osobą, która miała znaczący wpływ na zmianę kierunku myślenia i która przyczyniła się do fatalnej w skutkach doktryny nominalizmu był William Ockham. Co ciekawe, podobne stanowisko przedstawił Bendykt XVI w słynnym wykładzie ratyzbońskim. To pęknięcie powstałe w XIV wieku od tego czasu cały czas się powiększało prowadząc prostą drogą do widocznego już końca naszej cywilizacji. Powie ktoś, że wiązanie zdarzeń sprzed 600 lat z dniem dzisiejszym to przesada, ale wszyscy historycy starożytności twierdzą, że przyczyny upadku Imperium Rzymskiego należy umieścić cztery stulecie zanim to sobie powszechnie uświadomiono. 

Nie sposób w tej krótkiej recenzji prześledzić cały niesłychanie ciekawy i niepokojący wywód Weavera. Skupmy się na kilku punktach. Pierwszym powszechnym, a z pewnością błędnym przekonaniem sygnalizowanym przez autora jest myślenie według postępowej teorii historii. Bardzo często spotykamy się z przekonaniem, że cała historia to nieustanny postęp i teraz na pewno jesteśmy w punkcie najwyższego dotąd rozwoju. Przekonanie takie jest podtrzymywane przez lewicowych myślicieli, w szczególności od czasów tzw. „Oświecenia”. Pozwala to na podtrzymywanie lewicowych mitów, pomimo oczywistych faktów im przeczących. Komunizm ma się dobrze pomimo stu kilkudziesięciu milionów ofiar tego systemu, bo jest przecież najwyższą formą rozwoju. Mam tu na myśli też obecne wykwity myśli marksizmu kulturowego, czyli dominującej dzisiaj w całym zachodnim świecie ideologii. Wszystkie obecne szaleństwa zawsze są pokazywane jako postęp. Moim zdaniem każdemu znającemu chociaż trochę historię hasło „postęp” powinno nakazywać włączenie najwyższego stopnia czujności i nieufności.

Bardzo ciekawe są uwagi Weavera poświęcone zmianie języka, którym się posługujemy. Coraz częściej mamy z tym do czynienia – lewica dość skutecznie działa w kierunku zmiany znaczenia słów lub doprowadza do zakazu używania tych, które uważa za „oceniające” i „źle wartościujące”. W podtytule rozdziału „Potęga słowa” autor cytuje Emersona: „Stopniowemu upadkowi człowieka towarzyszy upadek języka”. I trudno się z tym nie zgodzić. Autor odnosi się bardzo krytycznie do współczesnych mu semantyków. Ich wysiłki zmierzające do likwidacji polaryzacji podglądów poprzez zmianę języka ocenia, moim zdaniem trafnie jako próbę zakłamania rzeczywistości. Semantycy widzieli uprzedzenie w każdym epitecie – rozwinięcie ich myśli mamy na co dzień w formie poprawności politycznej. Od czasu publikacji książki i już po śmierci Weavera sytuacja radykalnie się pogorszyła. Ciekawe co Weaver powiedziałby o postmodernistach i dekonstrukcjonistach, którzy doprowadzili to, co zaczęli semantycy do kompletnego absurdu.   Irracjonalizm, który zarzuca Weaver semantykom w wypadku postmodernistów został spotęgowany. Zapewne też przypomniałby im przywoływane w książce słowa Tukidesa wypowiedziane podczas nieszczęść wojen peloponeskich: „zwyczajna akceptacja powiązania słów z rzeczami była zmieniana stosownie do upodobań ludzi.” Dzisiaj widzimy, jak ideolodzy gender stosownie do swoich upodobań wiążą słowa z rzeczami szykując nam w ten sposób kolejne nieszczęścia.  

