psychologia

Fałszywa religia w czasach zarazy

Psychologia jako religia

Koronawirus. Powszechna panika na całym świecie. Ograniczenia wolności osobistej, kryzys gospodarczy o nieprzewidywalnych skutkach. I powszechny strach wśród ludzi. Czy słusznie czy nie to oddzielny temat i nie jest przedmiotem tego wpisu. Ale na różnych portalach przy tej okazji coraz więcej ludzi pisze o depresji. O powszechnym syndromie stresu pourazowego całego społeczeństwa. I to nawet z powodu braku możliwości wyjścia z domu na siłownię czy wycieczkę rowerową! Znany psycholog, Jacek Santorski, dosyć bezczelnie obwieścił początek kilku lat tłustych dla psychologów LINK. Ludzie przez tysiące lat radzili sobie bardzo dobrze bez psychologów. Co się stało, że społeczeństwa straciły kompletnie odporność psychiczną? I nawet drobne utrudnienia zaczynają urastać do rangi nierozwiązywalnego problemu? Trochę o tym pisałem przy okazji książki Jean Twenge „iGen” LINK. Zwróciłem wtedy uwagę, że autorka zauważyła, iż pokolenie iGen jest słabsze psychicznie i mniej religijne. Wychowana ona była już w duchu lewicowej psychologii, nie przyszło jej więc na myśl zbadania dokładniej tego powiązania. Przyjrzyjmy się więc za nią zjawisku, które opisywane jest już od kilkudziesięciu lat, czyli psychologii jako religii. Większość ludzi uznających siebie za niewierzących nie zadaje sobie trudu zastanawiania się nad zjawiskiem swojej religijności. Nie dostrzegli więc, że fakt odrzucenia wiary w Boga spowodował, że teraz po prostu wierzą w coś innego. Są wyznawcami innej religii. Zjawisko psychologii jako religii opisał amerykański profesor psychologii Paul C. Vitz w książce „Psychologia jako religia” wydanej przez wydawnictwo „Logos” w 2017 roku. Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w 1977 roku w USA. 

Na początku warto dodać, że nie mówimy o całej psychologii. To, co szeroko znamy jako psychologię można w grubym uproszczeniu podzielić na niezwykle pożyteczną i ważną psychologię naukową i pseudonaukową psychologię humanistyczną, która spełnia obecnie rolę nowej religii[1]. Religii „selfizmu” czyli stawiania własnego „ja” na piedestale, w której „samoaktualizacja”, samospełnienie i temu podobne kategorie są punktem odniesienia, jeżeli chodzi o celowość wszystkiego – od kształcenia się po samo życie”. Do głównych twórców tej nowej religii autor zalicza Carla G. Junga[2], Ericha Fromma, Carla Rogersa czy Abrahama Maslowa. Można do tego grona zaliczyć też takie znane postaci jak Alfred Adler czy Karen Horney. Czy rzeczywiście można mówić o psychologii jako religii? Przyjrzyjmy się najpierw założeniom psychologii humanistycznej i potem zderzmy to z definicją religii według Fromma. 

Co piszą twórcy psychologii humanistycznej? Gdzie lokują najważniejsze ich zdaniem wartości? Zacznijmy od Fromma, marksisty ze szkoły frankfurckiej: „Nie wyparcie się siebie samego ani nie samolubstwo, lecz miłość siebie samego, nie negacja jednostki, ale afirmacja swojej naprawdę ludzkiej istoty są najwyższymi wartościami humanistycznej etyki”.  Rogers, twórca terapii niedyrektywnej, stawia na „stawanie się sobą” poprzez pełną akceptację samego siebie takim, jakim się jest i akceptowanie wszystkich swoich uczuć. Do momentu, aż „osoba staje się jednością strumienia lub ruchu”. Maslow z kolei, oprócz bezwarunkowej akceptacji siebie samego, pisze też o spontaniczności, autonomiczności i twórczości jako cesze osoby idealnej. Podstawowym założeniem wszystkich powyższych psychologów humanistycznych jest to, że człowiek jest z natury dobry. A to co jest w nas złego, to wynik oddziaływania społeczeństwa, w szczególności rodziny. Dlatego też, jako że jesteśmy dobrzy, powinniśmy akceptować siebie, a każde swobodnie wyrażane uczucia nie mogą być złe. Samoaktualizacja w pojęciu Rogersa czy Maslowa jest zawsze procesem dobrym i „jest ona odpowiednim sposobem odkrywania najbardziej zadowalających sposobów zachowania w każdej sytuacji”. Idą nawet dalej: „robienie tego, co „odczuwa się jako słuszne” okazuje się kompetentnym i godnym zaufania przewodnikiem prowadzącym do zachowania, które jest w pełni satysfakcjonujące”. Rogers, stawiając „ja” na pierwszym miejscu pisze wręcz o związkach między kobietami a mężczyznami: „związki między kobietami a mężczyznami są znaczące, ale warto je utrzymywać o tyle, o ile są one doświadczane jako sprzyjające rozwojowi obydwu partnerów”. Czyli jak partner zachoruje, to kończymy związek, bo przeszkadza mi w samorozwoju i wyjeździe na przykład na narty. Małżeństwo według Rogersa to „niewiążące zobowiązanie” – sformułowania samo w sobie sprzeczne dobrze pokazuje logikę twórców psychologii humanistycznej. Co ciekawe, Rogers w swojej podstawowej pracy „O stawaniu się osobą” dużo pisze o uczuciach, pomijając miłość. 

Te kilka cytatów i uwag jasno pokazuje co jest najważniejsze dla psychologów humanistycznych – egoistyczna jednostka, kochająca samą siebie, która ma się samoaktualizować i realizować jakże popularne dzisiaj hasło „rozwoju osobistego” oraz pozytywnego myślenia. Jednostka, która z założenia jest dobra, a co złego to pochodzi z zewnątrz. Treści te przeniknęły do wszystkich dziedzin życia, od szkół począwszy. Zostały mocno zaakceptowane przez społeczeństwo, stąd też dzisiaj niezwykły wysyp podręczników rozwoju osobistego czy popularnych magazynów psychologicznych.  Wszystkie te publikacje przepełnione są treściami psychologii humanistycznej i selfizmu. I coraz więcej ludzi żyje według takiego modelu.

Ale czy można mówić w tym przypadku o religii?  Erich Fromm, jeden z guru „selfizmu” mówił o religii, że „jest to każdy system myśli i działań podzielany przez pewną grupę, który dostarcza jednostce układu orientacji i przedmiotu czci”. Cała koncepcja „selfizmu” doskonale pasuje do tej definicji – przedmiotem czci jest człowiek, który w procesie samoaktualizacji sam ustanawia prawa i sam decyduje, co jest dobrem, a co złem. Sam ustala swój układ orientacji. Religia ta rozszerzając się od kilkudziesięciu lat na całym świecie stała się powszechnie obowiązującą. Ma też cały czas swoich nowych proroków. Ostatnio bardzo znany i modny jest Yuval Noah Harrari, okrzyknięty jednym z najciekawszych myślicieli XXI wieku. Jedna z jego książek ma tytuł „Home deus” czyli człowiek – bóg. W książce tej twierdzi, że dzięki rozwojowi nauki doprowadzimy do tego, że przekształcimy się jako ludzie w nowy gatunek – człowiek-bóg. Jak sam pisze: „Skoro tak wiele już osiągnęliśmy, prawdopodobnie zachcemy sięgnąć po szczęście, boskość i nieśmiertelność – nawet jeśli nas to zabije.” I na tym ostatnim zdaniu warto się skupić – już nas to zabija. Człowiek jako punkt odniesienia, człowiek próbujący stanowić, co jest dobre, a co złe. Człowiek nie chcący zrozumieć, że nie jest Bogiem, że zło jest w każdym z nas, idzie ścieżką wiodącą w przepaść. 

Twenge w „iGen” zastanawia się, co się dzieje z młodzieżą, że straciła odporność i nie chce ponosić za nic żadnej odpowiedzialności. Nie chce się też wiązać z inną osobą, bo to kłopoty i przeszkoda w samorealizacji. Na całym świecie „samoaktualizujący” się ludzie wpadają w depresję i popełniają samobójstwa (warto zobaczyć, jakie są przyczyny zgonów na świecie: Statystyki światowe”  ) .  Nowoczesna technologia tylko wzmacnia negatywne zjawiska wywołane przez nową, powszechną religię – selfizm. To, nad czym, pomijając aspekty nowoczesnych technologii, zastanawia się Twenge szukając przyczyn problemów dobrze opisał ponad 40 lat temu Paul C. Vitz. 