I na koniec jeszcze jedna uwaga autora z rozdziału „Psychika zepsutego dziecka”, w którym opisana jest kondycja ówczesnego Amerykanina (lata czterdzieste XX wieku!). Człowieka, który nie potrafi widzieć związku pomiędzy wysiłkiem a nagrodą. Zaspokającego zachcianki, które wmówiły mu środki masowego przekazu (telewizja była wtedy w powijakach i Weaver pomija ją w swoich rozważaniach!). Myślącego, że postęp jest automatyczny i rozumiejącym prawo do poszukiwania szczęścia jako prawo do jego posiadania. I kiedy przychodzi przywrócić prawdziwe wartości „…, gwałtownie potrzebujemy uwydatnienia faktu, że nie ma żadnego związku pomiędzy stopniem doznawanej wygody a osiągnięciami jakiejś cywilizacji. Wręcz przeciwnie, odpoczynek jako forma spędzania czasu jest jedną z najpewniejszych oznak trwającego lub nadciągającego upadku. … Kult komfortu jest więc jedynie kolejnym aspektem decyzji, którą człowiek podjął – że postanawia żyć tylko w tym świecie”. 

Kilka powyższych uwag dotyczących książki Richarda Weavera to moje luźne impresje związane z dniem dzisiejszym. Wybrałem tematy, dla których „wyzwalaczem” była lektura informacji w internecie o „postępach” szerzenia ideologii gender czy kolejny długi weekend w Polsce poświęcony kultowi grilla i piwa, a nie świętowaniu uroczystości Bożego Ciała.  Być może większość ludzi skutecznie zindoktrynowana przez lewicowe środki masowego przekazu nie chce myśleć o przyszłości, gdyż jak pisze Weaver: „Szczere spojrzenie w przyszłość jest nieprzyjemne dla słabych na umyśle, bo daje ostrą lekcję ograniczeń i konieczność odpłaty.” 

Jak chcecie zrozumieć, co się naprawdę dzieje z naszą cywilizacją koniecznie przeczytajcie o tym, że idee mają konsekwencje.   

Co mają nam do powiedzenia głupcy, oszuści i podżegacze?

Głupcy_oszuści_podżegacze

Kim są tytułowi głupcy, oszuści i podżegacze? Wybitny brytyjski myśliciel konserwatywny sir Roger Scruton jednoznacznie odpowiada już w tytule swojej książki: „Głupcy, oszuści i podżegacze. Myśliciele nowej lewicy.” (Wyd. Zysk i s-ka. Poznań 2018). Określenie mocne i jednoznaczne. Czy jest rzeczywiście tak, że można najbardziej znanych lewicowych filozofów określić jednoznacznie mianem głupców, oszustów i podżegaczy? Po przeczytaniu książki trudno mieć jakiekolwiek wątpliwości, że autor wybrał właściwe określenia. W swojej książce opisuje Scruton poglądy tak znanych postaci jak Hobsbawm, Galbraith, Sartre, Foucault, Lacan, Habermas, Rorty czy Zizek. A w zasadzie nie opisuje, ale skutecznie obnaża bezsensowność tych poglądów oraz jawne bzdury w nich zawarte. Wszystkie wymienione wcześniej postaci to współtwórcy fundamentu ideologicznego współczesnej lewicy i wszystkich tak zwanych „postępowych” ruchów, w tym ideologii gender i lobby homoseksualnego. Materiał w książce jest zbyt obfity, żeby go przywoływać w krótkiej recenzji. Gorąco zachęcam do przeczytania i zapoznania się samemu z pracą Scrutona. Ja chciałbym zwrócić uwagę na rzecz zwykle pomijaną – jak żyli ci, których poglądy ukształtowały i dalej kształtują współczesny świat. Zwykło się rozdzielać poglądy głoszone przez filozofów od ich życia. A propozycja zestawienia poglądów filozofa z jego życiem na ogół jest traktowana jako niepoważne podejście do tematu i coś w rodzaju „zaglądania do łóżka”. Moim zdaniem jest to błąd – skoro filozofię, czyli umiłowanie mądrości często określa się także sztuką dobrego życia to jak wygląda lub wyglądało życie lewicowych myślicieli jest istotne. Tym bardziej, że to właśnie oni obecnie narzucają całemu społeczeństwu swoje poglądy na seksualność i „zaglądają nam do łóżka”. 