Warto przy okazji zauważyć, że chrześcijaństwo, zakładające, że każdy z nas jest zdolny do popełnienia zła i jest ono częścią naszego ludzkiego charakteru, jest dla nich naturalnym wrogiem. Dekalog też w żaden sposób nie pasuje do „praw” tworzonych samodzielnie przez każdego. Nieszczęściem dla Kościoła jest to, że spora część księży i zakonników jest zafascynowana psychologią. Coraz więcej księży i zakonników psychoterapeutów (sprawdź Deon ), którzy zapomnieli o największym psychologu wszech czasów. A mówił On: „Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale.” (Mt 7,24). A teraz proponują nam budowę domu na piasku – ogólnoświatowej religii selfizmu i pseudonaukowej psychologii humanistycznej.  Budowla ta musi runąć. I to właśnie obserwujemy. 

Przeczytajcie książkę „Psychologia jako religia”. Da wam właściwy obraz tego, co się dzieje.


[1] Odsyłam do opisywanych trzech tomów „Zakazanej psychologii”. 

[2] Carl Jung w jednym z listów do przyjaciela pisał, że w zasadzie jego prace bardziej pasują do pisma typu przegląd teologiczny niż do przeglądu psychologicznego. 

Tutaj sceptycy i niewierzący o psychologii jako religii:

A tutaj osoba wierząca na ten sam temat:

Czas szamanów?

Psychoterapia bez makijażu

Jednym z większych problemów dzisiejszego świata jest pogarszająca się kondycja psychiczna społeczeństw. Depresja stale pnie się w górę na liście najpowszechniejszych chorób WHO i niedługo będzie na 1 miejscu LINK . W Polsce przerażające są statystyki samobójstw wśród dzieci i młodzieży – więcej młodych ludzi popełnia samobójstwo niż ginie w wypadkach samochodowych LINK LINK . Wśród dorosłych, zwłaszcza mężczyzn, nie jest lepiej. Jesteśmy na drugim miejscu w Europie pod względem ilości samobójców. Szacuje się, że 10% młodych ludzi wymaga specjalistycznej pomocy. Także wśród osób starszych coraz częściej można usłyszeć o korzystaniu z psychoterapii. Organizowane są więc kampanie medialne mające zachęcić ludzi do korzystania z psychoterapii. Zagadnienie jest bardzo poważne. Warto więc przyjrzeć mu się dokładniej. Nigdy nie wiadomo, czy w naszym otoczeniu nie znajdzie się osoba, która będzie potrzebowała pomocy psychoterapeutycznej. Psychoterapii przyjrzał się z bliska Tomasz Witkowski w swojej książce „Psychoterapia bez makijażu. Rozmowy o terapeutycznych niepowodzeniach” (Wydawnictwo „Bez maski”, Wrocław 2018). Książka składa się z serii wywiadów z osobami, które w wyniku terapii odniosły poważne szkody na zdrowiu. Po każdym wywiadzie umieszczony jest komentarz w formie rozmowy autora ze znaną w świecie psychiatrii lub psychoterapii osobą. Nie sposób przytoczyć wszystkich przykładów poruszonych w książce. Wspomnę tylko dwa z opisanych przypadków, które skomentowane zostały przez znanych profesorów: Jerzego Aleksandrowicza i Jacka Bombę. Pierwszy przypadek to historia psychoterapii szkoleniowej, której poddał się kandydat na psychoterapeutę. W wielu organizacjach skupiających psychoterapeutów przejście własnej psychoterapii jest obowiązkowe. Osoba ta, normalny i zdrowy człowiek, znający mechanizmy, którym był poddawany i sam pracujący w roli terapeuty, swoją psychoterapię szkoleniową zakończył próbą samobójczą. Uratowano mu życie, ale zniszczenia organizmu są tak wielkie, że do końca życia nie odzyska zdrowia. Drugi przypadek to terapia, której poddała się młoda osoba, raczej z zamiarem drobnej korekty swojego zachowania, bo wydawało się jej, że może to pomóc w karierze w znanej firmie konsultingowej. (Prof. J. Bomba określił w książce taką terapię mianem „psychoterapii kosmetycznej”). Efekt tej „kosmetyki” to 8 lat straconego życia w wyniku prawdziwych problemów, jakie terapia wywołała. I przekonanie, że psychoterapeuci są sektą, a psychologia to religia.  Inne przypadki są nie mniej bulwersujące. Przy czym, co warto dodać, psychoterapeuci w opisywanych przypadkach to ludzie dobrze wykształceni będący członkami stowarzyszeń terapeutów, w tym jeden z tytułem profesorskim.  Od razu narzuca się pytanie – czy terapie są badane pod kątem potencjalnej szkodliwości i czy korzystający z terapii są o możliwych skutkach informowani? Odpowiedź jest dla nieznających wcześniejszych publikacji Witkowskiego szokująca – praktycznie nikt nie bada terapii pod tym kątem. Nie tylko w Polsce, ale i na świecie nie ma rzetelnych badań na dużych próbach! I nikt nikogo o potencjalnych szkodliwych skutkach terapii nie informuje. Wiadomo za to na pewno z badań – przytaczanych przez Witkowskiego w trzytomowej serii „Zakazana psychologia” – że brak jest przekonujących i jednoznacznych dowodów na skuteczność większości rodzajów psychoterapii[i]. Udokumentowane pozytywne oddziaływanie mają na pewno terapie poznawczo-behawioralne (CBT). Wiemy, że wszystkie terapie oddziaływują na człowieka, ale efekty mogą być zupełnie inne od oczekiwanych, co pokazują drastyczne historie opisane w książce. Co na to znani profesorowie? Moją uwagę zwróciło kilka wątków w ich wypowiedziach, które są istotne do oceny psychoterapii i odpowiedzi na tylko na jedno z wielu rodzących się pytań: to nauka czy szamaństwo. Pozwolę sobie kilka wypowiedzi przytoczyć zaczynając od prof. Aleksandrowicza: „… rola doświadczenia życiowego i osobowość terapeuty jest niewątpliwa i chyba większa niż jego wiedza teoretyczna” (str. 59), „Psychoterapeuta musi doświadczyć własnego uczestniczenia w tym procesie…. Wątpię, by można było uzyskać tę wiedzę wyłącznie z książek. Zwłaszcza, że w doświadczeniu psychoterapii napotykamy na wiele zjawisk, których nie potrafimy nazwać.” (str. 60).  A w odpowiedzi na pytanie Witkowskiego czy psychoterapia jest bardziej religią czy nauką profesor odpowiada: „Psychoterapeuci różnie o niej mówią: że jest sztuką, techniką, umiejętnością, wyznaniem, także – chociaż rzadziej – że jest wiedzą naukową.” (str. 62). Na stronie 63 Aleksandrowicz mówi o pojęciach, jakimi się posługują psychoterapeuci: „Na uznawanie przez nich za prawdziwe różnych twierdzeń, a raczej mitów – na temat wglądu, przeniesienia, przymusu powtarzania, determinującego wpływu doświadczeń wczesnodziecięcych” i dodaje, że psychoterapeuci „w niewielkim stopniu korzystają z postępów wiedzy”. Na pytanie autora książki, o podobieństwo działań psychoterapeutów do działań szamanów profesor odpowiada: „Z całą pewnością ma pan rację, są tacy psychoterapeuci, nawet całe grupy czy „szkoły”, często zresztą nabierające charakteru sekt.” (str. 64)

Przejdźmy do drugiego profesora – Jacka Bomby – i kilku jego wypowiedzi. Pan profesor jest przekonany, i zgadzam się z nim całkowicie, że należy postrzegać „… nauki o człowieku, a więc socjologię i psychologię jako nauki o układach złożonych, w których redukcja nie jest dopuszczalna” i „Potraktowanie umysłu ludzkiego i relacji między ludźmi jako układów złożonych, nieredukowalnych dom układów prostych, niesie istotną konsekwencję. A mianowicie tę, że prawdy sprawdzalne w układach prostych są daleko niewystarczające” (str. 281). Na pewno profesor jest konsekwentny, bo chwilę później stwierdza: „… istotą psychoterapii nie jest wgląd intelektualny, a przepracowanie emocjonalne.” i „Lekarz psychoterapeuta powinien wiedzieć o tym, że znajduje się w sytuacji mało poznanej. Psychoterapeuta nie-lekarz, także”. Prof. Bomba uznaje wgląd za ważny (str. 282), w przeciwieństwie do prof. Aleksandrowicza, który umieścił go na liście mitów. Podobnie jest z pojęciami przeniesienia (str. 283) czy wyparcia (str. 284). Na przywołane przez Witkowskiego zarzuty o religijnym charakterze psychoterapii Bomba odpowiada, że nie jest specjalistą od teologii i dodaje: „Modlitwa jest istotnym elementem życia duchowego i może korzystnie wpływać na stan zdrowia, ale nie jest metodą leczenia.” (str. 294). Zgodzę się, że modlitwa nie jest metodą leczenia, ale niezdefiniowane i niemierzalne „przepracowanie emocjonalne” raczej też nie. Jeszcze jedno ciekawe sformułowanie profesora: „Wartość dbania o rozwój psychiczny (umysłowy, uczuciowy, duchowy) nie została odkryta teraz. Nie wiem jednak, czemu teraz mieliby być w modzie psychoterapeuci. A nie filozofowie i duszpasterze.” Hmm…