Przyjrzyjmy się jednej z ulubionych i najbardziej znaczących postaci lewicowych środowisk, także w Polsce – Michelowi Foucault. Jedna z jego znaczących prac to Historia seksualności. Jest to jeden z szeregu myślicieli nowej lewicy, dla których zmiany w modelu społecznej percepcji seksualności i doprowadzenie do poluzowanie wszelkich ograniczeń w tym zakresie były ważne. Dlaczego? Jak pisze Scruton: „Foucault był nim (obszarem seksualności)w szczególności zainteresowany z uwagi na jego aktywność homoseksualną, która doprowadziła do wielu wybryków z jego udziałem, w tym wizyt w sadomasochistycznych łaźniach w San Francisco, co usprawiedliwiał z zawziętością przypominającą upiorną odę do sadomasochizmu z Bytu i nicości.” Foucault zmarł na AIDS w roku 1984. Kolejna „wielka” postać to „postrzelony psychoanalityk” Jacques Lacan. Odegrał wielki wpływ na studentów francuskich podczas rewolty 1968 roku. Seks był dla niego równie ważny jak dla Foucaulta. Seryjnie uwodził swoje pacjentki, a sam twierdził, że „nie istnieje coś takiego jak związek seksualny”. Materiał z jego biografii wystarcza, „żeby uznać Lacana za kryminalistę i szarlatana”. Kolejny „wielki” to Jean-Paul Sartre – najbardziej znany egzystencjalista. Rozwiązły pisarz żyjący w dziwnym związku z Simone de Beauvoir, pionierką współczesnego feminizmu, która małżeństwo porównywała do prostytucji. Sartre dzielił się z de Beauvoir swoimi kochankami, czasami żyli w czworokącie. 

Takich przykładów jest bardzo dużo i schemat się powtarza. Większość lewicowych myślicieli miała poważne problemy z zapanowaniem nad swoją seksualnością[i]. Nie mogąc sobie z nią poradzić musieli stworzyć uzasadnienie „filozoficzne” dla swojego postępowania odrzucając dotychczasowe normy. Działali w myśl starego powiedzenia: „Jeśli nie żyjesz tak, jak myślisz, zaczynasz myśleć tak, jak żyjesz.” Czy my żyjąc normalnie i chcąc tak żyć, mamy zacząć myśleć tak, jak oni? Ja nie zamierzam. 

A co mają nam do powiedzenia ci, których Scruton nazwał głupcami, oszustami i podżegaczami? Nie mają nic istotnego do powiedzenia. Ale jeżeli nie będziemy zwalczać ich szkodliwych poglądów, to głupcy, oszuści i podżegacze zawładną światem. Już się to dzieje na naszych oczach. 


[i]Warto zapoznać się z życiem i „twórczością” guru rewolucji seksualnej Wilhelma Reicha. Już nawet krótka notka w Wikipedii jest wystarczająco bulwersująca. 

Kto zamknął ludzkie umysły?

Umysł zamknięty


Książka, którą chcę zarekomendować tym razem, to sztandarowe dzieło amerykańskiej myśli konserwatywnej[1]– „Umysł zamknięty. O tym, jak amerykańskie szkolnictwo wyższe zawiodło demokrację i zubożyło dusze dzisiejszych studentów” Allana Blooma. Jak w recenzji do tej książki pisał Leszek Kołakowski: „Umysł zamknięty” to fascynująca, ostra i pełna pasji diagnoza przemian kulturowych, które nastąpiły w ostatnich dziesięcioleciach w obrębie cywilizacji, szczególnie w dziedzinie polityki i moralności. Wielu czytelników tej książki będzie oburzonych, ale nikogo nie pozostawi ona obojętnym.”  
Książka ukazała się w roku 1987 w USA, a pierwszy raz w polskim przekładzie, o ile pamiętam, w roku 1992 (wydawnictwo „Zysk i s-ka”).  Minęło więc ponad trzydzieści lat od jej publikacji. Lata te nie tylko potwierdziły pesymistyczne prognozy Blooma, ale wręcz zdarzenia kulturowe i polityczne w ostatnich latach idą dalej niż większość czytelników Blooma mogła przypuszczać trzydzieści lat temu. 
            Pierwszy raz czytałem „Umysł zamknięty” na początku lat dziewięćdziesiątych. I lektura ta nie pozostawiła mnie obojętnym. Na początku lat dziewięćdziesiątych tezy Blooma wydawały się dla mnie przesadzone, a niektóre wręcz bezsensowne. Kilka lat po roku 1989, trzydziestoparoletniemu  człowiekowi wychowanemu w PRLu i zadowolonemu z upadku marksistowskiej ideologii w Europie Wschodniej, ciężko było przyjąć do wiadomości, że tak zwany „wolny świat” jest zarażony lewicowością oraz marksizmem i podąża w kierunku modelu społeczeństwa, od którego właśnie uciekaliśmy.