Z wypowiedzi obydwu profesorów jasno wynika, że psychoterapii nie można uznać za dziedzinę naukową w rozumieniu takim, jakie stosujemy do nauk przyrodniczych.  Bliżej jej niestety do szamaństwa, w którym osobowość terapeuty jest ważniejsza od jego wiedzy. Człowiek nie jest układem redukowalnym i nie da się zdefiniować i opisać procesów psychoterapeutycznych, bo spotykamy zjawiska, których nie potrafimy nazwać. Ale skoro nie potrafimy nazwać, to jak możemy skutecznie oddziaływać? I jak możemy nauczać rzeczy, których nie potrafimy nazwać? Rodzi się naturalne pytanie czy psychoterapeuci wiedzą co robią?  Po przeczytaniu książki „Psychoterapia bez makijażu” można być przekonanym, że większość psychoterapeutów raczej nie wie. Stosują swoją „sztukę”, nieopisywalne metody i autorskie podejścia kompletnie nieweryfikowalne empirycznie. I nie chcą mówić o szkodliwych aspektach psychoterapii. Z pewnością obydwaj cytowani profesorowie mają dobre intencje. Są też dobrze wykształceni, zaangażowani w pomoc ludziom, są „osobowościami” i mogą być dla wielu dobrymi terapeutami. Co jednak z przeciętnymi studentami psychologii, którzy często sami z sobą sobie poradzić nie mogą? Jaka jest więc ich motywacja do działania i na co będą zwracali uwagę?  

Problem jest poważny, bo dużo ludzi rzeczywiście cierpi i oczekuje pomocy. Kilka rad z książki, co robić, gdy mamy problemy. Pierwsza rada przytoczona za książką Raja Persauda „Pozostać przy zdrowych zmysłach. Jak nie stracić głowy w stresie współczesnego życia”.  Przed skorzystaniem z pomocy specjalisty należy zwrócić się do przyjaciół. W drugiej kolejności skorzystanie z grup samopomocowych. Jeśli to nie pomoże Persaud zachęca, aby „łukiem ominąć psychoterapeutów i pójść do lekarza psychiatry.” Z kolei rada byłego psychoterapeuty – jeden z wywiadów w książce to wywiad z nim – to zapytanie o współpracę psychoterapeuty z psychiatrą i możliwość wspierania się lekami.  Jak już musicie skorzystać z terapii to zainteresujcie się terapiami poznawczo-behawioralnymi CBT, a unikajcie pseudonaukowych terapii psychoanalitycznych i ich pochodnych wywodzących się z nurtów tak zwanej psychologii humanistycznej. 

I kolejna rada, którą można wywnioskować z treści książki – nie dajmy się zwariować. W książce pada mocne stwierdzenie, że większość ludzi korzystających z terapii nigdy nie powinna z niej korzystać. Psychologowie dzisiaj na wszystko mają opis w swojej klasyfikacji zaburzeń ICD-10 czy DSM-5. Jesteśmy tylko jeszcze niezdiagnozowani i też nas najchętniej skierowali by na terapię. 

A najlepiej sami przeczytajcie książkę Tomasza Witkowskiego. Poruszyłem tylko jeden, interesujący mnie wątek związany z irracjonalnością współczesnego świata. A w książce poruszonych jest wiele więcej ważnych dla chcących lub wręcz muszących skorzystać z psychoterapii. Przeczytajcie zanim sami albo ktoś z Waszych bliskich będzie myślał o skorzystaniu z terapii. I jak zwykle zachęcam do samodzielnego wyciągania wniosków. Unikajcie szamanów!