Allan Bloom w swojej książce poddaje szczegółowej analizie amerykański model edukacji uniwersyteckiej i jego przemiany w XX wieku. O edukacji pisze: „Nie potrzeba dowodzić, jak ważna jest edukacja. Należy zauważyć, że dla narodów współczesnych, które w większym stopniu niż dawne opierają się na rozumie, kryzys uniwersytetu, siedliska rozumu, jest bodaj najpoważniejszym kryzysem, któremu muszą stawić czoło”. W Polsce słowa te są wyjątkowo aktualne. Jako uzupełnienie słów Blooma w odniesieniu do Polski warto posłuchać komentarzy śp. prof. B. Wolniewicza.

Szerokie opisanie wszystkich poruszanych przez Blooma faktów i zmian kulturowych i cywilizacyjnych nie jest celem tego krótkiego opisu. Zwrócę uwagę tylko na jeden fakt, który Bloom opisuje jako poważny problem na samym początku swojej książki, a co widzę na co dzień w swoim otoczeniu. 
Powszechnie dzisiaj jest artykułowane przekonanie o względności prawdy. Chyba już większość ludzi uważa, że prawda jest względna. Media lansują postmodernistyczne idee i każdy uważa, że ma prawo do swojej własnej narracji i jest ona bez żadnych wątpliwości prawdziwa. Hasło o względności prawdy utożsamiane jest z otwartością, uważaną w dzisiejszych czasach za największą cnotę. Zakwestionowanie takiego poglądu i wskazywanie na obiektywny charakter prawdy jako zgodności opisu z rzeczywistością i jej niezależność od czyjejś „narracji” wywołuje u „postępowo myślących” nerwową reakcję i określanie inaczej myślących różnymi epitetami. W ostatnich latach chyba najbardziej ulubionym epitetem jest „faszysta”.  Bloom pisze: „A przecież różnica poglądów powinna rodzić pytanie, który z poglądów jest prawdziwy, a nie rezygnację z pojęcia prawdy.” Niestety tak nie jest. I w skrajnych przypadkach „postępu” niektórzy twierdzą, że współczesna fizyka jest produktem patriarchatu i białych, heteroseksualnych mężczyzn, a prawa fizyki opisane przez czarne kobiety z Afryki byłyby zupełnie inne. Takie twierdzenia są świadectwem upadku racjonalności. 

            Jak już pisałem niektóre tezy Blooma mocno mnie poruszyły. Najbardziej nie mogłem się pogodzić z rozdziałem poświęconym muzyce i jej roli w promowaniu złych zmian kulturowych. No bo jak wychowany na muzyce rockowej człowiek może zgodzić się z poniższymi słowami autora „Zamkniętego umysłu”: „Muzyka rockowa dostarcza przedwczesnej ekstazy i pod tym względem podobna jest do sprzymierzonych z nią narkotyków. Sztucznie wytwarza uniesienie, które w sposób naturalny łączy ze spełnieniem najwznioślejszych osiągnięć – zwycięstwem w słusznej wojnie, skonsumowaną miłością, twórczością artystyczną, obrządkiem religijnym i odkryciem prawdy. Bez wysiłku, bez talentu, bez męstwa, bez zaangażowania władz umysłowych wszędzie i każdemu przyznane jest równe prawo do korzystania z ich owoców.” Patrząc z perspektywy lat trudno nie zgodzić się z Bloomem. Dzisiaj argumenty Blooma są dla mnie oczywiste i zrozumiałe[2]

            Polecam gorąco wszystkim chcącym zrozumieć zachodzące na świecie zmiany książkę Allana Blooma „Umysł zamknięty”. Lektura obowiązkowa!