Jak nie macie czasu na przeczytanie książki, to posłuchajcie na YouTube Tomasza Witkowskiego 


[i] Ciekawe informacje można też znaleźć w książce „50 mitów psychologii popularnej” opisywanej wcześniej na tym blogu: nie ma znaczenie doświadczenie terapeuty, niewielki odsetek terapeutów stosuje ugruntowane empirycznie terapie, większość ludzi radzi sobie z traumą sama, a terapie tylko im szkodzą. To ostanie zdanie jest szczególnie ciekawie – jako kiepski żart można potraktować informację podaną ostatnio przez media. Po awarii w Warszawie, w wyniku której zginęło sześć psów policyjnych policjantów „otoczono opieką psychologiczną” (sic!) 

Psychologiczne bzdury mają się dobrze, ale czy to dobrze dla nas?

Zakazana psychologia III

            Dokładnie rok temu opublikowałem wpis poświęcony dwóm tomom książki Tomasza Witkowskiego „Zakazana psychologia”. W roku 2019 autor wydał kolejny, trzeci tom „Zakazanej psychologii” (Wydawnictwo „Bez Maski”, Wrocław 2019). Tom pierwszy opublikowany był w roku 2009 czyli ponad dziesięć lat temu. Zdawałoby się, że mocne dowody Witkowskiego na nierzetelność i pseudonaukowość znaczącej części tego, co znamy jako psychologię, powinna doprowadzić w ciągu tych dziesięciu lat do istotnych zmian i wyrugowania bzdur z obiegu – zarówno na uniwersytetach, jak i w tak zwanej psychologii popularnej znanej z mnożących się jak grzyby po deszczu poradników psychologicznych. Nic z tego. Bzdury mają się dobrze, a nawet lepiej niż kiedyś. I wydaje się, że nikt z odpowiedzialnych za ten stan rzeczy, w tym przede wszystkim osoby z profesorskimi tytułami, nie jest zainteresowany prawdą i rzetelną nauką. 

Nie sposób odnieść się do wszystkich wątków poruszonych w książce. Wszystkie są ważne i mają bezpośrednie bądź pośredni wpływ na nasze codzienne życie. Opiszę dokładniej tylko jeden z bulwersujących, a fundamentalnych tematów poruszonych przez Tomasza Witkowskiego. W poprzednich tomach „Zakazanej psychologii” autor opisywał przypadki sfałszowania wyników badań psychologicznych oraz wątpliwe podstawy metodologiczne większości eksperymentów psychologicznych, w tym powszechny brak replikowalności większości badań. Ten wątek jest też mocno obecny w trzecim tomie. Od 2009 roku ujawniono niesłychanie dużo nowych fałszerstw w nauce, w tym w psychologii. Zakwestionowano też dwa kluczowe dla psychologii społecznej eksperymenty – eksperyment Stanleya Milgrama i chyba jeszcze bardziej znany przeprowadzony przez Philipa Zimbardo Stanfordzki eksperyment więzienny. Obydwa te eksperymenty mają gigantyczny wpływ na naszą kulturę, modele wychowawcze i praktykę w wielu dziedzinach życia. Odniesienia do tych eksperymentów i wniosków z nich wypływających można znaleźć w publikacjach poświęconych socjologii, zarządzaniu w biznesie czy pedagogice. Bezpośrednie nawiązania można odnaleźć w literaturze i filmach kształtujących u czytelników i widzów obraz świata.  W opisach na okładkach polskiego wydania książki S.Milgrama „Posłuszeństwo wobec autorytetu” można przeczytać wypowiedzi znanych osób w stylu: „Bardzo ważny wkład w naszą wiedzę o ludzkim zachowaniu” (Jerome S. Bruner z New York University) czy „Eksperymenty Milgrama o posłuszeństwie uczyniły nas bardziej świadomymi niebezpieczeństwa, jakie niesie za sobą bezkrytyczne podporządkowanie się autorytetom” (Peter Singer). 
Eksperyment Zimbardo, pokrewny do eksperymentu Milgrama, dał ponoć dowód na to, że odgrywanie ról społecznych może wpływać na kształtowanie się osobowości jednostki, w tym jej zmiany na gorsze. Do opisu tego zjawiska Zimbardo wprowadził do powszechnego obiegu pojęcie efektu Lucyfera