[1]Na obwolucie książki pisze się o myśli prawicowej i konserwatywnej, ale dzisiaj pojęcie „prawicowej” wymaga szczegółowego zdefiniowania. W polityce prawie nie ma partii prawicowych, a te które się określają jako prawicowe są może troszkę mniej lewicowe od skrajnie lewicowych. 

[2]Warto zobaczyć wykład ks. prof. Guza na temat muzyki wykład ks. prof. Guza na temat muzyki

Coś o niepokojącej przyszłości. Co naprawdę nadchodzi?

Nadchodzi osobliwość

Wydawało mi się, że ludzie zawsze interesowali się przyszłością. Stąd popularność literatury opisującej przyszłość, w naszych czasach w szczególności science-fiction. Czy jednak naprawdę tak wielu z nas interesuje się przyszłością? Naprawdę ważne informacje dotyczące przyszłości, które pojawiają się od czasu do czasu w różnych mediach lub książki poruszające tematykę bliskiej, a niepokojącej przyszłości nie wywołują praktycznie nigdy żadnej szerszej dyskusji. Większe zainteresowanie budzą plotkarskie newsy i wątpliwej jakości informacje serwowane przez główne media. Nie mam przy tym nadziei, że całe nasze społeczeństwo z duża uwagą poświęci się studiowaniu problemów, jakie się już pokazują tuż za dostępnym dla nas horyzontem wydarzeń. Jak świat światem przeciętni ludzie bardziej skupiali się na dniu dzisiejszym i zapewnieniu bytu rodzinie. I nic w tym dziwnego. Dlaczego jednak na plotkarskim poziomie pozostają tak zwane elity? I myślę tu zarówno o tak zwanych elitach politycznych, jak i naukowych. Odpowiedź nasuwa się sama. Te niby elity nie mają żadnych zdolności rozumienia ważnych problemów, bo tak mierny jest ich poziom. Rzadko kiedy myślą w kategoriach pokoleń, skupiając się na następnych wyborach lub doraźnych tematach. Co skłoniło mnie do takich słów? Kiedy zaczynałem wybierać książki, o których warto napisać na blogu na mojej liście pojawiły się tytuły gorących zwolenników transhumanizmu. Jedną z tych książek jest opublikowana w 2005 roku książka „Nadchodzi osobliwość” Raya Kurzweila (pierwsze polskie wydanie w roku 2013). Autor to nie byle kto. Doradca amerykańskich prezydentów, współtwórca nowych technologii i od wielu lat jeden z głównych specjalistów od przyszłości w Google. Co takiego jednak znalazłem w tej książce, co moim zdaniem powinno wywołać dyskusję i uruchomienie działań wynikających z tej dyskusji?