Eksperymenty te przeprowadzone w latach 60-tych (Milgram) i w 1971 (Zimbardo) zaprojektowane i przeprowadzone były w czasie bardzo żywych pytań o przyczyny morderczych i okrutnych zachowań ludzi podczas II wojny światowej. Był to też czas lewicowej rewolucji na uniwersytetach w USA i Europie Zachodniej. Tryumfy święcili (i niestety dalej święcą)  marksistowscy myśliciele ze szkoły frankfurckiej, którzy przyczyn wszelkiego zła upatrują w strukturach społecznych. W szczególności istotny jest tu Theodor Adorno, którego wydana w 1950 roku publikacja „Osobowość autorytarna”, oparta o ideologię marksistowską oraz pseudonaukowe tezy Freuda, stała się biblią dla lewicy i dzisiaj na co dzień można spotkać się z jego tezami w wypowiedziach lewicowych polityków (Myślę, że większość z lewicowych polityków nawet nie wie, na kogo się powołuje. Od Adorno też wywodzi się powszechne, bezmyślne używanie słów „faszyzm” i „faszysta” bez żadnego związku z ich właściwym znaczeniem – zobacz Osobowość autorytarna i skala F).

W takiej atmosferze opublikowanie wyników badań eksperymentalnych potwierdzających lewicowe tezy, przyjęte zostało z dużym aplauzem. Przez ponad 50 lat bazowano na tych eksperymentach tworząc nowe teorie psychologiczne i zmieniając stosownie do tych pomysłów modele społeczne we wszelkich dziedzinach życia. Stanley Milgram zmarł w 1984 roku, ale żyjący do dzisiaj Philip Zimbardo zrobił oszałamiającą karierę i stał się ogólnoświatowym autorytetem (zobacz nota w Wikipedii). Jest też częstym gościem w Polsce, a jego wypowiedzi często goszczą na łamach prasy. Dzisiaj wiadomo już, że obydwa eksperymenty nie spełniały wymagań niezbędnych dla eksperymentu naukowego, a uzyskane wyniki nie są zgodne z prawdą. I Milgram i Zimbardo de facto dokonali fałszerstwa.Link 1 Link 2 Link 3 . Wypadałoby więc zmienić wszystko to, co na bazie tych teorii wprowadzono w życie. Od podręczników psychologii poczynając. Czy tak się stanie? Na pewno nie. Sam autor pisze w tekście umieszczonym na obwolucie książki: „Dziś, 10 lat po ukazaniu się pierwszego tomu mojej trylogii, oddając czytelnikom trzeci tom, wiem, że to mission impossible, bo my, ludzie, jesteśmy bardziej produktywni w tworzeniu płycizn niż natura”. W edukacji zakorzenione są bzdurne teorie od lat i nie ma żadnej siły, żeby zmienić nawet to, co jest w sposób oczywisty kłamstwem. W psychologii społecznej na bazie tych dwóch fałszywych eksperymentów nadbudowano kolejne piętra piramidalnej bzdury. I zbyt wielu ludzi żyje dobrze z publikacji i rozwoju tych bzdur. Skoro dwa kluczowe dla psychologii społecznej oraz  innych tak zwanych „nauk społecznych” eksperymenty, okazały się oszustwami, to co należy myśleć o całej masie innych pomysłów psychologów wdrażanych każdego dnia poza wszelką kontrolą? 

Co należy robić w sytuacji, jak to określił Witkowski, mission impossible? Należy moim zdaniem propagować prawdę i liczyć na to, że te ziarna prawdy kiedyś zakiełkują. Trzeba też uświadamiać wszystkim, że większa część wprowadzanych przez lewicę na całym świecie zmian we wszelkich dziedzinach życia oparta jest na fałszu! I opisane powyżej dwa eksperymenty to jeden z dobrych dowodów.

Warto przeczytać książkę Tomasza Witkowskiego. Po to, żeby mieć pojęcie, co w psychologii jest wartościowe i naukowo potwierdzone, a co jest modną i często bardzo niebezpieczną bzdurą. I pamiętajmy też o ostrzeżeniu, które sformułował psycholog, doktor nauk, autor „Zakazanej psychologii” Tomasz Witkowski:„Strzeżcie się psychologów i psychoterapeutów”