Pierwszym istotnym tematem jest podejście do nowoczesnych technologii, w szczególności inżynierii genetycznej, robotyki i teleinformatyki. Zachwyt nad możliwościami tych technologii w zakresie modyfikacji ciała ludzkiego, w tym mózgu jest prawie bezgraniczny. Autor pisze wręcz o możliwej do osiągnięcia w perspektywie najbliższych 20-30 lat praktycznej nieśmiertelności. Głośno wybrzmiewa tu echo idei alchemików, którzy poszukiwali kamienia filozoficznego. Odwieczne pragnienie wiecznego życia ma szanse, według Kurzweila, być zrealizowane już niedługo. Autor uważa, że można przekonstruować człowieka oraz, że będzie to na pewno dla jego dobra. Załóżmy, że możemy począwszy od roku 2030 żyć wiecznie. Czy niezmodyfikowany umysł ludzki jest w stanie wytrzymać życie wieczne? Niech na początku wieczność oznacza 400-500 lat. Jak zmieni to myślenie ludzi i relacje pomiędzy nimi? Co to dla nas oznacza? A czy wyobrażacie sobie żyjącego 500 lat Hitlera, Stalina lub innego satrapę? Dzisiaj naukowcy określają granicę długości życia ludzkiego na 120 lat. Jest to związane ze zjawiskiem telomerazy i wynikającej z tego zjawiska ograniczonej ilości podziałów komórek w ciele człowieka. Długość życia ludzkiego na 120 lat określona została też w Księdze Rodzaju (6.3) . Zbieżność jest zastanawiająca, ale ważniejsze jest biblijne uzasadnienie: ”Nie może pozostawać duch mój w człowieku na zawsze, gdyż człowiek jest istotą cielesną: niechaj wiec żyje tylko sto dwadzieścia lat.” Zapis z Biblii mówi nam jasno, ze ludzie od tysięcy lat wiedzą o ograniczeniach długości życia związanych z naszą psychiką i duchowością. Oczywiście transhumaniści nie widzą żadnego problemu. Całość „zawartość” naszego mózgu zostanie niedługo wytransferowana do komputerów i nasze „ja” znajdzie się w chmurze. Tam połączy się z innymi „ja” i powstanie super-świadomość. Rozprzestrzeni się na cały wszechświat w błyskawicznym tempie i spełni się utopijne marzenie – człowiek stanie się bogiem. Czy to, co po transhumanistycznej rewolucji powstanie, będzie jeszcze człowiekiem, wydaje się nie martwić autora książki. I co stanie się z każdym z nas, oddzielną od innych jednostką zmierzającą do swojego celu?

Druga istotna sprawa to opisane dosyć dokładnie i rzetelnie zagrożenia. A jest ich sporo, przy czym te realnie mogące się niedługo pojawić oznaczają koniec naszego świata. I to zupełny! Lista zagrożeń jest dosyć obszerna i przerażająca, ale zdaniem autora nie da się zatrzymać postępu technologicznego. I chyba ma w tym rację – jak coś może być zrobione, to w końcu zawsze się znajdzie ktoś, kogo nie będą interesowały zagrożenia i konsekwencje. Warto też zwrócić uwagę na jedno z podstawowych „lekarstw”, jakie Kurzweil proponuje. Jak przystało na lewicowego transhumanistę jednoznacznie zaleca, aby dla dobra ludzi pozbawić, a przynajmniej radykalnie ograniczyć, wolność każdego z nas. W zamian za iluzoryczne bezpieczeństwo mamy być niewolnikami. I tak już się powoli dzieje w różnych dziedzinach życia – ten plan jest realizowany.

Po zapoznaniu się z książką chyba wielu czytelników doszło do wniosku, ze projektowany i budowany jest świat, w którym nieliczni, najbogatsi będą żyli po kilkaset lat i rządzili masą niewolników. Do pomocy będą mieli androidy i sztuczną inteligencję. Kurzweil podaje, całkiem realną niestety, receptę na budowę świata rodem z apokaliptyki science fiction. Świata, w którym nikt z nas nie chciałby żyć. 1

O politykach i tak zwanych „elitach” już pisałem. Martwi mnie jednak, że ze strony jedynej instytucji, która istnieje prawie 2000 lat też nie ma obecnie żadnej refleksji. Kościół Katolicki pod przewodnictwem obecnego biskupa Rzymu dostosowuje się do świata w zastraszającym tempie, a patrząc na propozycje Franciszka nie należy spodziewać się żadnego znaczącego głosu w sprawie zagrażającej wszystkim transhumanistycznej przyszłości. Jeżeli już się wypowie, to na temat mitycznego globalnego ocieplenia czy praw mniejszości seksualnych (?) bez przypominania im, co jest grzechem.

Czy zbliżamy się do końca?

Ciekawa książka opisująca taki świat: Jacek Dukaj, „Perfekcyjna niedoskonałość”